Reklama

Mam czterdzieści lat i… może to zabrzmi banalnie, ale wreszcie mam spokój. Mieszkanie, które sam kupiłem. Pracę, której się nie wstydzę — dyrektor IT w dużej firmie. Samochód, na który nie muszę brać leasingu. Wakacje, na które jadę wtedy, gdy mam ochotę, a nie gdy taniej. Nie piję, nie wchodzę w długi, nikomu nic nie wiszę.

Tylko że wieczorami w tym całym poukładanym świecie czasem brakuje mi… ciepła. A może nie tyle ciepła, co obecności kogoś, kto by powiedział: „Widzę cię. Jesteś ważny.” Tego nie dostałem nigdy. Nawet jako dziecko.

Julia była oczkiem w głowie

„Nasza dziewczynka, taka wrażliwa”. Dla niej były korepetycje, języki, balet. Wyjazdy na obozy językowe, studia w Madrycie, w końcu nawet kawalerka „na dobry start”. A ja? „Adam sobie poradzi”. Zawsze byłem tym, który miał nie przeszkadzać. Nie miałem prawa mieć potrzeb, pragnień. Co najwyżej — obowiązki.

I poradziłem sobie. Może właśnie dlatego. Może ta ich obojętność była moim największym motywatorem. Tyle że kosztowało mnie to więcej, niż chcieliby wiedzieć. Julia mieszka teraz w Hiszpanii, kontakt z nią urwał się lata temu. Oni za nią tęsknią, ale już przestali o niej mówić. Od niedawna dzwonią do mnie coraz częściej. Najpierw z pytaniami o pogodę, o pracę, o zdrowie. Ostatnio coraz częściej — o przyszłość. O rodzinne wsparcie. I wiem, dokąd to zmierza.

– W twoim wieku to już pora myśleć o tym, kto się nami zaopiekuje – rzuciła matka z kuchni, stawiając przede mną talerz z rosołem.

Podniosłem wzrok znad telefonu. Upewniłem się, czy dobrze słyszałem. Potwierdziła to spojrzeniem — takim, jakie rzuca się komuś, od kogo się właśnie czegoś oczekuje.

– Słucham? – zapytałem spokojnie.

– No... ten dom już za duży – dodał ojciec, nie podnosząc wzroku znad talerza. – Może byśmy się przenieśli bliżej ciebie? Może do Warszawy?

Włożyłem łyżkę do zupy, ale nawet jej nie podniosłem do ust.

– Nie planuję takich zmian – odpowiedziałem chłodno.

Matka odłożyła serwetkę na stół.

– Julia jest za granicą. Ty jesteś naszym synem.

W tej chwili coś we mnie pękło. Może nie pękło. Raczej się odkręciło — jak zawór w starym kaloryferze. Powoli, z sykiem.

Jestem synem tylko wtedy, gdy trzeba płacić rachunki?

W pokoju zapadła cisza. Ojciec odchrząknął, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał. Matka spojrzała na mnie z czymś między zaskoczeniem a wyrzutem. Wstałem. Zbyt gwałtownie. Krzesło zaskrzypiało o panele.

– Nie rozumiem, jak możecie po tylu latach patrzeć mi w oczy i udawać, że jesteśmy rodziną.

– Adam... – zaczęła matka, ale machnąłem ręką.

– Odechciało mi się jeść – rzuciłem i wyszedłem, nawet się nie oglądając.

Schodziłem po schodach, a z każdą stopniem narastała we mnie złość. Nie dlatego, że znów czegoś chcieli. Ale że przez całe życie nic nie dawali — poza milczeniem i oczekiwaniem. Czterdzieści lat czekałem, aż ktoś mnie zobaczy. A dziś znów okazało się, że jestem tylko synem do zadań specjalnych. Awaryjnym planem na starość.

Miałem pretensje

Przyszedłem następnego dnia bez uprzedzenia. Ojciec otworzył drzwi, spojrzał na mnie i bez słowa poszedł po płaszcz.

– Ja... pójdę na spacer – rzucił do nikogo konkretnego. Może do ściany.

Matka siedziała w fotelu przy oknie. Miała na sobie ten bordowy sweter, który zawsze zakładała, gdy czuła się przytłoczona. Albo winna.

Powiedz mi szczerze – zacząłem bez wstępu. – Czemu inwestowaliście tylko w Julię?

Zamarła. Odsunęła filiżankę. Cicho stuknęła o spodek.

– Była delikatniejsza. Ty… zawsze sobie radziłeś.

Parsknąłem. Prawie się zaśmiałem, ale zabrzmiało to jak kaszel.

– Nie radziłem sobie. Po prostu nie miałem wyboru.

Popatrzyła na mnie i po raz pierwszy od dawna naprawdę spojrzała. Ale nie odpowiedziała.

– Wiesz, co jest najgorsze? – ciągnąłem. – Nawet mnie nigdy nie zapytaliście, czego potrzebuję. Co mnie boli. Czego chcę. Nie zadaliście sobie trudu, żeby mnie poznać. A teraz pytacie, co możecie dostać.

– Adam, przecież my... – zaczęła.

– Oszczędź mi, proszę, tych słów. Wiem, że były kredyty. Że było ciężko. Ale dla niej znalazł się Madryt. A dla mnie? Nocne zmiany, śmierdzące akademiki, wieczne „zrób to sam”.

Milczała. Tylko ręce jej drżały.

– Nie przyszedłem, żeby krzyczeć. Po prostu musiałem to powiedzieć. Bo przez całe życie nie miałem głosu.

Nie odpowiedziała. Tylko spuściła głowę. A ja poczułem coś dziwnego — jakby zawstydzenie, że muszę ją do tych słów zmuszać. I żal, że nawet teraz nie potrafi ich z siebie wykrztusić.

Nie jestem bankomatem

Wróciłem jeszcze kilka dni później. Miałem zabrać ich dokumenty — obiecali, że coś dla mnie przygotują, żeby nie było nieporozumień, jakby co. Cokolwiek to znaczyło. Zadzwoniłem. Matka poprosiła, żebym chwilę poczekał, bo jeszcze coś kończą. Zostałem na klatce. Po chwili usłyszałem przez drzwi ich rozmowę.

On ma kasę – powiedziała matka. – Niech się wreszcie przyda. Nie mamy wysokich emerytur.

– Julia nie wróci – odpowiedział ojciec. – A Adam to porządny chłopak. On się nami zajmie.

Nie wiem, co mnie bardziej uderzyło: „przyda się” czy „porządny chłopak”. Nacisnąłem klamkę i wszedłem bez pukania. Zamilkli. Matka miała w ręku kopertę. Ojciec wyglądał, jakby właśnie złapał mnie na gorącym uczynku, tylko nie wiedział, kto tu naprawdę zawinił.

– Nie jestem bankomatem – powiedziałem.

Nikt się nie odezwał.

– Od czterdziestu lat czekam, aż staniecie się rodzicami. Zainteresujecie się, zapytacie, kim jestem.

– Adam… – zaczęła matka, ale głos jej się załamał. Zaczęła płakać, cicho, po cichu, jakby się tego wstydziła.

Ojciec zrobił krok w moją stronę, wyciągnął rękę, jakby chciał coś powiedzieć, ale zatrzymałem go spojrzeniem.

Nie musicie mnie kochać – powiedziałem. – Ale przynajmniej przestańcie udawać.

I wyszedłem. Bez koperty. Bez pożegnania.

Zadzwoniłem do siostry

Zadzwoniłem do Julii po latach ciszy. Nie miałem numeru, ale media społecznościowe załatwiły sprawę.

– Adam? Co się stało?

– Muszę porozmawiać. O rodzicach.

– Nie miałam z nimi kontaktu od lat. Po co do mnie dzwonisz?

– Bo jesteś ich córką, choć chyba wszyscy o tym zapomnieli.

Przez chwilę cisza. A potem westchnienie.

– Jeśli myślisz, że mam do nich jakiś sentyment, to nie. Zabrałam wszystko, co można było zabrać. Tyle.

– Mówisz to bez cienia emocji?

– Emocje kosztują. A ja już spłaciłam.

– Ładnie ci to wyszło – prychnąłem. – Chcesz powiedzieć, że jesteś wolna od przeszłości?

– Nie. Chcę powiedzieć, że nauczyłam się brać, kiedy dawali. Ty chciałeś ich miłości. Ja – ich pieniędzy. I wiesz co? Ty nie dostałeś ani jednego, ani drugiego.

Nie odpowiedziałem. Przez słuchawkę usłyszałem brzęk szkła. Pewnie wino. Balkon z widokiem na Madryt.

Zajmij się nimi, jeśli chcesz. Ale na mnie nie licz.

Rozłączyła się. Patrzyłem przez okno, trzymając telefon w dłoni. Pogarda? Może. Ale też… zazdrość. Ona przynajmniej wiedziała, czego chce. A ja przez lata próbowałem zasłużyć. Na cokolwiek.

Ojciec się tłumaczył

Przyszedł sam. Nie zadzwonił, nie uprzedził. Po prostu stanął w drzwiach, trzymając czapkę w rękach jak uczeń w gabinecie dyrektora.

– Twoja mama nie jest już sobą – powiedział po chwili ciszy.

– A ty? – zapytałem spokojnie. – Kiedy byłeś sobą? Kiedy powiedziałeś choć raz: „Adam, jestem z ciebie dumny”?

Opuścił wzrok. Nie miał gotowej odpowiedzi. I dobrze. Nie chciałem słyszeć żadnej.

– Wiesz – dodałem – przez całe życie byłem tym, który się dobrze zachowuje. Dzieckiem bez potrzeb. Tylko że to nie była cnota. To był mechanizm przetrwania.

Usiadł. Powoli. Jakby każdy ruch go kosztował.

– Może za późno – powiedział cicho. – Ale dziękuję, że nas wysłuchałeś.

Popatrzyłem na niego długo. Siwe włosy, ramiona, które kiedyś wydawały się silne, teraz były po prostu zmęczone.

– Nie wysłuchałem was – odpowiedziałem. – Po prostu powiedziałem, co czuję. I chyba po raz pierwszy nie czuję się winny.

Pokiwał głową. Bez słowa. Może po raz pierwszy naprawdę mnie słuchał. A może po prostu wiedział, że nie musi już nic mówić. Wyszedł sam. Nie odprowadziłem go. Nie miałem już siły więcej wyjaśniać.

Adam, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama