Reklama

Kiedyś myślałam, że jak się z kimś przeżyje siedem lat, to już się zna tę osobę na wylot. Że nic cię nie zaskoczy. Wspólne śniadania, te same poranne kłótnie o łazienkę, ten sam sposób, w jaki on zostawia skarpetki byle gdzie, i to, jak ja zawsze gaszę światło za nim, bo „zapomniał”.

Poznaliśmy się na studiach – ja studiowałam dziennikarstwo, on inżynierię środowiska. Był jednym z tych chłopaków, co to nie rzucają się w oczy, ale jak się raz człowiek zakocha, to po uszy. Opiekuńczy, zabawny, czuły. Przez długi czas czułam, że mam szczęście. Mówił, że jestem jego domem, że nigdzie nie czuje się tak dobrze jak przy mnie. I ja w to wszystko wierzyłam, więc wzięliśmy ślub.

Ostatnio coś zaczęło się sypać. Nie było już porannych buziaków, kolacji przy świecach, nawet wspólnego oglądania głupich seriali. Kamil wracał późno, wiecznie zmęczony, zamknięty w sobie.

– Stres w pracy – powtarzał.

A ja wierzyłam.

Byłam w szoku

Aż przyszedł ten piątek. Robiłam pranie. Rutyna. Wrzuciłam ubrania z kosza do bębna, dorzuciłam kilka rzeczy od Kamila. I wtedy ją zauważyłam. Maleńka, czerwona, koronkowa bielizna. Stringi. Takie, jakich w życiu nie założyłabym ja. Nie mój rozmiar, nie mój styl. I wtedy... poczułam, jak coś we mnie pęka.

Wieczorem, jeszcze nie mówiąc nic Kamilowi, zadzwoniłam do Magdy.

– Magda, znalazłam w pralce stringi. Czerwone. Nie moje.

– Anka... Jesteś pewna, że to nie twoje?

– Noszę M, a to ledwo S. I są z metką z butiku, którego nawet nie lubię.

– Słuchaj... Nie rób nic pochopnie. Jeszcze nie rzucaj talerzami. Ale, błagam... bądź czujna.

I tak zaczęła nasza katastrofa.

Mąż udawał głupiego

– Kamil, a możesz mi wytłumaczyć, co robiły te stringi w pralce? – spytałam, rzucając czerwony materiał na stół.

Zamarł. Stał z kubkiem kawy w ręce, jakby nagle zapomniał, jak się mówi. A ja widziałam, jak jego twarz blednie.

Jakie stringi? – wymamrotał w końcu.

– Te. Czerwone. Koronkowe. Rozmiar S. Może chcesz przymierzyć?

– Anka, no weź... Może to jakieś twoje stare? – odparł z wymuszonym uśmiechem, ale głos mu się załamał.

– Naprawdę? Ja noszę takie? – uniosłam brew. – I od kiedy kupuję majtki, które ledwo zakrywają cokolwiek?

Wziął je do ręki, jakby pierwszy raz widział, ale w oczach miał panikę. Nie patrzył mi w oczy. Zmienił temat, zapytał, czy robiłam zakupy. Chciałam krzyczeć, rzucić tym cholernym kubkiem o ścianę. Ale nie zrobiłam nic. Bo mimo wszystkiego... chciałam wierzyć, że może się mylę.

Wieczorem siedziałam w łóżku, patrząc w sufit. Kamil spał odwrócony plecami. A ja czułam, jak w środku we mnie zaczyna rosnąć coś zimnego. Strach. Albo... początek końca.

Przejrzałam jego telefon

Dwa dni później, gdy Kamil wziął prysznic, chwyciłam jego telefon. Serce mi waliło jak oszalałe. Hasło znałam – jego urodziny. Zawsze mówił, że nie ma nic do ukrycia.

Wiadomości – czysto. Zdjęcia – zero dziwnych. Ale coś nie pasowało. Messenger zbyt „posprzątany”. WhatsApp – praktycznie pusty. Mój mąż, który nigdy niczego nie kasował, nagle miał idealnie uporządkowaną skrzynkę?

Szukasz czegoś? – zapytał zza moich pleców. Podskoczyłam. Stał w ręczniku, wpatrzony we mnie.

– Miałam sprawdzić, kiedy mamy ten przegląd auta. – skłamałam. – Myślałam, że pisałeś z mechanikiem.

– Mhm – mruknął.

Wziął telefon z moich rąk. Od tamtej chwili coś się zmieniło. On był coraz bardziej wycofany, a ja... przestawałam być sobą. Przeszukiwałam jego rzeczy, sprawdzałam lokalizacje, obserwowałam każdy gest. Wciągnęła mnie paranoja.

Magda przyszła wieczorem z winem.

– Anka, ty nie śpisz. Schudłaś. Przecież to cię wykańcza.

– Magda, ja wiem, że coś jest nie tak. Czuję to. On się nie całuje. Nie przytula. Nie patrzy. Jakby go nie było.

– A ty go jeszcze kochasz? – zapytała nagle, cicho. – Czy tylko boisz się być sama?

Zamilkłam. Bo nie umiałam odpowiedzieć. Tego samego wieczoru doszło do kłótni.

– Mam cię dosyć! – wrzasnęłam. – Odkąd znalazłam te majtki, wiem, że coś ukrywasz!

Kamil tylko siedział. Milczał. A potem wstał i wykrzyczał:

– Bo już mam dosyć twojej paranoi!

Paranoi? A może miał rację? Zaczęłam go nienawidzić za to milczenie. Za to, że patrzył na mnie z politowaniem, jakbym naprawdę miała coś z głową. Ale tego dnia to nie ja straciłam czujność.

A jednak miałam rację

Wróciłam wcześniej z pracy. W mieszkaniu było cicho. Jego laptop został na stole. Otwarty. Kamil ZAWSZE go zamykał. Zawsze. Z ciekawości – a może już z obsesji – tylko zerknęłam. I wtedy to zobaczyłam.

Rozmowa z Oliwią. Rozpoczęta wiele tygodni wcześniej. Zaczęło się niewinnie – kilka serduszek, „dobrze wyglądasz”, „świetnie się gadało”. A potem? Już bez niedopowiedzeń. „Kiedy znowu się zobaczymy?”, „Nie mogę przestać myśleć o twoim ciele”, „Wczoraj w hotelu było idealnie”. Poczułam, jak robi mi się niedobrze. Usiadłam. Cały pokój wirował. To nie była podejrzliwość. Nie wymysł. To była rzeczywistość. Twarda i bezlitosna.

Zamknęłam laptopa. Nie powiedziałam nic, nie rzuciłam się z krzykiem. Postanowiłam czekać. Wieczorem, gdy wrócił, podsłuchałam, jak rozmawia w łazience:

– Ona coś podejrzewa. Musimy uważać – mówił ściszonym głosem.

Weszłam do pokoju. Usiadłam przy stole. Czekałam. Wyszedł z łazienki i zamarł, gdy mnie zobaczył.

Nie musisz już niczego ukrywać – powiedziałam spokojnie. – Wiem.

Zbladł. Usiadł naprzeciwko.

– Jak długo mnie oszukujesz? – zapytałam, choć odpowiedź znałam.

– To… nie miało tak wyjść – mruknął.

Wtedy pierwszy raz od dawna poczułam coś w rodzaju siły. Może to była złość. Może początek końca miłości.

Chciałam z nią pogadać

Znalazłam ją na Instagramie. Oliwia – o kilka lat młodsza, usta jak poduszki, rzęsy dłuższe niż moje. Zdjęcia z wakacji, z kieliszkiem prosecco. Wysłałam jej wiadomość. Prosto. Bez ceregieli.

– Spotkajmy się. Chcę tylko porozmawiać.

Nie odpisała od razu. Ale nazajutrz przyszła krótka odpowiedź: „OK. Kawiarnia na rogu Głównej i Siennej. 17:00”. Weszłam tam przed czasem. Serce waliło mi jak młotem. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Ale na pewno nie tego.

Przyszła w beżowym płaszczu, uśmiechnięta, jakby szła na spotkanie z koleżanką, nie z kobietą, której rozbiła życie.

– Cześć – rzuciła, siadając bez pytania. – Latte z mlekiem owsianym – mrugnęła do kelnerki.

– Wiesz, kim jestem – powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.

– Oczywiście. Jesteś tą... od Kamila – odparła nonszalancko. – No, jego była. Albo jeszcze nie była?

Nadal jestem jego żoną.

– No niby tak, ale... – uśmiechnęła się i upiła łyk kawy – to tylko kwestia czasu.

Zacisnęłam pięści pod stołem.

On mówił... że z tobą to już tylko przyzwyczajenie – rzuciła, a jej głos był jak nóż w plecy. – Że się nie dotykacie. Że umieracie razem w tym mieszkaniu.

– I dlatego postanowiłaś mu pomóc? – warknęłam.

– Po prostu się spotkaliśmy. Takie rzeczy się zdarzają.

Nie mam wyrzutów sumienia – dodała po chwili ciszy. – Serio. On sam wybrał.

Spojrzałam na nią. Pewna siebie, wyprostowana, jakby nic jej nie ruszało.

– Jeszcze będziesz miała – powiedziałam. – Może nie dziś. Może nie jutro. Ale kiedyś. I wtedy przypomnisz sobie tę rozmowę.

Wstałam. Nie chciałam jej krzyczeć w twarz. Bo nie była tego warta. Ale gdy wychodziłam, ręce mi się trzęsły, a oczy piekły od łez.

Podjęłam decyzję

Noc spędziłam u Magdy. Leżałyśmy w jednym łóżku jak nastolatki, a ona głaskała mnie po głowie, jakby chciała tym dotykiem posklejać moje rozsypane wnętrze.

Po prostu powiedz mu, że odchodzisz – szepnęła. – Że nie będziesz tolerować zdrady.

– Ale ja... – zawahałam się – ja nie wiem, czy potrafię odejść.

– Nie musisz być silna na zawsze – odpowiedziała. – Wystarczy, że będziesz silna dzisiaj.

Rano wróciłam do mieszkania. Czułam, że jestem jak duch – przezroczysta, niewidzialna. Kamil siedział w kuchni, z kubkiem kawy, jak gdyby nic się nie stało. Jakby poprzedni wieczór nie wydarzył się w ogóle.

– Możemy pogadać? – zapytał cicho.

– Nie trzeba. Już wszystko wiem.

– Ja... chciałem ci to powiedzieć. Naprawdę. Ale nie wiedziałem jak.

To już nie ma znaczenia. Niedługo dostaniesz papiery rozwodowe.

Podeszłam do szafy, wyciągnęłam torbę. Rzuciłam do niej kilka ubrań. Szczoteczkę do zębów. Ładowarkę. Telefon, portfel. Spakowałam tylko to, co moje. Bez sentymentów. Nie płakał. Nie błagał. Nie zatrzymał mnie. Może nawet mu ulżyło.

Na klatce schodowej zatrzymałam się tylko na chwilę. Spojrzałam na drzwi mieszkania, które przez siedem lat było moim domem. I poczułam... pustkę.

Anna, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama