„Rodzice chcieli ślubu, którego pozazdroszczą mi wszystkie sąsiadki. Szkoda, że nie dołożyli złamanego grosza”
„I tak zaczęło się planowanie ślubu jak z bajki. Najpierw z ekscytacją – oglądaliśmy sale, przeglądaliśmy Pinterest, rezerwowaliśmy DJ-a z dwuletnim wyprzedzeniem, bo „jest najlepszy”. Robiliśmy tabelki, budżet, wszystko po kolei. A potem zaczęła się rzeczywistość”.

- Redakcja
Mój narzeczony, Piotr, pracuje w logistyce. Zawsze był spokojny, odpowiedzialny, konkretny. Zupełne przeciwieństwo mnie – ja często bujam w obłokach, potrafię płakać nad kampanią reklamową z ładną muzyką, i… od zawsze marzyłam o weselu jak z bajki.
Nie jakimś tam skromnym przyjęciu w remizie. Chciałam dworku – z kolumnami, z ogrodem, w którym będą robione zdjęcia w złotej godzinie, 120 gości, DJ-em, który nie puszcza disco polo. Stół wiejski, stół z sushi, fotobudka. Suknia jak mgła, z ogromnym trenem. Planowałam to wszystko w głowie już jako nastolatka. Wierzyłam, że jeśli już znajdę „tego jedynego”, to ten dzień będzie najważniejszy. Idealny. Taki, że wszyscy oniemieją z zachwytu.
No i… znalazłam Piotra. Zakochaliśmy się. Trochę z przypadku, trochę dlatego, że miał piękne ręce i nie mówił głupot. Zaręczył się ze mną pod koniec pandemii. Było zimno, trzymaliśmy kubki z grzanym winem na placu w Krakowie, a on wyjął pierścionek, który nosił już od miesiąca w portfelu. To był piękny moment. Jeden z tych, które się zapamiętuje do końca życia.
I tak zaczęło się planowanie. Najpierw z ekscytacją – oglądaliśmy sale, przeglądaliśmy Pinterest, rezerwowaliśmy DJ-a z dwuletnim wyprzedzeniem, bo „jest najlepszy”. Robiliśmy tabelki, budżet, wszystko po kolei.
A potem zaczęła się rzeczywistość. Ceny szybowały. Sala, która w 2022 roku kosztowała 17 tysięcy, później kosztowała 26 tysięcy. Suknie, które oglądałam w showroomie, miały na metkach 12–15 tysięcy. Fotograf to minimum 7 tys., DJ – 6, a Kamerzysta – drugie tyle. A do tego... życie. Czynsz, rachunki, jedzenie, benzyna, stres. Piotr zaczął być coraz bardziej spięty, coraz częściej mówił: „Nie wiem, czy damy radę”. A ja coraz częściej przeliczałam w głowie, ile kosztuje jedna noc bycia „księżniczką”.
I zaczęłam się bać. Nie tylko o pieniądze. O nas też.
Bo czy to normalne, że planowanie ślubu, który ma być przecież początkiem szczęścia, sprawia, że coraz częściej chcę się rozpłakać? Czy to możliwe, że jedno wielkie marzenie może tak bardzo przytłoczyć?
Może coś się wypaliło
– Piotr, możesz się w końcu zainteresować tym DJ-em? Mamy tydzień na podpisanie umowy! – rzuciłam z kuchni, mieszając makaron. Woda kipiała, telefon dzwonił, a on siedział na kanapie z laptopem i znowu patrzył w Excela.
– Karola, ja serio nie mam teraz głowy do tego. Muszę ogarnąć bilans na jutro. W pracy jest masakra.
– Zawsze coś. A ja co? Sama mam wszystko robić? Zaproszenia, kwiaty, suknia, menu, fotograf. Ile można? – podniosłam głos.
– Ty się jarasz tym ślubem, nie ja – mruknął.
Zamarłam.
– Jak to, nie ty? Przecież to nasz ślub.
– Karolina, ja liczę każde cholerne 200 złotych, bo nie wiemy, czy nam starczy do końca miesiąca. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale prąd podrożał o 30%, a rata kredytu skoczyła o pięć stów. Ty tylko: „DJ, DJ, DJ”!
– Może po prostu w ogóle nie chcesz się żenić?! – rzuciłam, czując, że zaraz się rozkleję.
– Może nie chcę ślubu, który nas zrujnuje! – krzyknął, trzaskając laptopem.
Przez chwilę była cisza. Tylko makaron pyrkał w tle.
Wyszłam z kuchni i spojrzałam na niego. Siedział zgarbiony, twarz schował w dłoniach.
– Piotrek… – zaczęłam miękko, ale nie podniósł głowy.
Wyszłam na balkon. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Zaciągnęłam się papierosem, choć rzuciłam palenie rok temu. Nagle zaczęłam się zastanawiać – czy to naprawdę tylko o pieniądze chodzi? A może coś z naszą komunikacją jest nie tak? Może coś się wypaliło. I to wesele... ma to tylko zakryć.
„Co ludzie powiedzą?”
– Mamo, ja już naprawdę nie wiem, co robić – westchnęłam, zrzucając płaszcz na wieszak. W rodzinnym domu pachniało rosołem.
– Zjesz coś? Mam pierogi z kapustą – mama wychyliła się z kuchni. Niby uśmiechnięta, ale mina jej stężała, gdy zobaczyła moją twarz.
– Za chwilę. Najpierw muszę pogadać.
Weszłam do salonu, gdzie siedziała też Klaudia, moja starsza siostra. Bez makijażu, w dresie, z kubkiem herbaty. Rzuciła okiem na mnie i od razu wiedziała.
– Znowu kłótnia? – zapytała, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Skinęłam głową.
– O co tym razem? – zapytała mama, siadając obok.
– O wszystko. O DJ-a, o pieniądze, o sens tego całego wesela. On mówi, że nie damy rady. Że to bez sensu.
– Nie po to robiłyście zaproszenia, by teraz rezygnować! – rzuciła mama od razu. – Co ludzie powiedzą?
– Mamo… – jęknęłam.
– No bo jak to będzie wyglądać? Nawet sąsiedzi już wiedzą, że ślub!
– Może lepiej zrobić coś małego? Albo w ogóle poczekać? – Klaudia jak zwykle przyziemna.
– Co ty wygadujesz?! Ślub to ślub! Ma być, jak trzeba – upierała się mama.
– A może nie ma być „jak trzeba”, tylko jak ja chcę? – przerwałam im, zaskoczona własną odwagą.
Obie zamilkły. Przez sekundę nikt się nie odezwał.
Dopiero teraz do mnie dotarło, że nikt – ani Piotr, ani mama, ani nawet Klaudia – nie pyta mnie, czego ja chcę.
Wszyscy pytają, co wypada. Co należy.
A ja chyba już sama nie wiem.
Odwołujemy
Było już po dwudziestej drugiej, kiedy usłyszałam klucz w zamku. Piotr wrócił z pracy. Bez słowa położył na stole faktury – gaz, prąd, czynsz, jedna z dopłat do ogrzewania. Usiadł naprzeciwko i zdjął okulary.
– Nie damy rady, Karola – powiedział cicho. I jakby spadło mu z ramion dwadzieścia kilo.
Patrzyłam na papiery, na jego zmęczoną twarz, i czułam, że grunt osuwa mi się spod nóg.
– Czyli wszystko na marne? Wszystko to, co planowaliśmy? – głos mi się łamał.
– Nie na marne – odpowiedział. – Ale nie teraz. Nie tak. Nie za taką cenę.
Wstałam i zaczęłam krążyć po pokoju. Chciałam coś rozbić, płakać, krzyczeć. Ale tylko szeptałam:
– Czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz?
Zamilkł na dłuższą chwilę. Wreszcie:
– Kocham cię. Dlatego to mówię. Bo nie chcę, żebyśmy zaczęli małżeństwo od długów i żalu. Bo czuję, że... że już teraz się oddalamy. Przez to wszystko.
Usiadłam. Nagle zrobiło mi się zimno. Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy oboje byli z innych światów. On – logiczny, zmęczony, zatroskany. Ja – rozbita, rozczarowana, pusta.
– To co robimy? – zapytałam.
– Odwołujemy.
Zawahałam się. Ale skinęłam głową. Tyle miesięcy, tyle planów... i wystarczyło jedno słowo.
Odwołujemy.
I strasznie, i lekko
– Odwołaliście? Serio? – Weronika spojrzała na mnie z niedowierzaniem, mieszając kawę w papierowym kubku. Spotkałyśmy się w parku, bo potrzebowałam się wygadać komuś, kto nie będzie mnie osądzał.
– Wszystko. Sala, DJ, kamerzysta, nawet cukiernię. Dzwoniłam wczoraj. Głos mi się łamał, ale... nikt nie był zaskoczony. Podobno ostatnio sporo par rezygnuje – powiedziałam.
– To w sumie… dobrze. Znaczy… że nie jesteście sami w tym wszystkim – rzuciła ostrożnie.
– Czuję się, jakby ktoś wyciął mi kawałek przyszłości. Ale jednocześnie... lżej mi. I strasznie, i lekko.
Weronika skinęła głową.
– My braliśmy ślub w plenerze, tylko z rodzicami i dwoma świadkami. Wtedy myślałam, że oszczędzamy. A teraz uważam, że to była najlepsza decyzja w życiu. Zero stresu, zero oczekiwań. Tylko my.
Szłyśmy chwilę w ciszy. Liście szeleściły pod butami. Zaczęło kropić.
– Może potrzebowałam tego ciosu – powiedziałam po chwili. – Żeby zrozumieć, że życie to nie bajka z Instagrama.
Weronika się uśmiechnęła.
– Czasem trzeba wyciąć trochę swoich marzeń, żeby zrobić miejsce na coś prawdziwego.
Pożegnałyśmy się. Zostałam sama, poszłam jeszcze na spacer nad rzekę. W głowie miałam tysiące myśli. Czy nasz związek to przetrwa? Czy da się odbudować coś, co miało być piękną wizją, a okazało się zbiorem faktur?
Patrzyłam na wodę. I pierwszy raz od miesięcy nie płakałam.
Bez planu
Siedzieliśmy na ławce w parku.
– Nie chcę cię stracić – powiedziałam cicho do Piotrka. – Ale czuję, że coś między nami uschło.
Nie patrzył na mnie. Obserwował drzewa, jakby one miały odpowiedź.
– Może straciliśmy złudzenia – odparł. – Może dobrze. Bo złudzenia są piękne, ale kruche. A ja nie chcę, żeby nasze życie było zbudowane na czymś, co się sypie od byle rachunku.
– Myślisz, że uda nam się...? – zaczęłam, ale nie skończyłam.
– Nie wiem – przerwał. – Ale chcę spróbować. Bez wesel, bez bajek, bez spinek i fałszywych obrazków. Chcę wiedzieć, że oboje oddychamy tym samym powietrzem.
– Wiesz, co było najgorsze?
– Co?
– Że ja naprawdę chciałam tamtej wersji nas. Tej w dworku, z wiankiem na głowie. Ale ona chyba nigdy nie istniała.
Piotr ujął moją dłoń. Po prostu. Bez słów.
Nie padły żadne deklaracje. Nie ustaliliśmy nowej daty ślubu. Nie wymyśliliśmy planu na przyszłość.
Po prostu – byliśmy. Na tej ławce. W jesieni, która pachniała zgniłymi liśćmi i czymś jeszcze. Czymś prawdziwym.
Karolina, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Z mojej szafy zaczęły znikać ubrania. Gdy odkryłam, kto ukradł mój chabrowy moherowy sweterek, oniemiałam”
- „Wziąłem ślub z Ulą, bo mama mnie namówiła. Minęło 9 lat, a ja nadal nic nie czuję do mojej żony”
- „Rozwód z mężem nie był dla mnie problemem. Najgorsze było to, że jakaś obca baba tuliła moją córkę do snu”

