„Randka z Tomkiem była jak rozmowa kwalifikacyjna. Myślałam, że nie będzie drugiego etapu, ale życie potrafi zaskoczyć”
„Umówiliśmy się w jednej z tych kawiarni, które mają pastelowe ściany, dużo roślin i latte w trzech wariantach mleka. Tomek przyszedł punktualnie. Miał nieco zbyt gładką koszulę i uśmiech, który wyglądał, jakby ćwiczył go przed lustrem. Ja byłam w beżowym swetrze i jeansach. Bez większych starań. Bo przecież to tylko kawa, prawda”?

- Redakcja
Nie wiem, czy to kwestia wieku, czy po prostu kolejnej nieudanej randki, ale ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że wracam do domu z myślą: „To nie ma sensu.” Mam trzydzieści dwa lata, pracuję w agencji reklamowej – deadline goni deadline, brief na briefu, a po pracy – cisza. Czasem z kieliszkiem białego wina w dłoni, czasem z resztką sushi z dostawy, odpalam Netfliksa i oglądam kolejne odcinki seriali, które kończą się zawsze tak samo – happy endem. Ciekawe, że w moim życiu wszystko kończy się raczej przeciwnie.
Z randkami bywało różnie. Michał, który przez całą kolację mówił tylko o swojej byłej. Karol, który po godzinie wysłał mi zdjęcie swojego kota i napisał: „Jesteśmy tobą zauroczeni”. A jeszcze był Darek – typ, który opowiadał, że nienawidzi dzieci, a ja wtedy nawet nie byłam pewna, czy ich chcę, ale po tej randce nabrałam matczynego instynktu tylko po to, żeby od niego uciec. Aplikacje randkowe? Och, oczywiście, że ich używam. Nadal. Chociaż coraz częściej mam wrażenie, że to jak scrollowanie gazetek promocyjnych – niby wszystko jest, a jak przychodzi co do czego, to nic nie pasuje.
No i był Tomek. Typowy „niezły, ale bez fajerwerków”. Spotkaliśmy się raz. Nie było dramatu, nie było zachwytu. Wszystko na pół gwizdka. Grzeczne pytania, uprzejme odpowiedzi, kurtuazyjne „miło było cię poznać”. Ani jednej iskry. I tyle. Nikt do nikogo nie napisał. Ja nie, on nie. I dobrze. Przynajmniej nie musiałam się znowu tłumaczyć, dlaczego „nie czuję chemii”.
Czasem się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak. Może jestem zbyt wybredna? Może szukam fajerwerków tam, gdzie po prostu powinien być spokój i zwykła, ciepła obecność? Ale później przypominam sobie, że przecież lepiej być samą niż z kimś, przy kim czujesz się bardziej samotna.
Randka w kawiarni
Umówiliśmy się w jednej z tych kawiarni, które mają pastelowe ściany, dużo roślin i latte w trzech wariantach mleka. Tomek przyszedł punktualnie. Miał nieco zbyt gładką koszulę i uśmiech, który wyglądał, jakby ćwiczył go przed lustrem. Ja byłam w beżowym swetrze i jeansach. Bez większych starań. Bo przecież to tylko kawa, prawda?
Zamówiliśmy coś do picia, ja wzięłam flat white, on herbatę z imbirem. Siedzieliśmy przy stoliku przy oknie. Tomek opowiadał o swojej pracy – informatyk, specjalizuje się w czymś, czego nie do końca zrozumiałam, ale grzecznie kiwałam głową. W przerwach pytał mnie, co robię. Mówiłam o kampaniach, które prowadzimy, o klientach, którzy zmieniają koncepcję w ostatniej chwili. On znów kiwał głową i zadawał kolejne pytania.
Rozmowa była poprawna. Trochę jak wymiana zdań na rozmowie kwalifikacyjnej. Żadne z nas nie opowiadało z pasją, nie śmiało się głośno, nie przerywało drugiemu, żeby koniecznie coś dopowiedzieć. Nawet nie przeszliśmy na „ty” z tą naturalną lekkością, jaka czasem się pojawia, gdy spotykasz kogoś, z kim od razu łapiesz kontakt. Zjedliśmy po kawałku ciasta. On zaproponował, że zapłaci, ale zaprotestowałam. Podzieliliśmy rachunek. Wyszliśmy z kawiarni, stanęliśmy przed wejściem, chwilę w niezręcznym milczeniu.
– Fajnie było cię poznać – powiedział Tomek, trzymając dłonie w kieszeniach.
– Wzajemnie. Powodzenia – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
Potem podał mi rękę. Zrobiło mi się dziwnie. Jakbyśmy kończyli jakieś służbowy meeting, nie spotkanie, które mogłoby mieć ciąg dalszy. Wróciłam do domu, przebrałam się w dres, zmyłam makijaż i usiadłam na kanapie. Nie czułam ani rozczarowania, ani ulgi. Po prostu nic szczególnego. Z jednej strony dobrze, że nie było żadnych zgrzytów. Z drugiej – zabrakło czegokolwiek, co sprawiłoby, że chciałabym go jeszcze raz zobaczyć. Nie napisał. Ja też nie. I to był chyba najlepszy znak, że oboje poczuliśmy dokładnie to samo.
Przypadkowe spotkanie
Był poniedziałek. Taki jak każdy inny. Po pracy poszłam jeszcze do sklepu, bo w lodówce miałam tylko musztardę i otwartą butelkę prosecco. Wzięłam koszyk i z zamyśleniem wrzucałam do niego rzeczy na szybki obiad: makaron, pomidory, mozzarella. Do tego sok i jogurt, którego i tak pewnie nie zjem. Kolejka do kasy była długa, jak zawsze w godzinach szczytu. Stanęłam na końcu, wyciągnęłam telefon i zaczęłam bezmyślnie przeglądać wiadomości. Po chwili usłyszałam:
– Ola?
Podniosłam głowę i zobaczyłam znajomą twarz. Tomek. Bez koszuli i butów z randki. Teraz w kurtce, z lekkim zarostem, z jakąś zwykłą torbą w ręku. Wyglądał na zaskoczonego, ale naprawdę się ucieszył.
– No proszę… świat jest mały – powiedziałam, odkładając telefon do kieszeni.
– Co u ciebie? – zapytał, a w jego głosie nie było żadnego napięcia.
– Dobrze. Praca jak zwykle. A u ciebie?
– Też w porządku. Wpadłem tylko po coś na kolację. – Pokazał butelkę sosu pomidorowego i makaron. – Życie singla, nie?
Zaśmiałam się. Tym razem nie musieliśmy udawać. Nie było napięcia, które towarzyszy randkom. Nie musiałam się zastanawiać, co powiedzieć, żeby wypaść dobrze. On też nie.
– Wiesz – powiedział po chwili – teraz żałuję, że nie napisałem wtedy po randce.
– Też żałuję – przyznałam. I powiedziałam to szczerze, choć sama byłam zaskoczona, że tak właśnie czuję.
– Może tym razem nie poprzestaniemy na „do widzenia”? – zapytał i uśmiechnął się, jakby naprawdę chciał spróbować jeszcze raz.
– Może nie – odpowiedziałam cicho, ale wyraźnie. I poczułam coś, czego nie było tamtej kawowej niedzieli. Coś między nami zrobiło się miękkie. Lżejsze. Jakbyśmy właśnie zrzucili z siebie te warstwy oczekiwań, które wtedy wszystko zagłuszyły.
Zacznijmy jeszcze raz
Staliśmy w tej kolejce jeszcze kilka minut, rozmawiając o błahostkach. O tym, że ceny warzyw zwariowały, że wszyscy w pracy mają już dość Zoomów i że zima przyszła nagle, jak zwykle. Gdy już skanowaliśmy zakupy, Tomek spojrzał na mnie i zapytał bez wahania:
– Masz chwilę? Może wypijemy razem herbatę? Albo kawę, jeśli jeszcze masz siłę po pracy?
– Jasne – odpowiedziałam. – Tylko najpierw muszę wrzucić to do domu. Mam dziesięć minut piechotą.
– Poczekam przed klatką – powiedział. I tak zrobił.
Kilkanaście minut później siedzieliśmy w małej kawiarni tuż za rogiem, z kubkami parującej herbaty. Tym razem rozmowa wyglądała inaczej. Nikt nie odliczał tematów w głowie, nie wypełniał niezręcznej ciszy pytaniami z podręcznika do flirtu. Tomek opowiadał o tym, jak w dzieciństwie nie znosił sałaty. Ja mówiłam o moim lęku przed lataniem, który rozwinął się dopiero w dorosłości.
– Ja się z kolei boję śmierci w wannie. Od dzieciństwa. Moja mama kiedyś niechcący zostawiła wodę w wannie i poszła odebrać telefon. Od tamtej pory nie wchodzę do wanny, jeśli nie widzę odpływu – wyznał i uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– To brzmi bardziej jak anegdota z terapii niż z randki – zaśmiałam się.
– Ale nie jesteśmy na randce, prawda?
Zamilkłam na chwilę.
– Nie. Chyba nie. I może dlatego to wszystko jest takie… naturalne.
– Wtedy, na tamtej kawie, stresowałem się jak przed egzaminem – przyznał. – A dziś? Czuję się, jakbyśmy już się znali od lat.
Spojrzałam na niego i naprawdę zobaczyłam człowieka. Nie profil, nie potencjalnego partnera, tylko jego – z jego uśmiechem, historiami i tą dziwną obawą przed wannami.
– Może po prostu wtedy nie był właściwy moment – powiedziałam cicho.
– Ale może właśnie teraz jest – odpowiedział i dodał po chwili – Wiesz co… zaczynam w to wierzyć.
Znalazłam coś prawdziwego
Wracałam do domu wolnym krokiem, z torbą zakupów w jednej ręce i cichym uśmiechem na ustach. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio miałam w sobie taką lekkość. Po prostu zwykłą, ciepłą ulgę.
Weszłam do mieszkania, zdjęłam kurtkę i zanim jeszcze zdążyłam pomyśleć, wyciągnęłam telefon. Chciałam napisać do Tomka – coś prostego, krótkiego. Może tylko „dziękuję”. Ale zanim zdążyłam ułożyć wiadomość, ekran rozświetlił się jego imieniem.
„Fajnie się dziś rozmawiało. Może spotkamy się znowu?” – napisał.
Uśmiechnęłam się szeroko i odpisałam niemal od razu. Oparłam się o kuchenny blat, odłożyłam telefon i zamknęłam oczy. W głowie znów pojawiły się tamte samotne wieczory – z winem, serialami i tym uczuciem, że nawet jeśli ktoś odpisze, to i tak to nic nie znaczy. Przypomniałam sobie Michała, Karola, Darka. Te ich wiadomości, które kończyły się bez echa. Spotkania, z których wychodziłam z pustką większą niż przedtem.
A teraz? Teraz nie wiedziałam, co z tego wyniknie, ale po raz pierwszy od dawna nie miałam ochoty wszystkiego analizować. Nie szukałam znaków ani nie budowałam scenariuszy w głowie. Było dobrze tu i teraz. I to mi wystarczało. Poczułam, że może warto było przejść przez te wszystkie rozczarowania. Może musiałam się trochę zgubić, żeby teraz znaleźć coś prawdziwego.
Gotowa na nieznane
Wieczorem usiadłam przy biurku. Na ekranie laptopa świecił jeszcze niedokończony brief dla klienta, który kazał zmienić hasło kampanii trzy razy w ciągu dnia. Zamknęłam dokument i schowałam wszystkie zakładki. Nie miałam już siły pracować. Dziś działo się coś ważniejszego. Patrzyłam przez chwilę w okno. Na ulicy było cicho. Światła samochodów migały za szybą, a gdzieś w oddali ktoś właśnie zamykał sklep. Wzięłam głęboki oddech.
Nie wiedziałam, co będzie dalej z Tomkiem. Może jutro się okaże, że jednak jesteśmy zbyt różni. Może nasze życia pójdą w inne strony. A może to był właśnie ten moment, kiedy wszystko zaczyna się inaczej, tylko jeszcze o tym nie wiemy. Wiedziałam jedno – tym razem chciałam spróbować. Bez wielkich oczekiwań, bez planowania przyszłości. Po prostu dać temu szansę. Drugą, a może tak naprawdę pierwszą prawdziwą.
Zgasiłam lampkę, położyłam się i przez chwilę leżałam w ciszy. Myślałam o jego spojrzeniu, o tym, co mówił i jak łatwo się z nim rozmawiało. A potem tylko jedna myśl przetoczyła mi się przez głowę, zanim zasnęłam: może to właśnie teraz?
Ola, 26 lat
Czytaj także:
- „Każda kolejna randka była nudniejsza od poprzedniej. Gdy rzuciłam facetom wyzwanie, znalazłam perłę wśród chwastów”
- „Poszedłem na randkę w ciemno, ale pomyliłem stoliki. To był największy i najlepszy błąd, jaki w życiu popełniłem”
- „Zaprosiłem na randkę dziewczynę z internetu. To, co zrobiła na spotkaniu, przeszło moje najśmielsze oczekiwania”

