„Remont kuchni wykończył nas nie tylko finansowo. Miałam luksusowe szafki na cichy domyk i ciche dni w związku”
„Remont przeciągał się znacznie dłużej, niż zakładaliśmy. Ekipa najpierw zniknęła na tydzień, bo dostała większe zlecenie, potem przywieźli zły wymiar szafek. Po kuchni zostało tylko puste pomieszczenie z nierówną podłogą i zapachem pyłu, który zdawał się przenikać wszystko. Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej wypalona”.

- Redakcja
Nie wiem, kto pierwszy rzucił pomysł remontu kuchni – ja czy Adam. Chyba oboje. Pewnego wieczoru siedzieliśmy przy stole, a ja po raz kolejny spojrzałam na porysowany blat, wyłamane drzwiczki szafki i kafelki, które pamiętały jeszcze poprzedni ustrój. Westchnęłam.
– Może w końcu zrobilibyśmy tę kuchnię? – powiedziałam, nie patrząc na niego.
Adam kiwnął głową, bez emocji. Ale kiwnął. To wystarczyło, żebym odpaliła internet i zaczęła szukać inspiracji. A on… no cóż, po prostu przytaknął. Jak zwykle.
Miałam dość milczenia
Nasze wspólne życie toczyło się spokojnie. Bez większych spięć, bez dramatów. Byliśmy razem od ośmiu lat – choć czasem czuję, jakbyśmy byli ze sobą od zawsze. Mieliśmy swoje rytuały, swoje żarty, swoją rutynę. Ale od jakiegoś czasu zaczęło mi to przeszkadzać.
Remont miał być naszym „nowym początkiem”. Myślałam: odświeżymy przestrzeń, coś się w końcu zmieni. Zamiast tego dostaliśmy więcej kurzu, frustracji i kłótni niż w całym ostatnim roku. W sobotę pojechaliśmy do sklepu budowlanego. Wybrałam kafelki w odcieniu delikatnego beżu, z lekkim marmurkowym wzorem. Stylowe, niebanalne, ale wciąż neutralne. Adam po pięciu minutach wskazał na rząd najtańszych, białych.
– Te są dobre. Łatwe do czyszczenia. I tańsze o połowę.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Serio? To ma być nasza kuchnia na lata, a nie publiczna toaleta.
– Marta, to tylko kuchnia.
Zacisnęłam zęby.
– Dla ciebie wszystko jest tylko czymś – wysyczałam. – Kuchnia to „tylko kuchnia”, emocje to „tylko faza”, życie to „tylko życie”.
Nie odpowiedział. Odwrócił się do półki z klejami i udawał, że szuka czegoś ważnego. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że to nie chodzi o kafelki.
Nie mogliśmy się dogadać
Nie mogłam spać. Zamiast tego siedziałam po ciemku w kuchni, przy tym samym starym stole, który kilka dni temu tak bardzo mnie zawstydził, gdy porównywałam go z wizualizacjami w katalogu. Powinnam się cieszyć – przecież to właśnie miało się zmienić. Nowa kuchnia, wszystko od nowa. Tylko czemu z każdym dniem czułam się coraz bardziej zmęczona?
Kolejnego dnia mieliśmy wybrać układ mebli i kolor frontów. Niby nic, ale już od rana czułam napięcie w powietrzu. Adam był wyraźnie poirytowany. W sklepie zapytał znudzonym tonem:
– To może ten szary? Praktyczny, nie będzie widać brudu.
Spojrzałam na próbkę, potem na niego.
– Przecież to ma być kuchnia, a nie warsztat. Chciałam, żeby było jasno, ciepło… mówiłam o tym.
– Ale to tylko fronty. Serio, musimy z tego robić debatę?
Zamknęłam oczy na moment. Policzyłam do trzech. A potem wybuchłam.
– Nie musimy robić z tego restauracji – rzucił jeszcze, zanim zdążyłam się odezwać.
– Nie musimy robić niczego razem, skoro wszystko ci jedno – odpowiedziałam ostro.
W jego oczach pojawił się błysk, którego dawno nie widziałam. Ale nie był to błysk czułości.
– A tobie nigdy nic nie pasuje – warknął.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę jak przeciwnicy na ringu. Wokół ludzie wybierali sobie zlewy, blaty i krany. Nikt nie zwracał na nas uwagi, a ja miałam ochotę uciec. Wróciliśmy do domu w milczeniu. W radiu leciała jakaś lekka muzyka, zupełnie niepasująca do tego, co się działo we mnie. Czułam, jakbyśmy przechodzili przez coś znacznie większego niż wybór kafelków. Jakbyśmy nagle byli po dwóch stronach przepaści, którą kiedyś tak łatwo przeskakiwaliśmy śmiechem albo prostym gestem.
Dlaczego każda decyzja z nim to walka? Czemu nie potrafimy się po prostu cieszyć tym, co robimy razem? Czy to naprawdę możliwe, że się nie lubimy? Te pytania krążyły w mojej głowie przez cały wieczór. Adam włączył telewizor i rozsiadł się na kanapie, a ja wzięłam kartkę z notatkami, które robiłam w sprawie kuchni, i podarłam ją na drobne kawałki.
Czułam się wypalona
Remont przeciągał się znacznie dłużej, niż zakładaliśmy. Ekipa najpierw zniknęła na tydzień, bo „dostali większe zlecenie”, potem przywieźli zły wymiar szafek. Po kuchni zostało tylko puste pomieszczenie z nierówną podłogą i zapachem pyłu, który zdawał się przenikać wszystko – ubrania, pościel, nas samych.
Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej wypalona. Adam wracał z pracy, przebierał się w stare dresy i wychodził do garażu. Kiedy pytałam, co tam robi, odpowiadał tylko, że musi „coś sprawdzić”. Unikał mnie. Albo ja jego. Może oboje unikaliśmy tej ciszy, która stawała się między nami coraz cięższa.
Któregoś wieczoru zjedliśmy kolację w salonie, przy małym stoliku, który w pośpiechu przynieśliśmy z piwnicy. Zamówione jedzenie, bo przecież kuchnia nie działała. Plastikowe sztućce, serwetki z reklamą pizzerii, telewizor gadający w tle. Adam przeglądał coś w telefonie, a ja poczułam, że nie mogę już dłużej tego dźwigać.
– Nie czujesz, że się oddalamy? – zapytałam, nie patrząc na niego.
Nie odpowiedział od razu. Odłożył widelec, potarł czoło.
– Może po prostu za dużo robimy razem.
– To chyba źle, że dwoje ludzi nie chce już razem spędzać ze sobą czasu.
– Nie wiem – powiedział cicho.
Ta rozmowa nie przypominała kłótni. Była bardziej jak przerwane połączenie – słowa niby dochodziły do celu, ale nie wywoływały żadnej reakcji. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, czy jeszcze naprawdę mnie słucha. Czy tylko siedzi ze mną, bo tak wypada. Bo nie chce zaczynać od nowa. Wtedy zrozumiałam, że nawet jeśli kuchnia kiedyś będzie gotowa, to już nie będzie miało dla nas znaczenia.
Coś się między nami skończyło
Była niedziela, późne popołudnie, kiedy robotnicy wreszcie skończyli. Złożyli ostatnią szafkę, przykręcili uchwyty, przetarli blat i wyszli, nie mówiąc wiele. Tylko jeden rzucił w drzwiach: „No, będzie się pani miło gotowało”. Uśmiechnęłam się wtedy, ale to był uśmiech grzeczności, pusty, mechaniczny.
Zostałam w tej nowej kuchni sama. Wszystko pachniało świeżym drewnem. Było czysto, równo, schludnie. Zdjęłam buty i przeszłam się boso po chłodnych płytkach, patrząc na zabudowę, którą planowałam przez tyle miesięcy. Było dokładnie tak, jak miało być. Ale nie czułam nic, żadnej satysfakcji. Ani odrobiny radości.
Wieczorem Adam wszedł do kuchni bez słowa. Usiadł przy blacie, z herbatą, którą sobie sam zrobił. Ja też nalałam sobie kubek. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. W radiu cicho leciała muzyka, ale nie słuchaliśmy. Siedzieliśmy w ciszy, która była głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
– Nie wiem, czy nam się jeszcze chce wspólnie coś robić – powiedział nagle, bez emocji. Jakby mówił o czymś zupełnie obcym.
Skinęłam głową.
– Ja też nie.
I to był koniec rozmowy. Żadnego „ale”, żadnego „spróbujmy jeszcze”. Żadne z nas nie zaprotestowało. Piliśmy herbatę jak sąsiedzi, którzy przypadkiem zasiedli przy jednym stole. W myślach powtarzałam sobie, że to była najcichsza, a jednocześnie najgłośniejsza rozmowa w naszym życiu. Nikt nie krzyczał, nie trzasnął drzwiami. A jednak to właśnie wtedy zrozumiałam, że coś się skończyło.
Nie wszystko da się naprawić
Nie poszłam tego dnia do pracy. Miałam na to jakieś wątpliwe usprawiedliwienie, coś o zaległym urlopie. Prawda była taka, że nie miałam siły udawać przed nikim, że wszystko jest w porządku. Nawet przed sobą.
Siedziałam na ławce przy skwerze niedaleko domu. Liście już zaczynały opadać, powietrze miało w sobie coś ciężkiego, wilgotnego. Niby nic się nie stało, a jednak wszystko się zmieniło. Nie było żadnego końca świata, żadnej burzy z piorunami, nie było nawet trzaśnięcia drzwiami. Ale we mnie zrobiło się cicho. Tak cicho, że aż bolało.
Przypominałam sobie nasze pierwsze mieszkanie, to z przeciekającym sufitem i kuchnią tak małą, że nie mogliśmy się w niej minąć bez dotykania. Adam zawsze wtedy mnie przytulał i mówił: „Przepraszam, musiałem się otrzeć”. Śmiałam się wtedy i odpychałam go, udając złość, a on wracał po sekundzie i znów mnie obejmował.
Zastanawiałam się, co się stało z tamtym człowiekiem. Czy to on się zmienił, czy ja? Czy może po prostu to zawsze tak się kończy i tylko naiwni myślą, że ich to nie spotka? Tłumaczyłam sobie, że przecież nie ma w tym nic dziwnego. Ludzie się oddalają, czasem nawet nie wiadomo kiedy. Może wtedy, kiedy jedno z nich przestaje zadawać pytania, a drugie przestaje odpowiadać. Może wtedy, kiedy przestajesz się dzielić tym, co myślisz, bo i tak wiesz, że nie zostanie to wysłuchane.
Ale nie potrafiłam tego wszystkiego powiedzieć na głos. Nie płakałam, nie krzyczałam. Nie czułam złości, tylko pustkę. Jakby ktoś wyjął mi z serca najważniejszą część i zostawił tylko echo. Siedziałam na tej ławce długo, zbyt długo. I kiedy w końcu wstałam, nie wiedziałam, dokąd idę. Wróciłam do mieszkania z nową kuchnią, której nie potrafiłam już nazwać „naszą”.
Nie umieliśmy ze sobą być
Następny poranek nie różnił się od innych. Adam wstał pierwszy, jak zawsze. Słyszałam odgłos jego kroków, kran, kubek odkładany na blat. Wyszłam z sypialni dopiero po kilkunastu minutach, owinięta w sweter, z włosami w nieładzie. Usiadłam przy stole, nowym, gładkim, idealnym. I tak bardzo obcym.
– Chcesz, żebym zrobiła ci kawę? – zapytałam, trochę z rozpędu, trochę z potrzeby powiedzenia czegokolwiek.
– Nie trzeba, zrobię sobie sam – odpowiedział spokojnie.
– Dobra – rzuciłam. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale nie było już nic więcej do dodania.
Zamieszał łyżeczką, oparł się o blat. Przez chwilę wydawało mi się, że zaraz wyjdzie, jak zawsze. Ale został.
– Marta… przepraszam, że cię zawiodłem – powiedział cicho.
Nie patrzyłam na niego od razu. Dopiero po chwili. W jego oczach nie było łez, nie było też ulgi. Po prostu zmęczenie. I coś jeszcze – może żal? Może rezygnacja?
– Nie zawiodłeś mnie. My po prostu… nie umiemy ze sobą być – odpowiedziałam.
Te słowa nie były wymierzone w niego. Nie były też żadnym oskarżeniem. Były stwierdzeniem faktu. Patrzył na mnie długo, jakby ważył każde moje słowo. A potem tylko skinął głową i dopił kawę.
Tego dnia mówiliśmy do siebie normalnie. Rozmawialiśmy o zakupach, rachunkach, planach na weekend. Wszystko było poprawne, uprzejme, spokojne. I puste. Jakbyśmy wcale nie byli parą. Jakbyśmy byli współlokatorami. Kuchnia działała. Lodówka chłodziła, piekarnik grzał, zmywarka cicho mruczała. Tylko my już nie potrafiliśmy funkcjonować w tym związku.
Nie mamy już siebie
Nowa kuchnia była dokładnie taka, jak sobie wymarzyłam – elegancka, jasna, z frontami bez uchwytów i cichym domykiem. Gdyby ktoś zrobił zdjęcie, mogłoby trafić do katalogu. Tylko w katalogach nigdy nie ma ludzi. Nie widać ich zmęczenia, zawiedzionych nadziei i cichych rozmów, gdzie nikt nie próbuje już walczyć o uczucie.
Pomyślałam, że chyba właśnie tego najbardziej mi brakowało – walki. Bo przecież nie chodziło o to, żeby się kłócić. Chodziło o to, że kiedyś nam zależało. Nawet jeśli nie potrafiliśmy się dogadać, chcieliśmy próbować. Teraz już nawet tego nie było.
Nie wiedziałam, co dalej. Nie planowałam rozstania, ale też nie potrafiłam już myśleć o tym, że coś jeszcze się między nami wydarzy. Może będziemy tak żyć – trochę razem, trochę obok. Może jeszcze przez jakiś czas będziemy parą z przyzwyczajenia. Będziemy robić zakupy, płacić rachunki, kłaść się do łóżka o podobnych porach. Ale bez dotyku. Bez ciekawości, bez rozmów, które się pamięta.
Spojrzałam na kubek w dłoni. Herbata była zimna, tak jak wszystko między nami. Mamy kuchnię, ale nie mamy siebie. Nie wiem, co boli bardziej.
Marta, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Spadek z Danii spadł mi prosto z nieba. Gdy lądowałem na lotnisku w Kopenhadze, czułem, że kryje się za tym tajemnica”
- „Na emeryturze doskwierała mi samotność. Aż nagle pojawił się ktoś, dla kogo mogę upiec sernik i zaparzyć herbatę”
- „Wyjechałam do Szczyrku, żeby spędzić trochę czasu z siostrą. Ale to szwagier umilał mi mroźne wieczory w górach”

