Reklama

Kiedy wychodziłam za Grzegorza, byłam naprawdę szczęśliwa. Miałam chyba coś w sobie z idealistki, której wydawało się, że wszystko się jakoś poukłada, o ile tylko będę z człowiekiem, który naprawdę mnie kocha. Bo Grzegorz wydawał się tym jedynym – zawsze uprzejmy, szarmancki, pełen optymizmu i szaleńczo we mnie zakochany. Ani ja, ani on nie zastanawialiśmy się wtedy, jak przeżyjemy z pensji bibliotekarki i listonosza. Oboje lubiliśmy swoje zajęcia, a skoro tak świetnie się rozumieliśmy, myśleliśmy, że wszystko nam się poukłada. Że to, co najważniejsze, przyjdzie samo, skoro mamy siebie.

W domu się nie przelewało

Kiedy urodził się Krzyś, zrobiło się trudno, a gdy na świat przyszła Małgosia, było już nieciekawie. Choć raczej nie brakowało nam na codzienne potrzeby, nie mogliśmy sobie pozwalać na żadne szaleństwa. Urodziny obchodziliśmy wyłącznie w rodzinnym gronie – żadnych kolegów i koleżanek z przedszkola, żadnych znajomych z pracy. Takie przyjęcia wiązałyby się przecież z dodatkowymi kosztami. Prezenty… Cóż, zwykle stawiało się na jeden porządny, który zwykle ograniczał się do czegoś przydatnego, takiego jak kurtka, buty, zegarek czy torba.

Finansami zarządzał Grzegorz. Zawsze lepiej mu to szło, a poza tym, potrafił być nieugięty – w przeciwieństwie do mnie.

Wszystko byś im kupiła – narzekał, gdy namawiałam go na jakieś drobiazgi dla dzieciaków – tak, żeby miały jakąś radość z dzieciństwa.

– Nie można wydawać na byle co, bo narobimy sobie długów. Wiesz, że nas na to nie stać.

Wiedziałam. A mimo to zawsze było mi jakoś smutno, a coś gdzieś tam we mnie, w środku, zawsze odrobinę się buntowało.

Święta to był koszmar

Lubiłam tę atmosferę, podobnie jak dzieci. Tylko Grzegorz narzekał, bo na poczcie mieli wówczas prawdziwy młyn. Ja natomiast uwielbiałam spacerować ulicami miasta, oblanymi blaskiem świątecznych światełek. Czasem zabierałam dzieci na bożonarodzeniowy jarmark, choć nigdy niczego nie kupowaliśmy.

Tu jest niestety bardzo drogo – mamrotałam, udając, że nie dostrzegam zawiedzionych min dzieciaków. – Ale możemy sobie zrobić zdjęcia. I pospacerować. Popatrzcie, jak pięknie.

Czasem zdarzały się darmowe atrakcje, które choć trochę rekompensowały im brak jakichkolwiek zakupów. A potem… potem rozmowa niestety zawsze schodziła na święta.

– W tym roku Mikołaj też nie dotrze, prawda? – mruknął Krzyś.

– Przestań – zganiła go natychmiast młodsza siostra, wciąż jeszcze potrafiąca się cieszyć z małych rzeczy. – Na pewno jego elfy przyniosą nam słodycze. Prawda, mamo?

Uśmiechnęłam się z trudem.

– Zobaczymy.

Kiedy wracaliśmy do domu, biłam się z myślami. Nie miałam ochoty powtarzać tych samych beznadziejnych świąt, jak co roku. Tyle tylko, że czułam się kompletnie bezradna. Zwłaszcza w obliczu nieugiętości Grzegorza. Kiedyś go za nią uwielbiałam, teraz… cóż, coraz częściej doprowadzała mnie do szału.

Miałam dość

Kiedy wieczorem dzieci poszły do siebie, a Grzegorz zasnął przed telewizorem, wzięłam laptop i zaczęłam przeglądać oferty rozmaitych sklepów. Chciałam rozejrzeć się za czymś, co naprawdę spodobałoby się dzieciakom i przekonać się, że rzeczywiście nie będzie nas na to stać. Uznałam, że może trafię na jakieś duże promocje? W końcu różne sieciówki zasypywały mnie od jakiegoś czasu SMS-ami o super rabatach. Może na coś się załapiemy?

Przewijałam stronę kolejnego sklepu i z niechęcią patrzyłam na ceny widniejące przy poszczególnych artykułach. Nic, dosłownie nic, na co byłoby mnie stać. Nic, czego z miejsca nie odrzuciłby Grzegorz, krzywiąc się na ogromne wydatki. I co? Znowu miałam wcisnąć dzieciakom pod choinką jakieś nędzne czekoladki z marketu, jak co roku? No, ale co mi pozostawało?

Zrezygnowana, odstawiłam laptop na stolik i poszłam usiąść na kanapie. Grzegorz dalej spał, coraz głośniej pochrapując. Westchnęłam i wzięłam pilota, by przełączyć serial, którego i tak nie oglądał. Na kolejnym programie miał za chwilę zacząć się film, trwały jednak jeszcze reklamy. Właśnie pokazywali szczęśliwą rodzinę przy wigilijnym stole. Wkrótce scena się zmieniła i pokazano dzieci rozpakowujące prezenty. Uradowana dziewczynka wyjęła z papieru pudełko z piękną lalką, a chłopiec wyciągał nową konsolę do gier. Potem przyszedł czas na rodziców – mama wyjęła błyszczące złotem kolczyki, tata nowy telefon. Nawet dziadkowie cieszyli się ze swojego drogiego prezentu – ekspresu do kawy.

I wtedy powiedziałam sobie, że nie pozwolę na biedne Święta. Nigdy więcej nie zgodzę się na to, by moje dzieci nie mogły się cieszyć tym samym, co ich rówieśnicy. Dlaczego w ogóle na to pozwalałam? Czemu dawałam się zbyć Grzegorzowi? Fakt, chciał dla nas dobrze, ale… oszczędzanie za wszelką cenę to nie było rozwiązanie. To nie było coś, co mogło dać szczęście. Mogłam przecież skorzystać z rat. Niewielkie kredyty nie będą zbyt dużym obciążeniem. Przecież kiedyś je spłacę.

Kupowanie było przyjemnością

Wróciłam do laptopa, a tam do sklepów, które odwiedziłam wcześniej. Wybrałam duży zestaw kredek w ekskluzywnym drewnianym pudełku dla Małgosi – tak bardzo lubiła przecież rysować i po cichu wierzyłam, że uda nam się ją z czasem zapisać do szkoły plastycznej. Potem odwiedziłam elektromarket i wybrałam smartfon dla Krzysia. Jego koledzy już dawno mieli telefony, a Grzegorz, chociaż narzekał, że wiecznie nie ma się z nim jak skontaktować, nie dawał mu żadnego kupić. Wybrałam jeden z najnowszych modeli, zakładając, że taki dłużej mu posłuży.

Mężowi też postanowiłam zrobić prawdziwy prezent. Wiedziałam, jak ceni względy praktyczne i czułam, że nie doceniłby niczego, co by nie przedstawiało sobą odpowiedniej funkcjonalności. Dlatego odwiedziłam jubilera i wybrałam mu zegarek – dokładnie taki, o jakim po cichu marzył (wielokrotnie widziałam, jak wzdychał do niego po pracy, surfując po Internecie). I choć wiedziałam, że raty będą nieco obciążające dla mojego budżetu, ale… nawet nie zamierzałam wspominać o nich Grzegorzowi. Jeszcze tego by brakowało, żeby dostał zawału albo gorzej – śmiertelnie się obraził.

W tym roku wypatrujcie Mikołaja – szepnęłam dzieciom nazajutrz rano, gdy zbierały się do szkoły. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy byłam tak rześka i wypoczęta. – Na pewno zaskoczy was jakimiś świetnymi prezentami.

– No – mruknął Krzyś. – Za te wszystkie lata to by się przydało.

– Super! – zawołała uradowana Małgosia. – I pozdrowisz go od nas, mamo?

Zaśmiałam się szczerze.

– Pewnie, że pozdrowię – zapewniłam, pełna wewnętrznego spokoju.

Wszyscy byli szczęśliwi

Te święta były zdecydowanie inne niż wszystkie poprzednie. Tym razem pod choinką znalazły się prezenty, o których Grzegorz nie miał zielonego pojęcia. Wciąż jeszcze słyszę głośny pisk Małgosi, gdy rozerwała papier i oczom wszystkich ukazała się ozdobna drewniana kasetka wypełniona różnobarwnymi kredkami. Wciąż widzę szeroki uśmiech niedowierzania, wypływający na twarz Krzysia, gdy otwiera pudełko ze smartfonem. Wciąż chce mi się śmiać na widok miny męża, walczącego z euforią, która go ogarnęła, gdy zobaczył podarowany mu zegarek. I nie przeszkadzało mi nawet to, że sama musiałam się ucieszyć z ciepłego szalika i czapki do kompletu.

Co prawda przed pójściem spać musiałam się gęsto tłumaczyć Grzegorzowi. Mimo to, nie przyznałam się do tego, jak zdobyłam wszystkie z zakupionych prezentów. Powiedziałam mu, że dostałam premię świąteczną w pracy i postanowiłam ją wykorzystać na wyjątkową Gwiazdkę. Choć mąż był trochę naburmuszony, że go w te swoje plany nie wtajemniczyłam, mam wrażenie, że i on w gruncie rzeczy jest zadowolony. Podobnie jak ja widział przecież radość naszych dzieciaków – a co może być przyjemniejszego dla każdego kochającego rodzica niż szczęście jego dzieci?

Justyna, 35 lat

Czytaj także: „Chciałam choć raz przeżyć romantyczne święta z mężem, ale teściowa nie dała nam żyć. Nigdy nie zapomnę jej słów”
„Dzieci myślały, że puste miejsce przy stole to głupia rodzinna tradycja. Pokazałam im, ile może dla kogoś znaczyć”
„Pojechałam do domu na Święta, ale rodzice mnie nie wpuścili. Nadal nie wybaczyli mi tego, co zrobiłam”

Reklama
Reklama
Reklama