Reklama

Byliśmy razem prawie dziesięć lat, ale ostatnie kilka to była już tylko męczarnia. Próbowaliśmy ratować nasze małżeństwo, głównie ze względu na Tomka, ale kiedy doszło do tego, że codziennie mijaliśmy się bez słowa albo kłóciliśmy o najdrobniejsze sprawy, zrozumiałam, że tak dłużej się nie da. Rozstanie nie było łatwe, ale czułam ulgę. Mieliśmy podzieloną opiekę nad synem, ustalone zasady – ja zajmowałam się nim na co dzień, Marek miał go widywać w weekendy. Miałam nadzieję, że wszystko się unormuje, że nasze życie wróci do równowagi.

Na początku były tylko drobne złośliwości

Marek był bierny. Zawsze taki był – nie podejmował decyzji, nie walczył o nic, zawsze schodził z drogi silniejszym osobom. W naszym małżeństwie to ja byłam tą, która wszystko organizowała, pilnowała terminów, podejmowała trudne rozmowy. Po rozwodzie szybko się przekonałam, że nie zmieniło się nic. To ja dbałam o szkołę Tomka, jego zdrowie, jego emocje. Marek pojawiał się, kiedy mu pasowało, zabierał go na lody albo do kina, a potem odstawiał do mnie, zadowolony z siebie, że „spełnił swój ojcowski obowiązek”. Czasem nawet tego nie robił sam – zamiast niego przychodziła Barbara, moja była teściowa. I zaczęły się problemy.

Barbara nigdy mnie nie akceptowała. Byłam dla niej za mało uległa, za bardzo niezależna, za samodzielna. Miała swoją wizję idealnej rodziny, w której to ona rozdaje karty. Przez lata próbowała mnie ustawiać po swojemu, a kiedy zorientowała się, że nie dam sobą sterować, znienawidziła mnie. Po rozwodzie uznała, że jej syn jest ofiarą, że przeze mnie Tomek dorasta „bez pełnej rodziny” i że trzeba „coś z tym zrobić”.

Na początku to były tylko drobne złośliwości – kiedy przychodziłam odebrać syna, Barbara stała w drzwiach i uśmiechała się ironicznie, rzucając niby to przypadkowe komentarze. „Tomeczku, jak ty mizernie wyglądasz, mamusia znowu nie ma czasu gotować?”, „No, ale babcia cię nakarmi, zrobiłam prawdziwy rosół, nie taki z kostki”, „Mamusia na pewno znowu jest zajęta, pewnie nawet nie zauważyła, że ci się buty przetarły”.

Udawałam, że to mnie nie rusza. Nie chciałam się wdawać w kłótnie, wiedziałam, że na koniec i tak ona wyjdzie na pokrzywdzoną. Byłam pewna, że jeśli nie dam się sprowokować, sytuacja w końcu się uspokoi. Nie podejrzewałam, że to dopiero początek. Że Barbara nie zamierza się wycofać. Że nie chodzi jej tylko o złośliwości, ale o coś znacznie poważniejszego. Jeszcze nie wiedziałam, że spróbuje mi odebrać syna.

W jej oczach zobaczyłam zło

Pamiętam ten dzień doskonale. Byłam w pracy, kiedy zadzwoniła do mnie wychowawczyni Tomka. Zdziwiłam się, bo zwykle kontaktowali się ze mną przez dziennik elektroniczny albo na zebraniach. Nauczycielka mówiła spokojnym, ale wyczuwalnie spiętym głosem.

– Pani Alicjo, czy mogłaby pani do nas przyjść? Chciałabym porozmawiać o Tomku.

Serce podeszło mi do gardła. Od razu w głowie pojawiły mi się czarne scenariusze – może coś się stało, może Tomek miał jakiś wypadek, może ktoś go skrzywdził. Zerwałam się z pracy i popędziłam do szkoły, niemal wbiegłam do klasy.

Wychowawczyni siedziała za biurkiem i uśmiechnęła się do mnie lekko, jakby chciała mnie uspokoić, ale było w jej oczach coś, co kazało mi się niepokoić. Tomek był w świetlicy, a ja usiadłam naprzeciwko niej, czekając na wyjaśnienia.

– Chciałam panią poinformować, że dostaliśmy kilka anonimowych zgłoszeń dotyczących sytuacji Tomka – zaczęła, a ja od razu poczułam, jak robi mi się gorąco. – Ktoś twierdzi, że chłopiec jest zaniedbywany, że nie zawsze jest odprowadzany na zajęcia, że bywa głodny i smutny.

Zamrugałam kilka razy, próbując zrozumieć, co właśnie usłyszałam. Zaniedbywany? Tomek? Przecież dbałam o niego jak o największy skarb. Chodził na zajęcia, miał ciepłe ubrania, zawsze jadł śniadanie i kolację. Jak ktoś w ogóle mógł tak kłamać?

– Przepraszam, ale kto to zgłasza? – zapytałam w końcu, próbując zachować spokój.

Wychowawczyni pokręciła głową.

– Zgłoszenia są anonimowe. Ale skoro do nas dotarły, musieliśmy na nie zareagować. Proszę się nie martwić, ja nie mam żadnych zastrzeżeń do pani opieki nad synem. Tomek jest zadbanym, mądrym i dobrze wychowanym chłopcem. Ale wie pani, jak to jest – szkoła musi to odnotować, a czasem takie rzeczy trafiają dalej…

Ona zrobi wszystko, żeby to zmienić

Złapałam się za głowę. Już wiedziałam, kto za tym stoi. Barbara. Kto inny miałby powód, by mnie oczerniać? Kto inny tak bardzo ingerował w moje życie i próbował pokazać, że nie nadaję się na matkę?

– Czy ktoś rozmawiał o tym z Tomkiem? – zapytałam ostrożnie.

– Tak, przeprowadziłam z nim krótką rozmowę. Nie miał pojęcia, o co chodzi. Powiedział, że wszystko u was jest w porządku. Wydaje mi się, że to jakieś nieporozumienie, ale wie pani… Jeśli podobne sygnały będą się powtarzać, to może się tym zainteresować kurator rodzinny.

Czułam, jak coś zaciska mi się na gardle. Kurator rodzinny? To brzmiało jak ostrzeżenie. Nie było już wątpliwości – ktoś chciał mi zaszkodzić. Ktoś chciał, żebym została uznana za złą matkę. Wróciłam do domu oszołomiona, a po południu, kiedy Marek przywiózł Tomka, nie wytrzymałam i od razu do niego podeszłam.

– Czy twoja matka mówiła coś ostatnio o mnie? – zapytałam, starając się nie podnosić głosu.

Marek spojrzał na mnie jak zwykle – zmęczony, zniechęcony, jakby chciał mieć święty spokój.

– A o co chodzi?

– Ktoś zgłosił do szkoły, że zaniedbuję Tomka – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – I podejrzewam, że to Barbara.

Marek westchnął, jakby nie miał na to siły.

– Alicja, serio? Myślisz, że moja matka nie ma nic lepszego do roboty?

– Tak. Myślę, że nie ma – rzuciłam ostro. – Myślę, że wciąż nie może się pogodzić z tym, że nie ma nade mną władzy. I zrobi wszystko, żeby to zmienić.

Nie odpowiedział. Patrzył na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. A ja już wiedziałam, że to nie koniec. Barbara nie miała zamiaru się zatrzymać.

Serce waliło mi jak oszalałe. To był absurd!

Wydawało mi się, że po tej sprawie w szkole Barbara odpuści. Ale kilka dni później dostałam list z urzędu skarbowego. Otworzyłam kopertę, myśląc, że to jakieś standardowe pismo, ale kiedy zaczęłam czytać, zrobiło mi się zimno. Ktoś zgłosił, że nieprawidłowo rozliczam podatki, że zatajam dochody, że podejrzanie szybko dorobiłam się mieszkania po rozwodzie.

Usiadłam na kanapie, wpatrując się w to oskarżenie jak w bombę, która właśnie spadła na moje życie. Pracowałam na pełen etat, nie miałam żadnych ukrytych dochodów, spłacałam kredyt, wszystko było legalne. Ale takie zgłoszenie mogło oznaczać kontrolę, miesiące stresu, a może nawet karę finansową.
Wiedziałam już, że to nie przypadek. Nie miałam wielu wrogów, którzy chcieliby mnie pogrążyć. Barbara. To znowu była ona.

Kilka dni później kolejny cios. Tym razem list od kuratora rodzinnego. Przeczytałam go dwa razy, bo nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Ktoś zgłosił obawy co do mojej zdolności wychowawczej. Podobno byłam nieodpowiedzialna, nie zapewniałam Tomkowi odpowiednich warunków, nie dbałam o jego emocjonalny rozwój.

Serce waliło mi jak oszalałe. Przecież to absurd. Wychowuję syna najlepiej, jak potrafię. Zawsze jest czysty, najedzony, zadbany. Chodzi do szkoły, na zajęcia dodatkowe, ma swoje pasje. Więc dlaczego miałabym się tłumaczyć komukolwiek z tego, jak go wychowuję? Tego wieczoru nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Marka.

A co jeśli ona chce czegoś więcej?

– Marek, to się musi skończyć – powiedziałam bez wstępów. – Wiesz o tym, że twoja matka robi wszystko, żeby mnie oczernić?

– O czym ty znowu mówisz? – westchnął, jakby rozmawianie ze mną było dla niego uciążliwym obowiązkiem.

– O donosach! Na mnie, do skarbówki, do szkoły, teraz do kuratora. O tym, że ktoś próbuje mnie zniszczyć, żeby pokazać, że jestem złą matką. I oboje wiemy, kto to robi.

– Alicja, nie przesadzasz?

– Nie, Marek. To ty bagatelizujesz sprawę, bo tak ci wygodniej.

Zamilkł na chwilę.

– Mama czasem mówi, że martwi się o Tomka – powiedział w końcu. – Że wydajesz się zmęczona, że może potrzebujesz pomocy…

– Pomocy? – przerwałam mu ostro. – To nie jest pomoc. To próba przejęcia kontroli.

Marek zamilkł.

– A co jeśli ona chce czegoś więcej? – powiedziałam ciszej. – Co jeśli chce mi odebrać Tomka?

Usłyszałam, jak nerwowo wciąga powietrze.

– Nie mów bzdur.

– A jeśli to nie są bzdury? – naciskałam. – Jeśli ona od dawna ci powtarza, że ja sobie nie radzę?

Nie odpowiedział. I wtedy zrozumiałam, że on już to słyszał. Że Barbara od dawna zatruwa mu głowę swoimi manipulacjami.

– Marek, musisz się określić – powiedziałam powoli. – Jeśli będziesz stał z boku, to ona się nie zatrzyma.

– Nie chcę się w to mieszać…

– Już jesteś w to wmieszany – przerwałam mu ostro. – To jest twój syn. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek mi go odebrał.

– Przesadzasz – rzucił tylko i się rozłączył.

Ale ja już wiedziałam. Barbara nie miała zamiaru przestać. A Marek? Był za słaby, żeby się jej przeciwstawić.

Nie czekałam na kolejny ruch Barbary

Kilka dni później podsłuchałam rozmowę Marka z Barbarą. Stałam przed drzwiami, gdy mówiła do niego ostrym, pełnym napięcia głosem:

– Musisz coś z tym zrobić. Alicja nie radzi sobie z Tomkiem. On potrzebuje stabilności, a nie matki, która ledwo wiąże koniec z końcem.

– Mamo, ale… – Marek brzmiał niepewnie.

– Nie ma żadnego „ale”. Wystąpisz o pełną opiekę. Dziecko powinno być z ojcem i babcią, która o nie zadba.

Serce zabiło mi mocniej. Przecież nie mają żadnych podstaw! Ale Barbara nie działała logicznie – działała z zimnym wyrachowaniem.

Weszłam do pokoju.

– Naprawdę planujesz zabrać mi dziecko? – rzuciłam do Marka.

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby sam nie wierzył, że został przyłapany.

– Ja… nie wiem…

– Właśnie, że wiesz – powiedziałam zimno.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w oczach Barbary coś, co przypominało satysfakcję. Nie czekałam, aż Barbara zrobi kolejny ruch. Jeszcze tego samego dnia umówiłam się z prawnikiem.

Marek zaczął się wycofywać. Widział, że sprawy zaszły za daleko, że to już nie jest tylko „troska” jego matki. Kiedy zadzwoniłam do niego, brzmiał nerwowo.

– Nie wiem, czy chcę w to wchodzić…

– Nie „nie wiesz”, Marek. To twój syn – powiedziałam ostro. – Jeśli jej nie powstrzymasz, stracisz go na zawsze.

Zamilkł. W końcu westchnął.

– Nie wystąpię o opiekę.

Ulga. Ale wiedziałam, że to nie koniec. Bo Barbara na pewno nie zamierzała się poddać.

Alicja, 35 lat

Czytaj także:„W tłusty czwartek dostałam pączki od tajemniczego wielbiciela. Cieszyłam się, dopóki nie dowiedziałam się, kto nim jest”„Chciałam mieć dziecko, ale nie chciałam mieć faceta. Potrzebowałam tylko na chwilę kogoś z dobrym nasionkiem”„Teść złożył mi propozycję nie do odrzucenia. Musiałem wybierać pomiędzy ukochaną żoną a swoim wstydliwym sekretem”

Reklama
Reklama
Reklama