„Robiłam jesienne porządki w szafie i znalazłam coś dziwnego w kieszeni męża. Już wiedziałam, że muszę się rozwieść”
„Wiedziałam, że to koniec. Ale nie chciałam, by to on znowu decydował. Nie planowałam awantur, płaczu. Chciałam, żeby zapamiętał tę noc do końca życia. Jeśli była jeszcze jakaś resztka sprawiedliwości, to zamierzałam ją znaleźć i wykorzystać”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie przestaliśmy być małżeństwem, chociaż formalnie wciąż nim byliśmy. Może wtedy, kiedy Konrad zaczął zabierać ze sobą telefon nawet do łazienki. Albo gdy jego „delegacje” stały się coraz częstsze, a powroty późniejsze niż zwykle. Ale jeszcze wcześniej – zanim zaczęłam cokolwiek podejrzewać – coś między nami po prostu umarło. Ja próbowałam to ożywić. On, jak się później okazało, już od dawna budował inne życie.
Zawsze mówił, że to praca, że jest potrzebny, że klienci, że terminy, że nikt inny tego nie zrobi. A ja – jak idiotka – wierzyłam. Przynajmniej przez jakiś czas. Potem przestałam wierzyć, ale nadal udawałam. Udawanie to przecież fundamenty wielu małżeństw. Tyle że w moim coś się przesunęło.
Ten paragon znalazłam przypadkiem. Przeglądałam jego starą kurtkę, zanim ją odwiesiłam do szafy. W kieszeni była zmięta kartka – wydruk z romantycznej restauracji, a pod spodem drugi: pensjonat z jednym noclegiem. Data: ten sam weekend, kiedy był „na wyjeździe służbowym we Wrocławiu”. Nawet nie próbował się kryć. Nawet nie wyjął rachunku z kurtki.
Wiedziałam, że to koniec. Ale nie chciałam, by to on znowu decydował. Nie chciałam awantur, płaczu, żebrania o miłość. Chciałam, żeby to bolało – nie mnie, tylko jego. Chciałam, żeby pamiętał tę noc do końca życia. Jeśli w tym wszystkim była jeszcze jakaś resztka sprawiedliwości, to zamierzałam ją znaleźć. I wykorzystać do ostatniego okrucha.
Słuchałam jego kłamstw
Kiedy mąż wrócił z pracy, zaczęłam rozmowę o tamtym weekendzie.
– Byłeś wtedy we Wrocławiu, prawda? W ten weekend z wielką ulewą – zapytałam, mieszając zupę w garnku, jakby to była najzwyklejsza rozmowa o pogodzie.
– We Wrocławiu? – Konrad uniósł wzrok znad laptopa. – Tak, chyba tak… Czekaj, nie. Może to były Katowice. Mieliśmy spotkanie z klientem, nie pamiętam dokładnie, gdzie.
– Pamiętam, że mówiłeś „Wrocław”. Dlatego pytałam – uśmiechnęłam się i dolałam trochę wody do garnka, żeby mieć pretekst, by odwrócić się plecami.
– A może... cholera, już mi się myli – zaśmiał się nerwowo. – Jeżdżę tyle ostatnio, że serio mogę się pomylić.
– No jasne – odparłam łagodnie. – Musi być trudno tak ciągle się przemieszczać. A nie było problemów z dojazdem? Pociągi wtedy opóźnione były strasznie.
Konrad odłożył komputer i sięgnął po szklankę z wodą. Palce mu lekko drżały. Widziałam to kątem oka.
– Wiesz co, miałem wtedy auto służbowe, więc jakoś poszło. Drogi były przetarte, wiesz, autostrady... Nie było tak źle.
– Mhm – przysiadłam do stołu i patrzyłam, jak łyka wodę, jak unika mojego spojrzenia.
Wiedziałam, że kłamie. Nie musiałam już nic więcej sprawdzać. Ale nie powiedziałam ani słowa.
Tego wieczoru zjadł kolację, jak gdyby nic się nie stało. Pocałował mnie w czoło przed snem, jak co wieczór, i zamknął się w swoim gabinecie pod pretekstem „musi jeszcze popracować”. Oczywiście. A ja tylko patrzyłam, jak zamyka za sobą drzwi. I planowałam. Bez krzyków. Bez łez. Będzie spektakl. Taki, którego nie zapomni do końca życia.
Znalazłam to, czego szukałam
Czekałam, aż zaśnie. Konrad miał tę przykrą cechę, że spał jak kamień – raz zamknięte oczy i znikał. Ja zwykle przewracałam się wtedy z boku na bok, więc znałam każdą jego nocną rutynę. Dziś to wykorzystałam. Wzięłam jego telefon ze stolika nocnego i wróciłam do kuchni. Serce biło mi jak oszalałe. Odblokowany – naiwny idiota. Nie sądził, że mogłabym kiedykolwiek szperać. Byłam przecież tą spokojną, stabilną żoną, która nigdy nie podnosi głosu.
Nie szukałam długo. „Milena” z serduszkiem – tak ją zapisał. Bez wstydu. W ich rozmowach nie było żadnych niedopowiedzeń: „Tęsknię za tobą. Za twoim zapachem”, „Kiedy w końcu od niej odejdziesz?”, „Mówisz to od miesięcy, Konrad.” I on: „Daj mi jeszcze chwilę. To nie takie proste”.
Chwilę siedziałam w milczeniu. Zaskoczyło mnie, że nie czuję żalu. Byłam zimna. Trzeźwa. Skupiona. W tej chwili nie byłam żoną zdradzaną przez męża – byłam kobietą, która przejęła kontrolę nad sytuacją. Napisałam do niej z jego telefonu. „Kochanie, tęsknię. Spotkajmy się. La Vigna, sobota 19:00. Mam coś ważnego do powiedzenia. Tylko my”. Wysłałam. Milena odpisała niemal od razu: „Też za tobą tęsknię. Będę na pewno”.
Wróciłam do sypialni. Położyłam telefon tam, gdzie był. Położyłam się obok Konrada. Oddychał miarowo.
– Też za tobą tęsknię – szepnęłam, patrząc w ciemność.
Nazajutrz przy śniadaniu uśmiechnęłam się do niego promiennie.
– Mam dla ciebie niespodziankę – powiedziałam wesoło. – Zarezerwowałam nam stolik w La Vigna. Sobota, dziewiętnasta. Tylko my dwoje.
Uśmiechnął się z ulgą, pewnie myśląc, że nic nie wiem. Że nadal trzyma to wszystko w garści. Nie miał pojęcia, że właśnie wchodzi w pułapkę.
Niespodzianka się udała
La Vigna pachniała lawendą, świeżym pieczywem i winem. Świece na stolikach migotały leniwie, a ciche dźwięki włoskiej muzyki sączyły się z głośników. Usiedliśmy przy naszym stoliku, Konrad naprzeciwko mnie, w jasnoniebieskiej koszuli, którą zawsze zakładał na „ważne okazje”.
– Niespodzianka udana? – zapytałam, nalewając mu czerwonego wina.
– Bardzo – uśmiechnął się. – Dawno nie mieliśmy takiego wieczoru, co?
– Dawno – przyznałam, poprawiając sukienkę. – Dzisiaj będzie wyjątkowy.
Rozmawialiśmy o niczym: o pogodzie, o pracy, o tym, że kuchnia w La Vigna naprawdę się poprawiła. Patrzył na mnie z nieco zdezorientowaną czułością – jakby szukał potwierdzenia, że wszystko wróciło do normy. Że ta randka to znak, że znów mnie ma.
A potem drzwi się otworzyły. Zobaczyłam ją od razu – wysoką, w czarnej, dopasowanej sukience. Długie włosy spięte w kucyk, makijaż delikatny, ale pewny. Przystanęła w wejściu, szukając wzrokiem „ukochanego”. Zobaczyła go. I mnie obok. Zamarła.
Konrad w sekundę zbladł. Szklanka w jego dłoni zadrżała, stuknęła o stół.
– Milena? – wyszeptał.
Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się do niej.
– Usiądź, Milena. Skoro już jesteśmy we trójkę, może wreszcie sobie wszystko powiemy?
Kobieta spojrzała na mnie, potem na Konrada. Jego twarz była jak maska – panika, niedowierzanie, rozpacz, wszystko naraz. Usiadła powoli. Nikt się nie odzywał. Czułam, jak czas się zatrzymuje.
– Wiecie, co najbardziej mnie bawi? – odezwałam się cicho. – Że każde z was sądziło, że kontroluje sytuację.
Spojrzałam na Konrada. Zbladł jeszcze bardziej.
– A teraz... opowiedz jej, Konrad. Opowiedz Milenie, jak bardzo mnie kochasz. Jak planujesz dla nas nowe życie.
Milena otworzyła usta, ale nie wydobyła z siebie ani słowa. Spektakl się rozpoczął.
Zrobiłam to dla niej
– Klara, proszę cię… – Konrad szeptał, jakby siedzieliśmy nie w restauracji, a na sali operacyjnej, gdzie każde słowo może kogoś zabić.
– Nie. Nie „proszę cię”. Teraz mów. Wyjaśnij jej wszystko, skoro już się tu pojawiła. Chciała romantycznego wieczoru, prawda?
Milena siedziała sztywno. Jej dłonie leżały na kolanach, zaciskała je tak mocno, że aż zbielały knykcie.
– To jakiś… żart? – wydukała. – Ty mnie zaprosiłeś. To była twoja wiadomość. Pisałeś, że chcesz wreszcie podjąć decyzję.
– Nie ja… To nie ja… – Konrad z trudem łapał oddech. – Klara… to ty…
– Tak – przerwałam mu. – To ja. I wiesz co? Dziękuję ci. Bo dzięki tobie miałam okazję spojrzeć wam w oczy i zobaczyć, jak bardzo do siebie pasujecie.
Milena w końcu poderwała się z krzesła.
– Czyli to wszystko było zaplanowane? – spojrzała na mnie, z żalem i wściekłością naraz. – Chciałaś mnie upokorzyć?
– Nie – powiedziałam spokojnie. – Chciałam cię wybudzić. Z tej bajki, w której on zostawia żonę, by zacząć nowe życie z tobą. On by mnie nie zostawił. Nigdy. On nie potrafi niczego kończyć. Po prostu ciągle zaczyna.
Konrad ukrył twarz w dłoniach. Ludzie z sąsiednich stolików zaczęli się oglądać. Kątem oka widziałam parę kelnerów szepczących coś między sobą.
– Już nie musisz wybierać, Konrad. Ja już za ciebie wybrałam – powiedziałam, podnosząc się z krzesła.
Sięgnęłam po torebkę, poprawiłam płaszcz.
– Zostawiam was. Może to wasza szansa. Albo wasza kara.
Wyszłam, zostawiając za sobą zamieszanie i niedokończony kieliszek wina. Na zewnątrz powietrze było zimne i ostre. Wciągnęłam je głęboko, jakby to był pierwszy prawdziwy oddech od lat. Byłam z siebie zadowolona.
Wiedziałam, co muszę zrobić
Następnego dnia telefon nie przestawał dzwonić. Konrad – czternaście nieodebranych połączeń. Milena – trzy. Dwie wiadomości od niego, jedna od niej. Wszystkie zdesperowane, pełne emocji, chaotyczne.
Od Konrada: „Klara, błagam, musimy porozmawiać. Nie tak to miało wyglądać”, „To nie miało znaczenia, tylko ty się liczyłaś”, „Nie chcę cię stracić”. Milena: „Nie wiedziałam. Przysięgam. Gdybym wiedziała…”.
Nie odpisałam. Nie z ciekawości. Nie z dumy. Po prostu… nie czułam już potrzeby. Zamiast tego umówiłam się z prawniczką. Przeglądała dokumenty, kiwała głową z uznaniem.
– Mamy wszystko, czego potrzeba. Rozmowy, daty, rachunki. Zdrada jest oczywista. To pójdzie szybko.
– Nie chcę pieniędzy, mieszkania, niczego. Chcę… tylko spokoju – powiedziałam.
– I go dostaniesz – odpowiedziała spokojnie. – I mieszkanie też.
Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Pusto, ale cicho. Bez jego kluczy na stole, bez jego chaotycznego wchodzenia z rozmową przez telefon i bez tego dziwnego zapachu drogich perfum, który ostatnio już zawsze wnosił ze sobą. Włączyłam muzykę. Wypiłam kieliszek czerwonego wina. Patrzyłam przez okno na sąsiadkę, która wyprowadzała psa. Była sama. I wyglądała na spokojną.
To nie był jeszcze koniec żałoby. Nie żałoby po Konradzie – tylko po sobie z tamtych lat. Po sobie, która chciała być dla kogoś wszystkim, choć sama czuła się niczym. Ale coś się zmieniło. Coś odżyło. Wiedziałam, że nie wrócę już do bycia kimś, kto czeka, aż mąż ją zauważy. Sama w końcu zauważyłam siebie.
To był mój początek
Minęło kilka tygodni. W mojej szafie zrobiło się luźniej – usunęłam wszystko, co pachniało Konradem. Zostawiłam tylko swoje rzeczy. W kuchni też zrobiłam porządki: wyrzuciłam filiżanki, które kiedyś on kupił „na naszą rocznicę”, ale zawsze pił z nich tylko on. Zostawiłam jedną, moją ulubioną. Z cienkiej porcelany, z małym pęknięciem przy uszku. Dobrze mi się z niej piło. Jakby rozumiała, że coś może być nieidealne, ale nadal dobre.
Tego dnia wyszłam z domu bez makijażu, w swetrze, który nie był nowy, i w butach na płaskim obcasie. Usiadłam w kawiarni na rogu, tej, której zawsze unikaliśmy, bo „Konrad znał właściciela tamtej drugiej”. Teraz to ja wybierałam miejsca.
Zamówiłam latte i usiadłam przy oknie. Obok mnie rozmawiały dwie kobiety, młodsze ode mnie, śmiały się z czegoś głupiego. Para w kącie trzymała się za ręce. Ktoś w samotności czytał książkę. Nikt nie patrzył na mnie z litością. Nie byłam żoną zdradzonego mężczyzny. Nie byłam ofiarą. Byłam kobietą, która przestała czekać na kogoś, kto nigdy nie zamierzał przyjść.
Wróciłam do mieszkania i zajrzałam do lodówki. Stała tam tylko jedna butelka czerwonego wina. Takie, jakie zawsze lubiłam, ale rzadko piłam, bo Konrad wolał białe. Wyjęłam ją.
Wieczorem zapaliłam świeczkę. Nie dla romantyzmu. Dla spokoju. Usiadłam z kieliszkiem w dłoni, otulona kocem. Czułam ciepło. Wreszcie. Moje serce nie pękło. Po prostu zrobiło się miejsce.
– Zdrada to nie koniec świata – powiedziałam sama do siebie. – Czasem to jego początek – nowy, lepszy, mój.
Klara, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rozwiodłam się z mężem przez marmurowy pomnik na cmentarzu. Wolałam zapalać znicze zmarłym, niż budować życie na nowo”
- „Zamiast spokoju po rozwodzie miałam horror. Były mąż nie pozwalał mi nawet spojrzeć na innego faceta”
- „Mąż śmiał się z mojego zmęczenia i uznał, że przesadzam. Kiedy został sam z dziećmi na weekend, nagle mina mu zrzedła”

