„Robiłam to, co kocham, a rodzina się ze mnie śmiała. Kiedy dostałam awans, nagle stałam się powodem do dumy”
„Potem ten zeszyt wyrzuciłam do kosza. I tak zresztą było zawsze. Gasić, podcinać skrzydła, sprowadzać na ziemię — to potrafili doskonale. Nigdy nie usłyszałam >>spróbuj<>po co<<. A ja? Ja na tym wyrosłam. I może dlatego, że to rzeczywiście kocham i nigdy się nie poddałam, dziś jestem w stanie przetrwać każdą taką konfrontację”.

- Redakcja
— No i co tam, Karolcia? — zagadnął ojciec, ledwie zdjęłam płaszcz w mieszkaniu rodziców. — Dalej się bawisz w te swoje filmiki i fotki?
— Tato — jęknęłam z rezygnacją. — Prowadzę kampanie reklamowe. To nie zabawa.
— Oj tam, oj tam — bagatelizował Wojtek, mój starszy brat, w najlepsze zajadając kotleta. — Przewijasz posty na telefonie jak moja córka. Ona też jest influencerką?
— Może jakbyś się nauczyła Excela, też byś miała prawdziwą pracę – dodała z kuchni Natalia, moja młodsza siostra, nie podnosząc nawet wzroku.
Zamarłam. Mama w tym czasie tylko dolała mi kompotu, jakby wszystko było w normie. Jakbym była znowu tą dwunastoletnią dziewczynką, co zamiast zadania z matmy narysowała plakat koncertu wyimaginowanego zespołu. I wtedy też było: „No ładne, ładne, ale po co?”.
Zjadłam w milczeniu, choć ledwie przełykałam. Zrobiło się duszno, rozmowy stały się za głośne. Wszyscy się śmiali, komentowali wiadomości, a ja czułam się jak obcy człowiek. Intruz. Kiedy wróciłam do siebie, po prostu usiadłam na podłodze i się rozpłakałam. Nie za głośno — tak, żeby sąsiad przypadkiem nie usłyszał. Tylko ja i moje łzy bezsilności. Bo ile razy można udawać, że to, co robią i mówią, nie boli?
Długo nie mogłam zasnąć
Wieczorem zadzwoniłam do mamy.
— Możemy pogadać? — zapytałam.
— Coś się stało, Karolciu? — Wtedy wydawała się przejęta.
— Tak — przyznałam. — Mam już dość tego, jak mnie traktujecie. Ojciec i Wojtek znowu się ze mnie nabijali. A ty? Ty tylko siedzisz cicho i udajesz, że wszystko jest super.
— Kochanie, przecież oni tylko się droczą… — łagodziła mama trochę roztargnionym tonem. — Martwimy się po prostu.
— To nie jest troska, mamo — rzuciłam stanowczo. — To pogarda. I kpina z tego, co robię. I przy okazji z moich marzeń.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Wiedziałam, że płacze. Zawsze płakała, kiedy brakowało jej argumentów.
— Myślałam, że chociaż ty mnie rozumiesz… — dodałam ciszej i się rozłączyłam.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przypomniało mi się, jak kiedyś, w podstawówce, narysowałam całą kolekcję ubrań dla lalek. Miałam wtedy taki zeszyt, okładkę okleiłam cekinami. Pokazałam go mamie z dumą.
– Ładne — powiedziała, po czym szybko dodała: — Ale nie lepiej poćwiczyć pisanie? Przecież z tego i tak nic nie będzie…
Potem ten zeszyt wyrzuciłam do kosza. I tak zresztą było zawsze. Gasić, podcinać skrzydła, sprowadzać na ziemię — to potrafili doskonale. Nigdy nie usłyszałam „spróbuj”, tylko zawsze „po co”. A ja? Ja na tym wyrosłam. I może dlatego, że to rzeczywiście kocham i nigdy się nie poddałam, dziś jestem w stanie przetrwać każdą taką konfrontację.
Poczułam się... niewidzialna
To był zwyczajny wtorek, nic nie zapowiadało żadnego przełomu. W agencji wrzało – jeden klient miał kłopot z dopracowaniem identyfikacji wizualnej, drugi chciał na już nową strategię. Siedziałam z ledwie wyrabiającym laptopem na kolanach i parzyłam sobie uda, ale byłam w swoim żywiole. Wtem Magda, nasza szefowa, podeszła i rzuciła niby od niechcenia:
— Możesz wpaść do salki konferencyjnej? Tylko na momencik.
Serce mi przyspieszyło.
„Co zawaliłam?” — myślałam gorączkowo. — „ Co poszło nie tak?”.
Weszłam do środka, a tam… zobaczyłam naszego dyrektora kreatywnego i Magdę. Uśmiechali się.
— Karolina — zaczęła Magda. — Od przyszłego miesiąca obejmujesz stanowisko menedżerki działu Social Media.
Zaniemówiłam. Zamiast „dziękuję” wypaliłam:
— Ja?
— No ty, ty. — Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — Twoja ostatnia kampania dla „Parelki” zrobiła furorę. Portal branżowy „DigitalTrend” napisał o niej osobny artykuł. Czytałaś?
Nie czytałam. Byłam zbyt zajęta ratowaniem kolejnego klienta.
Wieczorem, na urodzinach Natalii, zjawiłam się późno — przyjechałam prosto z pracy. Przyniosłam wino i mały prezent. Wchodzę, a tam… ojciec w samym centrum salonu mówi do gości:
— Nasza Karolcia to teraz kierowniczka! W dużej, poważnej firmie! A te ich reklamy teraz w całym internecie latają!
Zatkało mnie.
— No przecież zawsze wiedzieliśmy, że sobie poradzisz! – zawołała mama, klepiąc mnie po ramieniu.
Zrobiło mi się niedobrze. Chciałam im powiedzieć, jak przez lata próbowali zdusić wszystko w zarodku, ale wtedy Wojtek dorzucił:
— Zobacz, a jednak te twoje głupotki przyniosły jakiś efekt!
Uśmiechnęłam się sztucznie. Łzy stanęły mi w oczach. Nie dlatego, że było mi przykro. Po prostu poczułam się… niewidzialna. Jakby to wcale nie była moja historia.
Nie chodzi o sukces
Wyszłam do kuchni pod pretekstem przyniesienia lodu. Natalia już tam była, mieszała sałatkę w miskę.
— Gratulacje, siostra. Serio. Awans to duża sprawa — powiedziała, nie patrząc na mnie.
— Dzięki — mruknęłam. — Chociaż trochę mnie to wszystko przerosło.
– Bo ojciec się chwali? — Uśmiechnęła się pod nosem.
Skinęłam głową. Przez chwilę było słychać tylko dzwonienie łyżki o szkło.
— Wiesz, że oni w ciebie nie wierzyli, nie? – rzuciła nagle.
Zamarłam.
— Co? — wydusiłam z siebie.
— No wiesz, ojciec zawsze mówił, że ta twoja „influencerka” to żarty. Że się w końcu wypalisz, przyjdziesz po rozum do głowy — stwierdziła trochę rozbawiona. — Ale teraz, jak o tobie piszą… No to udaje, że od początku był z tobą.
— I ty też tak myślałaś? — spytałam, bojąc się odpowiedzi.
— Ja… nie wiedziałam — przyznała szczerze. — Byłaś inna. Zawsze rysowałaś, wymyślałaś… Ja nie rozumiałam, że z tego można żyć. Ale teraz się cieszę. Serio.
Wypuściłam długo wstrzymywane powietrze.
— Natalia, to wcale nie chodzi o sukces — stwierdziłam poważnie. — Chodzi o to, że przez lata nie miałam w was wsparcia.
Spojrzała na mnie. Nie jak na siostrę — po prostu jak na człowieka. Po raz pierwszy w życiu.
— Może nie umieliśmy inaczej… — szepnęła.
Ale to nie było wytłumaczenie. Wróciłam do salonu, ale nie umiałam już śmiać się z resztą. Coś we mnie pękło. Nie czułam złości – jedynie rozczarowanie. I jakąś dziwną pustkę. Nagle zrozumiałam, że mogę dostać jeszcze z dziesięć awansów i sto pochwał, ale to niczego nie zmieni. Dla nich i tak zawsze będę „tą od filmików i fotek”. A ja nie musiałam im już niczego udowadniać.
Nie potrzebuję ich aprobaty
— I co, rodzina dumna? — zapytała Magda, gdy spotkałyśmy się parę dni później na kawie po pracy.
— Udają, że zawsze we mnie wierzyli.
Uśmiechnęła się pod nosem, jakby doskonale wiedziała, o co chodzi.
— Bolało, co? — mruknęła.
Pokiwałam głową. Magda potrafiła jednym pytaniem dotrzeć do wnętrza człowieka precyzyjniej nawet niż chirurg ze swoim skalpelem.
— Wiesz, przez lata marzyłam, żeby choć raz powiedzieli mi, że jestem w czymś dobra — wyznałam.
— I co czujesz, gdy w końcu do tego doszło? — Obserwowała mnie znad swojej filiżanki.
— Mam wrażenie, że przegapiłam moment, w którym to by mnie jeszcze cieszyło — stwierdziłam wypranym z emocji głosem.
Magda zamieszała kawę. Była starsza ode mnie o jakieś dziesięć lat, miała ostre rysy i ciepłe oczy. Od początku była moim największym wsparciem.
— Karolina… To, co cię ukształtowało, to nie ich wsparcie. — Pochyliła się nad blatem i spojrzała mi głęboko w oczy. — To twoja siła. I to, że mimo wszystko nie odpuściłaś.
— Myślisz, że to wystarczy? — spytałam z powątpiewaniem.
— A nie wystarcza? — Teraz otwarcie się do mnie szczerzyła.
Zamilkłam. Chyba pierwszy raz od dawna naprawdę się nad tym zastanowiłam. Może to nie sukces miał mi coś udowodnić. Może ja sama musiałam zobaczyć, że już nie jestem tamtą dziewczyną, która chowała szkicownik w szufladzie, żeby nikt się z niej nie śmiał. Może już nie potrzebuję ich aprobaty.
Tego samego wieczoru, siedząc na balkonie z laptopem na kolanach, wysłałam swoje portfolio do jednej z topowych agencji w Berlinie. Nie po to, by uciec. Po to, by dać podjąć nowe wyzwanie. Kliknęłam „Wyślij” bez wahania. I pierwszy raz poczułam coś nowego: spokój.
Nie wybaczyłam im
Siedzę na podłodze w swoim mieszkaniu. Przede mną stoi stare pudło z rzeczami z dzieciństwa. Szukałam czegoś zupełnie innego, ale trafiłam na to – na zdjęcie, które kiedyś wkleiłam do zeszytu z rysunkami. Mam na nim może siedem lat. Trzymam kredki jakby to był najcenniejszy skarb na świecie. Uśmiecham się. Bezzębnie, trochę głupkowato. Ale z błyskiem w oczach, którego wtedy nikt nie potrafił zgasić. Dziś znów jestem tą dziewczynką. Tylko już się nie chowam.
Telefon wibruje. Nieznany numer z niemieckim kierunkowym. Odbieram.
— Dzień dobry, tu Nicole z agencji Kraftwerk Digital — słyszę. — Pani Karolino… Chciałam powiedzieć, że zrobiła pani na nas ogromne wrażenie. Jest pani naszą topową kandydatką. Czy znajdzie pani czas na rozmowę w przyszłym tygodniu?
Uśmiecham się. Szeroko. Ale nikt tego nie widzi. I dobrze. Bo ten uśmiech nie jest już na pokaz. Jest dla mnie.
Po rozmowie odkładam telefon. Wychodzę na balkon. Warszawa dudni pod moimi stopami. Ludzie gdzieś biegną, kłócą się, śmieją. A ja? Ja jestem dokładnie tam, gdzie mam być.
Nie wybaczyłam im. I może nigdy nie wybaczę. Ale przestałam czekać na uznanie, aprobatę, oklaski przy stole, które nigdy nie nadchodziły. Zamykam za sobą drzwi dzieciństwa. Ale zdjęcie z kredkami wieszam nad biurkiem. Żeby pamiętać, że wszystko zaczęło się od dziewczynki, która nie przestała marzyć.
Karolina, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Mama powtarzała, że żadna ze mnie bussinesswoman. Nie przeszkadzało jej to, gdy zaczęła mnie traktować jak bankomat”'
- „Oglądałam zdjęcia koleżanki z urlopu na Malediwach i zieleniałam z zazdrości. Aż odkryłam, jaką cenę płaci za luksus”
- „Byłam załamana, gdy zgubiłam portfel w tramwaju. Niepotrzebnie, bo tak właśnie poznałam mojego męża”

