„Robiłam wszystko, by sprostać oczekiwaniom teściowej. Gdy na Wigilię zaprosiła eks mojego męża, myślałam, że to zły sen”
„Weszłam do domu teściów tuż za Markiem i od razu poczułam ten specyficzny zapach świąt: ciężki od przypraw, ciepła i cudzych przyzwyczajeń. Ściągnęłam płaszcz, poprawiłam włosy i przykleiłam do twarzy uśmiech, który ćwiczyłam przez całą drogę”.

Zawsze mówiłam sobie, że rodzina Marka to nie jest „łatwy zestaw”, tylko taki… wymagający. Jak drogi sweter: gryzie, ale przecież ładny, więc się nosi. Uczyłam się ich latami. Uśmiechać się w odpowiednich momentach, zgłaszać się do obierania ziemniaków, zanim ktoś zdąży poprosić. Mówić: „oczywiście”, „nie ma problemu”, „jasne, pomogę”. Bo synowa powinna się starać. A ja starałam się bardzo.
Święta zawsze były sprawdzianem. Dużo ludzi, za mało miejsca, tradycje, które nie należały do mnie, tylko do nich. Do zniesienia — przynajmniej do tej pory. A telefon od teściowej zadzwonił w środę wieczorem, kiedy składałam pranie.
— Aldonka! — zaśpiewała Helena tym swoim zbyt radosnym tonem. — Dzwonię zaprosić wszystkie dzieci na święta.
Zatrzymałam się z koszulką Marka w dłoniach.
— Oczywiście, przyjedziemy — odpowiedziałam automatycznie.
— Będzie naprawdę… rodzinnie — dodała po chwili, znacząco. — Wiesz, jak ja to lubię.
Nie wiedziałam. A może wiedziałam aż za dobrze. Odłożyłam telefon i długo patrzyłam w ścianę. Coś było nie tak. Miała w sobie zbyt dużo entuzjazmu.
— Marek — zaczęłam ostrożnie, kiedy wszedł do pokoju. — Twoja mama dzwoniła. Zaprasza „wszystkie dzieci”, cokolwiek to miało znaczyć.
— No i super. — Wzruszył ramionami. — Przecież zawsze tak mówi.
„Zawsze” zabrzmiało we mnie jak fałsz. Uśmiechnęłam się, bo tak było łatwiej. A w środku coś we mnie cicho szeptało, że te święta będą inne. I że znowu będę musiała bardzo uważać, żeby nie być tą, która przesadza.
Zamarłam na ułamek sekundy
Weszłam do domu teściów tuż za Markiem i od razu poczułam ten specyficzny zapach świąt: ciężki od przypraw, ciepła i cudzych przyzwyczajeń. Ściągnęłam płaszcz, poprawiłam włosy i przykleiłam do twarzy uśmiech, który ćwiczyłam przez całą drogę. Helena wyszła z kuchni szybkim krokiem, rozłożyła ramiona i ucałowała Marka w policzek, a mnie objęła tak, jakby robiła to z obowiązku, ale bardzo starannie.
— Jesteście, nareszcie — powiedziała z przesadną radością. — Już myślałam, że się spóźnicie.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi znów się otworzyły. Do środka weszła Iwona, była żona Marka. Zamarłam na ułamek sekundy, choć nikt poza mną tego nie zauważył. Helena aż klasnęła w dłonie.
— No chodź, kochana! — zawołała. — Bez ciebie to przecież nie to samo.
Siedliśmy przy stole, ja obok Marka, jak zawsze, chociaż tym razem to „obok” było bardziej fizyczne niż prawdziwe. Rozmowy toczyły się gdzieś poza mną. Helena co chwilę zerkała w stronę Iwony, dopytywała o wszystko, śmiała się głośniej, jakby przypominała sobie dawne historie.
— Ten sernik to oczywiście według starego przepisu — oznajmiła, stawiając talerz na środku. — Niektórzy wiedzą, jak Marek go lubi.
Uśmiechy dookoła, porozumiewawcze spojrzenia. Poczułam, jak robi mi się gorąco, choć wcale nie było duszno. Nachyliłam się do Marka i szepnęłam:
— Wiedziałeś, że ona będzie?
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakbym pytała o coś zupełnie nieistotnego.
— No przecież mama mówiła, że zaprosi wszystkich — odpowiedział cicho, z rozbawieniem. — Daj spokój.
Dałam, jak zawsze. Siedziałam, słuchałam, analizowałam każde słowo Heleny i każdy śmiech Iwony. Zastanawiałam się, czy tylko ja czuję się tu jak ktoś, kto zajął nieswoje miejsce, czy może znowu przesadzam. W środku narastało we mnie coś ciężkiego, ale na zewnątrz nadal byłam spokojna, grzeczna i wystarczająco miła.
Zabolało mnie to „nic”
Uciekłam do kuchni przy pierwszej możliwej okazji pod pretekstem pomocy. Zawsze byłam dobra w pretekstach. Kroiłam coś mechanicznie, słuchając śmiechu dochodzącego z drugiego pokoju, i czułam, jak napięcie nie chce ze mnie zejść. Marek pojawił się obok mnie po chwili, jakby wyczuł, że to odpowiedni moment, żeby sprawdzić, czy wszystko gra.
— Coś się stało? — zapytał cicho.
Spojrzałam na niego i od razu poczułam, że muszę uważać. Nie chciałam brzmieć jak ktoś roszczeniowy, przewrażliwiony czy co gorsza niewdzięczny.
— Dziwnie się czuję — zaczęłam ostrożnie. — Nie wiedziałam, że ona będzie. To… dla mnie trudne.
Westchnął, jakby mówił do dziecka, które marudzi bez powodu.
— Aldona, mama po prostu wszystkich lubi — odpowiedział spokojnie. — Przecież to nic nie znaczy.
Zabolało mnie to „nic”. Jakby to, co czułam, było zbędnym dodatkiem do świątecznego menu.
— Dla mnie coś znaczy — powiedziałam ciszej. — Czuję się tak, jakbym była tu tylko dodatkiem. Jakby… — Nie dokończyłam. Nie chciałam słyszeć własnych słów na głos, bo nagle mogłyby zabrzmieć zbyt poważnie.
— Przesadzasz — przerwał mi. — Ona ma swoje zwyczaje, ty masz swoje. Nie rób z tego problemu.
Skinęłam głową, chociaż w środku coś się we mnie buntowało. Zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście nie wymyślam. Może powinnam być bardziej wyluzowana, bardziej odporna, bardziej… jak oni. Wróciliśmy do stołu, a ja poczułam, że zostałam sama ze swoimi myślami. I że pierwszy raz przyszło mi do głowy, że moje uczucia są tu czymś niewygodnym.
Twarz miałam spokojną
Po kolacji atmosfera zrobiła się gęsta, choć nikt nie podnosił głosu. Rozmowy toczyły się dalej, ale ja miałam wrażenie, że już w nich nie uczestniczę, tylko siedzę obok i słucham jak obcej audycji. Helena nalała herbaty i nagle, zupełnie mimochodem, rzuciła w przestrzeń:
— Marek zawsze tak lubił, kiedy kobieta potrafiła zadbać o dom. Pamiętam, jak kiedyś…
Nie dokończyła, bo wszyscy się roześmiali, a Iwona skinęła głową, jakby dokładnie wiedziała, o czym mowa. Marek też się uśmiechnął, odruchowo, bez zastanowienia. Ten uśmiech zabolał mnie bardziej niż słowa.
Siedziałam nieruchomo, czując, jak coś we mnie drży. Nie była to złość. Raczej wstyd, że siedzę tu i pozwalam, by to się działo, oraz bezsilność, że nie mam odwagi tego zatrzymać. Wstałam pod byle pretekstem i poszłam do łazienki, zamykając się od środka. Oparłam dłonie o umywalkę i spojrzałam na swoje odbicie. Twarz miałam spokojną, niemal obcą. Dopiero po chwili poczułam, jak napływają łzy, ciche, uparte. Oddychałam płytko, żeby nikt niczego nie usłyszał. W tej ciszy zaczęły do mnie dochodzić myśli, których wcześniej unikałam.
Zrozumiałam, że w tej rodzinie nie ma miejsca na moje reakcje, na moje granice. Jest tylko przestrzeń na żarty, wspomnienia i sympatie, które mnie omijają. Najbardziej bolało to, że Marek był po drugiej stronie tych drzwi. Że nawet nie pomyślał, by sprawdzić, dlaczego zniknęłam. Wytarłam twarz, wzięłam kilka głębokich oddechów i postanowiłam wrócić. Nie dlatego, że było mi lepiej, ale dlatego, że wiedziałam już, że nikt nie będzie mnie tu szukał.
Zrobiło się cicho i pusto
Wróciłam do pokoju z twarzą, którą znałam aż za dobrze: spokojną, opanowaną, taką, przy której nikt nie zadaje pytań. Usiadłam na swoim miejscu, a rozmowa potoczyła się dalej bez najmniejszej przerwy, jakby moja nieobecność nie miała żadnego znaczenia. Helena rzuciła mi krótkie spojrzenie, szybkie i uważne, po czym wróciła do rozmowy z Iwoną. Marek nawet na mnie nie zerknął.
— Wszystko w porządku? — zapytał ktoś odruchowo, bardziej z grzeczności niż z troski.
— Tak, wszystko dobrze – odpowiedziałam automatycznie.
I rzeczywiście, na zewnątrz było dobrze. W środku zaczęłam się wycofywać, krok po kroku. Przestałam śledzić każde słowo Heleny, przestałam reagować na śmiechy, przestałam czekać, aż Marek w końcu coś zauważy. Zamiast tego zaczęłam obserwować. Patrzyłam na nich jak na ludzi, z którymi przypadkiem siedzę przy jednym stole, a nie jak na rodzinę, do której próbowałam należeć.
Poczułam chłód, który był zaskakująco kojący. Nie musiałam już niczego tłumaczyć ani rozumieć. Nie musiałam być miła bardziej, niż naprawdę czułam. Zdałam sobie sprawę, że całe to napięcie brało się z nadziei, że ktoś mnie zobaczy i zareaguje. Gdy ta nadzieja zniknęła, zrobiło się cicho i pusto, ale też prościej. Siedziałam więc, uśmiechałam się od czasu do czasu i wiedziałam już, że te święta są tylko kolejnym dowodem na coś większego. I że to nie jest wyłącznie kwestia jednego wieczoru.
Zostałam z tą świadomością sama
Po świętach wróciliśmy do domu w ciszy. Droga dłużyła się bardziej niż zwykle, a ja patrzyłam przez okno, próbując poukładać w głowie to, co się wydarzyło, chociaż dobrze wiedziałam, że niczego tak naprawdę nie da się tu poukładać. Marek odezwał się dopiero po chwili, tonem lekkim, jakby mówił o czymś zupełnie neutralnym:
— Fajnie było, prawda? Mama się cieszyła.
Skinęłam głową, bo zabrakło mi siły na prostowanie tej wersji wydarzeń. Kilka dni później, już w naszej codzienności, spróbowałam jeszcze raz.
— Było mi naprawdę ciężko — powiedziałam. — Czułam się tam… zbędna.
Spojrzał na mnie z tym samym zdziwieniem co wcześniej.
— Przecież nic się nie stało — odpowiedział. — Nie możesz tak wszystkiego brać do siebie.
Zrozumiałam wtedy, że dla niego naprawdę nic się nie stało. I że to jest sedno problemu. Moje emocje były czymś, co należało wygładzić, zignorować albo uznać za nadwrażliwość. Nie było w tym złej woli, tylko obojętność, która bolała bardziej niż jawny konflikt. Nie podjęłam żadnej decyzji. Była za to jasność, cicha i bolesna. Wiedziałam już, że zawsze będę tą, która ma się dostosować, zrozumieć, przemilczeć. I że w tej rodzinie moje miejsce nigdy nie będzie oczywiste. Zostałam z tą świadomością sama, jak z żałobą po czymś, czego nigdy tak naprawdę nie miałam, ale w co bardzo chciałam wierzyć.
Aldona, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wmawiałam synowi, że jego ojciec go nie chciał. Teraz kiedy dorósł i poznał prawdę, ma do mnie żal”
- „Szwagierka nie mogła znieść, że nam się powodzi. Gdy ona wciąż mieszkała z mamusią, my z mężem budowaliśmy swój dom”
- „Matka wyliczała mi każdą złotówkę. Dopiero po latach zrozumiałam, że nie chodziło jej tylko o kasę”

