„Robiąc świąteczne wypieki poczułam zapach dzieciństwa. Cynamon przywrócił mi wspomnienia, o których chciałam zapomnieć”
„Otworzyłam go powoli. I natychmiast to poczułam. Ten sam zapach. Ten sam dreszcz. Ale tym razem nie odsunęłam się. Zamiast tego, zamknęłam oczy i pozwoliłam wspomnieniom przepłynąć przeze mnie jak fala”.

Święta zawsze miały dla mnie szczególny smak – i nie chodzi tylko o pierniczki czy kompot z suszu. To był czas, kiedy wszystko pachniało ciepłem, bezpieczeństwem i... cynamonem. W tym roku po raz pierwszy od dawna postanowiłam upiec pierniki sama, od zera. Włączyłam starą playlistę i zaczęłam zagniatać ciasto. I wtedy to poczułam. Zapach cynamonu, który rozszedł się po kuchni, przeniósł mnie z powrotem do dzieciństwa. Ale nie tego z reklam – radosnego, z rodziną przy stole. Tylko do dzieciństwa, które wolałam zostawić zamknięte głęboko w pamięci. Takiego, które śmierdziało alkoholem, popiołem z papierosów i wstydem. A jednak zapach cynamonu był dokładnie taki, jak tamten kwietniowy wieczór. Ten jeden, który pamiętam do dziś.
Ciasteczka z dzieciństwa
– Łapy precz od tych foremek! – usłyszałam, zanim jeszcze weszłam do kuchni.
Mama była już zła. Pewnie znowu ojciec gdzieś poszedł. Stół był zawalony mąką i surowym ciastem, a mama nerwowo wycinała ciastka korzenne, co chwila sięgając po kieliszek wina, który „ktoś” musiał jej napełnić wcześniej.
– Ale ja tylko chciałam pomóc... – próbowałam się tłumaczyć.
– Tak? To pomóż, ale znikając stąd! – syknęła, nie odrywając wzroku od blatu.
Stałam więc w kącie, przyglądając się jej szybkim ruchom. Ciasto pachniało cudownie. Zresztą zawsze tak było – mama piekła genialne rzeczy. Ale ja wolałam nie podchodzić za blisko. Już raz wcisnęłam palec w surowe ciasto, zanim mama się obejrzała, i dostałam wtedy taką burę, że płakałam jeszcze w nocy.
– No już, upieczone. Możesz zjeść jednego – powiedziała po chwili łaskawie, nie patrząc na mnie.
Wzięłam ciasteczko, jeszcze ciepłe. Cynamon natychmiast uderzył w nos. Wtedy ten zapach oznaczał, że jeszcze jakoś się trzyma. Że dzisiaj nie będzie krzyku. I że może nawet zrobimy pisanki razem. Takie złudzenia to jedyne, co wtedy miałam.
Gość z torbą prezentów
Siedziałam wtedy na parapecie, z nogami podciągniętymi pod brodę. W domu było cicho. Aż za cicho. To ta cisza, która nadchodziła zawsze tuż przed burzą. Mama przestała śpiewać, piekarnik przestał pikać, a ja przestałam oddychać głośno, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
I wtedy zadzwonił dzwonek.
– Nie ruszaj się stąd – powiedziała mama przez zaciśnięte zęby i ruszyła do drzwi.
Gość wszedł z impetem. Pachniał chłodem i jakimś drogim zapachem. Miał dużą torbę. Taką z prezentami. Ale nie dla mnie. Wiem to teraz. Wtedy jeszcze wierzyłam, że wszystko może się odmienić w jeden wieczór.
– Cześć, mała. Chodź tu, coś dla ciebie mam – powiedział, a ja zeszłam z parapetu jak zahipnotyzowana.
W torbie był miś. Taki wielki, że ledwo objęłam go rękami. Przytuliłam go do siebie, nie patrząc na mamę, która stała z boku, z dłońmi zaciśniętymi tak mocno, że pobielały jej knykcie.
– Ładna dziewczynka – powiedział, klepiąc mnie po głowie. A potem dodał: – Ale dzisiaj musisz być cicho, dobrze?
Skinęłam głową, wtulona w misia, który pachniał obcą wodą po goleniu. Nie rozumiałam wtedy jeszcze, że cisza w naszym domu była walutą, za którą kupowało się spokój. A czasem... coś więcej.
Jakby nic się nie wydarzyło
Następnego dnia wszystko wyglądało inaczej. Jakby poprzedni wieczór się nie wydarzył. Mama chodziła po kuchni w za dużym swetrze, z kubkiem herbaty, której nigdy nie dopijała. Na stole wciąż leżały ciasteczka. Niektóre popękane. Inne niedopieczone. Miś siedział na kanapie, ułożony tak, jakby był nowym członkiem rodziny.
– Co to za mina? – spytała mama, zaciągając się papierosem.
– Nic – odpowiedziałam, bo przecież nie wypadało mówić o tym, że w nocy słyszałam, jak płakała w łazience. Ani o tym, że gość wyszedł bez słowa. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
– Idziemy na spacer. Trzeba ci przewietrzyć głowę – powiedziała i już po chwili szłyśmy przez osiedle, jakbyśmy były najzwyklejszą rodziną pod słońcem. Mama i córka. Ręka w rękę. Tylko że jej dłoń była lodowata, a wzrok wbity gdzieś w horyzont, jakby wypatrywała nie świąt, tylko końca świata.
Na placu zabaw dzieci zjeżdżały ze zjeżdżalni, śmiały się, krzyczały. Jedna z mam krzyczała do syna:
– Nie tak szybko, Krzyś, bo sobie coś zrobisz!
Zazdrościłam Krzysiowi. Że miał mamę, która się martwiła. Że miał tatę, który za chwilę przyniósł mu loda z lodziarni. Ja miałam mamę, która potrafiła upiec najlepsze pierniki, i tatę, który... Nie. Taty nie miałam. Miałam tylko ciszę i wspomnienia. Marzyłam, żeby tamta noc się nie wydarzyła. Żeby wszystko to zniknęło. Żeby cynamon znów pachniał tylko cynamonem, a nie smutkiem.
Pamiętam tamten wieczór
Wielkanoc. Mama zrobiła żurek, jak co roku. W zupie była biała kiełbasa, której nie lubiłam:
– Nie bądź głupia. To tylko mięso.
W salonie grało radio. Takie stare, które czasem się zacinało. I właśnie wtedy, piosenka urwała się w połowie, zadzwonił dzwonek do drzwi.
Zamarłam.
– Siedź, ja otworzę – powiedziała mama, z oddechem pachnącym winem i goździkami.
To był ten sam mężczyzna. W granatowym płaszczu, z torbą. Ale tym razem nie miał prezentów.
– Zostań na kolacji – powiedziała mama, głosem, którego nie rozpoznałam.
Usiedli razem przy stole. Ja też tam byłam, ale jakby mnie nie było. Dzielili się jajkiem, śmiali się z żartów, których nie rozumiałam. A ja grzebałam widelcem w sałatce, starając się nie spotkać z nim wzrokiem. Coś nie pasowało mi w tym człowieku. Czułam, że jest zły.
– Coś taka cicha? – spytał. – Święta są, uśmiechnij się trochę.
Chciałam zniknąć. Wstać, zamknąć się w łazience. Ale nie zrobiłam nic. Siedziałam. Grzeczna dziewczynka z miśkiem przyklejonym do boku. Zaraz po kolacji mama puściła go przodem do sypialni.
– Pomożesz mi sprzątnąć? – rzuciła przez ramię.
Skinęłam głową, choć wiedziałam, że tak naprawdę nie chodziło o sprzątanie. Chciała tylko, żebym nie słyszała, co dzieje się za drzwiami.
Powrót z przeszłości
Minęło wiele lat, zanim znów wzięłam do ręki drewnianą łyżkę i zaczęłam ugniatać kruche ciasto. Unikałam tego jak ognia. Przez całe dorosłe życie kupowałam gotowe, twarde jak kamień, albo po prostu udawałam, że święta mnie nie obchodzą. Ale tego roku coś mnie tknęło. Może dlatego, że byłam sama. Może dlatego, że coś we mnie pękło.
– Nie bój się cynamonu – powiedziałam sama do siebie, ściskając słoiczek przyprawy w dłoni.
Otworzyłam go powoli. I natychmiast to poczułam. Ten sam zapach. Ten sam dreszcz. Ale tym razem nie odsunęłam się. Zamiast tego, zamknęłam oczy i pozwoliłam wspomnieniom przepłynąć przeze mnie jak fala. Już się nie bałam. Nie byłam tą dziewczynką, która siedzi przy stole z zamkniętymi ustami. Już nie. Gdy ciasto odpoczywało w lodówce, usiadłam przy kuchennym stole z herbatą. Zdjęcia na lodówce przypominały mi, że to ja decyduję, jak wygląda moje życie. Nie on. Nie tamten zapach. Nie tamta noc.
Wzięłam jedną z foremek. W kształcie serca. I z rozmysłem wycięłam pierwsze ciasteczko.
– Dla ciebie, mała – powiedziałam cicho.
Nie wiem, czy mama kiedykolwiek żałowała. Nigdy ze mną o tym nie rozmawiała. Umierała cicho, tak samo jak cicho żyła. Bez wyjaśnień. Bez przeprosin. Ale ja już nie potrzebowałam jej słów. Sama sobie powiedziałam wszystko, co musiałam usłyszeć. Dziś piekę ciastka z cynamonem. I już nie płaczę.
Może polubię zapach cynamonu
Usiadłam w fotelu z kubkiem herbaty. Na talerzyku obok leżało jedno ciastko – ostatnie. Nie mogłam się przemóc, żeby go zjeść. Jak ostatni akcent czegoś, co właśnie postanowiłam zamknąć. Przez lata myślałam, że jeśli nie będę wracać do tamtych wspomnień, to one same wyblakną. Że znikną jak śnieg, który rano znika z parapetów, zostawiając tylko mokre smugi. Ale to tak nie działa. Pamięć pachnie. Jak cynamon. I pojawia się, gdy najmniej się jej spodziewasz.
Przez lata nie pozwalałam sobie na nic, co przypominałoby dzieciństwo. Nie znosiłam świąt. Ale teraz wiem, że to, co mnie spotkało w dzieciństwie, nie określa mnie jako kobiety. To, co zrobiła moja matka, i czego nie zrobiła – nie musi być dziedzictwem, które przekażę dalej. Usiadłam, wzięłam go do ręki ostatnie ciasteczko i przełamałam na pół. Jedną połowę położyłam na talerzyku. Drugą zjadłam powoli, smakując cynamon, cukier i wspomnienia. Nie wszystko da się zapomnieć. Ale można nauczyć się z tym żyć.
I może... może za rok znów upiekę ciastka. Może zaproszę kogoś. Może nie będę sama. A może – po raz pierwszy – cynamon będzie tylko przyprawą. I niczym więcej.
Karolina, 31 lat
Czytaj także:
- „Moje dzieci myślą, że siwe włosy przeszkadzają mi w myśleniu. Zaczęli mnie traktować jak przedszkolaka”
- „Teściowa to nadęta zołza, która ciągle krytykuje mój rosół. W końcu ugotowałam taki, że nie piśnie słowem”
- „Mam dosyć bycia darmową nianią i gosposią własnych dzieci. Nie pozwolę się dłużej traktować jak pomiotło”

