„Raz chciałam uniknąć szopki i zaprosiłam teściową na Wigilię. Nie mogłam uwierzyć, co zrobiła, żeby się wykręcić”
„Odłożyłam telefon i przez chwilę siedziałam przy kuchennym stole. Pomyślałam: może naprawdę chce odpocząć? Może nie widzi we mnie zagrożenia? Ale w środku coś zaczęło mnie uwierać. Bo przecież teściowa nigdy nie odpuszczała Wigilii. Nigdy”.

Mam trzydzieści pięć lat, męża Filipa, dwójkę dzieci – Marcina i Oliwię. Nasze życie jest... zwyczajne. Kredyt, korki, bajki przed snem i walka o ciepłą kawę. Ale w tym roku zapragnęłam czegoś więcej. Czegoś własnego. Od lat Wigilię organizuje Halina – moja teściowa. Twarda kobieta, która wie lepiej, jak powinien wyglądać barszcz i kto pierwszy powinien łamać się opłatkiem. Ja zawsze byłam grzeczna, zawsze z sernikiem w ręku i uśmiechem przyklejonym do twarzy, nawet gdy marzyłam, żeby po prostu wrócić do domu i się wyspać.
W tym roku chciałam zrobić inaczej. Chciałam spróbować zbudować własną tradycję – z zapachem cynamonu, dziećmi biegającymi w piżamach i kolędami z internetu, a nie z płyty „Halina, Święta 1994”.
– Filip, a może w tym roku zrobimy Wigilię u nas? – zapytałam pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały.
– U nas? – uniósł brew.
– Tak. Dla całej naszej rodziny. W naszym domu.
Nie odpowiedział od razu. Widziałam, jak walczy ze sobą. Z jednej strony rozumiał mnie. Z drugiej... była jego mama.
– Spróbujmy – powiedział w końcu. – Ale wiesz, że mama nie przepada za zmianami.
Wiedziałam. Ale wierzyłam, że zrozumie. Że to przecież nie rewolucja. Tylko mały krok w stronę budowania naszego życia.
Myślałam, że zrozumie
Zadzwoniłam do teściowej z duszą na ramieniu. Niby nic wielkiego – ot, zwykłe zaproszenie na święta. Ale znałam ją. Wiedziałam, że każdy krok w bok odbiera jak osobisty atak.
– Weronika? Coś się stało? – odebrała po dwóch sygnałach. Głos miała czujny, jakby już wyczuwała, że chcę jej coś odebrać.
– Dzień dobry, mamo. Nie, nic się nie stało. Chciałam tylko porozmawiać chwilę o świętach.
– Aha – zawahała się. – Co z nimi?
Wzięłam głęboki oddech.
– Pomyśleliśmy z Filipem, że może w tym roku Wigilię zrobimy u nas. Dzieci będą miały radość, a ja bardzo bym chciała...
Nie zdążyłam dokończyć.
– Nie, dziękuję – przerwała mi chłodno. – Nie czuję się dobrze w takich zmianach.
Zamilkłam.
– Chodzi o coś...?
– Wolę spędzić święta spokojnie. Bez tego zamieszania z dojazdami. Może po prostu zostanę sama u siebie.
Ton miała uprzejmy, niemal zbyt grzeczny. Znałam ten ton. Oznaczał, że temat jest zakończony.
– Oczywiście, rozumiem – powiedziałam po chwili. – Gdybyś jednak zmieniła zdanie, zapraszamy.
– Dziękuję, Weroniko. Do usłyszenia.
Odłożyłam telefon i przez chwilę siedziałam nieruchomo przy kuchennym stole. Oliwia coś rysowała, Marcin bawił się samochodami. Pomyślałam: może naprawdę chce odpocząć? Może nie widzi we mnie zagrożenia? Ale w środku coś zaczęło mnie uwierać. Jakiś dziwny cień. Bo przecież teściowa nigdy nie odpuszczała Wigilii. Nigdy.
Tego się po niej nie spodziewałam
Nie minęło wiele dni. Była chyba środa. Pamiętam, bo byłam wtedy w sklepie i odebrałam telefon od Agaty – siostry Filipa. Rozmawiałyśmy rzadko, ale z grzeczności odebrałam.
– Hej, Weronika! Mama mówiła, że robicie Wigilię u siebie w tym roku?
Zamarłam między półką z majonezami a regałem z konserwami.
– Wiesz co... nie do końca. Zaproponowałam, ale wasza mama odmówiła. Powiedziała, że nie czuje się dobrze w takich zmianach. Że chce spędzić święta spokojnie, sama.
– Aha... – zawahała się. – Bo... myślałam, że wiesz. Mama jednak robi Wigilię dla wszystkich. Wysłała nam zaproszenia wczoraj.
– Jak to?
– No... no normalnie. Wszyscy mają być. Wujek Kazik z ciocią, ja z dziećmi i Maćkiem...
– Ale nas nie zaprosiła – przerwałam.
W słuchawce zapadła cisza. Słyszałam tylko szelest, jakby odgłos siatki z zakupami.
– Myślałam, że to wy nie chcecie przyjechać...
– Bo nikt nas nie zapraszał – powiedziałam powoli, żeby nie wybuchnąć.
Pożegnałam się i rozłączyłam szybko, żeby nie powiedzieć niczego, czego bym żałowała. Gdy wróciłam do domu, dzieci rzuciły się na mnie z pytaniami, ale nie potrafiłam się uśmiechnąć.
Wieczorem, kiedy Filip wrócił z pracy, rzuciłam:
– Wiesz, że twoja mama jednak robi Wigilię?
Zatrzymał się w przedpokoju z kurtką w rękach.
– Co?
– Zaprosiła całą rodzinę. Ale nas – nie.
W jego oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiłam odczytać. Wstyd? Bezradność?
– Porozmawiam z nią – powiedział cicho.
Ale to już nie miało znaczenia. Zrozumiałam. To nie był przypadek. To było wykluczenie.
To zdanie wryło mi się w pamięć
Filip rzeczywiście zadzwonił do matki. Zrobił to późnym wieczorem, gdy dzieci już spały. Siedziałam w kuchni, udając, że przeglądam telefon. W rzeczywistości nasłuchiwałam.
– Cześć, mamo... – powiedział do słuchawki. – Chciałem zapytać o Wigilię. Dlaczego nas nie zaprosiłaś?
Pauza. Westchnął.
– Ale przecież Weronika dzwoniła. Mówiłaś, że chcesz spędzić święta w spokoju...
Wtedy to usłyszałam. Głośno, wyraźnie. Nawet przez słuchawkę telefonu z daleka
– Nie zamierzam udawać gościa u obcej kobiety w domu mojego syna.
Obca kobieta? Wstałam, podeszłam do drzwi i otworzyłam je powoli. Filip zamarł, gdy mnie zobaczył. Trzymał telefon przy uchu, ale już wiedział, że wszystko słyszałam. Zerknął na mnie i zbladł.
– To o mnie? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział. Spojrzał w bok. Telefon był jeszcze przy jego uchu.
– Mamo, oddzwonię – powiedział w końcu i rozłączył się.
– Obca kobieta? – powtórzyłam.
– Weronika, ona... nie miała tego na myśli. Wiesz, jak mama mówi czasem coś... bez zastanowienia...
– Nie. Ona doskonale wiedziała, co mówi. A ty? Kim ty jesteś w tej sytuacji? Mężem? Synem? Mediatorem?
Patrzył na mnie z tą swoją bezradną miną. Milczał.
– Wiesz co, Filip? – warknęłam. – Może rzeczywiście jestem obca. Skoro po tylu latach wciąż nie mam prawa zaprosić twojej matki na Wigilię bez wywoływania wojny domowej.
Odwróciłam się i wyszłam z salonu. W łazience puściłam wodę, żeby dzieci nie usłyszały, jak płaczę.
Miało być pięknie
Wigilia. Dzieci w czerwonych piżamach, stół przykryty obrusem, który jeszcze rano prasowałam z drżącymi rękami. Dwanaście potraw nie było. Był barszcz z uszkami, pierogi z kapustą i grzybami, kutia, mandarynki i ciasto, które piekłam do drugiej w nocy, próbując zagłuszyć złość.
Filip siedział naprzeciwko mnie. Obecny ciałem. A duchem? Chyba gdzieś daleko, może w salonie teściowej, gdzie teraz rozbrzmiewały kolędy, ktoś łamał się opłatkiem i śmiał z dowcipów wujka Kazika.
– Mamusiu, a nie będzie babci Halinki? – zapytała Oliwia, łapiąc mnie za rękę.
– Nie, kochanie. Babcia w tym roku ma inne święta.
– A czemu my nie jesteśmy z nimi? – dopytywał Marcin. – Przecież zawsze byliśmy razem.
Filip milczał. Wpatrywał się w talerz, jakby próbował w nim znaleźć odpowiedź. Po kolacji zadzwonił telefon. Wyświetliło się imię Agaty. Odebrałam. Z głośnika popłynął przesadnie radosny ton:
– Wesołych Świąt, kochani! Szkoda, że nie chcieliście przyjechać!
– Nie chcieliśmy? – powtórzyłam, głos zadrżał. – My nie byliśmy zaproszeni.
– Ale mama mówiła, że...
Rozłączyłam się. Popatrzyłam na Filipa. Dzieci zajęły się ciastem, więc zniżyłam głos do szeptu, w którym było więcej bólu niż krzyku.
– To nie były nasze święta. To były ich święta. Bez nas.
Filip wstał, przesunął talerz.
– Chciałem, żeby było dobrze...
– Ale nie było.
Płakałam tej nocy cicho pod choinką. Nawet prezenty wyglądały, jakby nie miały sensu. A Wigilia, którą miała być nasza – była jak scena z obcego filmu.
Powiedziałam tylko jedno
Dwa dni po świętach spakowałam dzieci do auta. Syn dopytywał, dokąd jedziemy, ale odpowiedziałam tylko:
– Na wycieczkę. Muszę coś załatwić.
Nie uprzedziłam Filipa. Wiedziałam, że próbowałby mnie powstrzymać. Ale ja nie chciałam więcej milczeć.
Teściowa otworzyła drzwi, jakby się mnie spodziewała. Na jej twarzy – to samo uprzejme zdziwienie, za którym kryła się chłodna pewność siebie.
– Weronika, dzień dobry. Dzieci... – spojrzała na nie, jakby nie wiedziała, co z nimi zrobić.
– Możemy wejść na chwilę? – zapytałam.
Skinęła głową. Weszliśmy do salonu. Na stole stał jeszcze niedojedzony makowiec, obok talerze i niedopite herbaty. Wszystko pachniało ciepłem, rodziną, świętami. Tylko że nas tam nie było.
– Ja nie potrzebuję rodzinnej miłości – powiedziałam cicho, ale wyraźnie. – Ale moje dzieci nie zasłużyły na bycie wykluczonymi.
Teściowa zadrżała. Spojrzała na mnie z mieszaniną oburzenia i zawstydzenia.
– Ja też nie zasłużyłam na to, by ktoś mnie wypierał z własnej rodziny – odpowiedziała. – Własny syn pozwala obcej kobiecie przejmować to, co było moje.
– Ja nic nie przejmuję. Ja próbuję coś zbudować. Po swojemu. Po naszemu.
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Dzieci rozglądały się niepewnie. Nikt nie płakał. Nie krzyczał. Ale napięcie można było kroić nożem.
– To już wszystko – powiedziałam i złapałam Marcina za rękę. – Do widzenia.
Teściowa nie odpowiedziała. Została w progu. Nie zatrzymała nas. I dobrze, bo ja już nie miałam zamiaru się zatrzymywać.
Nie oczekuję zmian
Wróciliśmy do domu późnym popołudniem. Marcin i Oliwia od razu rzucili się do zabawek, jakby to był zwykły dzień, jakby wizyta u babci nie miała żadnego znaczenia. A może właśnie tak powinno być. Może dzieci powinny móc zapomnieć. Tylko ja nie potrafiłam. Usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam, jak zapada zmrok. W głowie krążyło jedno zdanie: Wigilia przeminie, ale niektóre słowa zostają. Obca kobieta.
Nie chodziło tylko o mnie. Chodziło o to, że Halina nigdy nie dała mi szansy. Nigdy nie powiedziała: „Cieszę się, że jesteś w naszej rodzinie”. Zawsze tylko: „Dobrze, że potrafisz się dostosować”. I ja się dostosowywałam. Latami. Aż do teraz.
– Weronika? – Filip stał w drzwiach, zmęczony, z tym swoim zgaszonym spojrzeniem. – Rozmawiałem z mamą.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam już rozmawiać.
– Wiem, że to wszystko się popsuło – zaczął. – Ale może z czasem...
– Filip – przerwałam mu. – To się nie zmieni. Już nie. Albo stoisz po naszej stronie, albo po jej. Wybieraj.
Zamarł. Wiedział, że nie blefuję. Nie chodziło o szantaż. Chodziło o prawdę. Nie odpowiedział od razu. I to też była odpowiedź. Wstałam, zgasiłam lampkę i poszłam do dzieci. Byliśmy razem. W trójkę. I może na razie tyle musiało mi wystarczyć.
Weronika, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowie mojego syna byli z wyższych sfer. Długo czułam się od nich gorsza, ale w końcu pokazałam, że też coś znaczę”
- „Dowiedziałam się o zdradzie męża podczas obiadu u teściów. Wstałam od stołu i bez wahania zostawiłam ten bajzel za sobą”
- „Zawsze byłam hojną ciocią i jak bankomat. Gdy raz dałam dzieciom drobiazgi, siostry zrobiły mi awanturę”

