Reklama

Samotność bywa cicha. W moim przypadku była jak natrętne powiadomienie – niby ignorowane, ale ciągle obecne. Przerobiłam dziesiątki randek z aplikacji. Każda rozmowa brzmiała podobnie. Zero głębi, zero sensu. A jednak znów spróbowałam. Tym razem skusiła mnie nowa apka – „idealne dopasowania dzięki algorytmom”. Nie wierzyłam, ale kliknęłam. I wtedy pojawił się Marek.

Bawił mnie do łez

– No nie wiem. Przecież on ma zdjęcie z psem na masce samochodu i opis „lubisz majsterkować, to pogadajmy”. Co ja mam z nim wspólnego? – zapytałam, pokazując jej telefon.

– To właśnie może być ciekawe. Gorzej niż z tym filozofem, co chciał cię zaprosić na rytualne oczyszczanie czakr, już nie będzie – zaśmiała się.

– Ale przecież ja nie mam z nim żadnych wspólnych tematów...

– Może nie potrzebujesz wspólnych tematów, tylko człowieka, który zrobi ci herbatę – powiedziała, a ja przewróciłam oczami.

Kilka godzin później siedziałam naprzeciwko Marka w niewielkiej kawiarni. Pachniało ciastem drożdżowym. Przez pierwsze piętnaście minut nasze rozmowy przypominały listę kontrolną: skąd jesteś, co robisz, jaki masz stosunek do kotów. Milczenie przedzielał stukot łyżeczki o porcelanę. Zaczęłam żałować, że przyszłam. A potem Marek powiedział:

Ostatnio pomyliłem flet z harmonijką ustną. Córka miała występ, a ja... no, kupiłem jej harmonijkę. Flet harmonijkowy, powiedziałem w sklepie. Sprzedawczyni spojrzała na mnie jak na idiotę.

Wybuchłam śmiechem. Takim prawdziwym, szczerym. Marek się rozpromienił.

– A jak zrobiłem kiedyś tiramisu z majonezem zamiast mascarpone, to już nikt nie chciał przychodzić na moje kolacje...

Zaczęliśmy rozmawiać. Bez pośpiechu, bez oceniania. O filmach, jego psie, moim pierwszym programie komputerowym, o tym, jak kiedyś zapomniał, że ma dwa różne buty. Siedzieliśmy tam siedem godzin i nie chciałam, żeby to się kończyło.

Byłam zauroczona

– No i jak było? – Nina rzuciła się do mnie, ledwie weszłam do jej mieszkania.

– Sama nie wiem. Było dobrze. Śmiałam się. Dużo. Ale... to zupełnie nie mój typ.

– A kiedy ostatnio zapomniałaś o tym, co wypada, co trzeba, co logiczne?

Może to tylko efekt nowości. Zaskoczenie. A poza tym... co ja mam wspólnego z facetem, który nie wie, kim jest Żulczyk?

– A może to bez znaczenia? – powiedziała spokojnie Nina. – Może chodzi o to, jak cię słucha. Jak cię patrzy.

Uśmiechnęłam się. Głupio mi było się przyznać, ale Marek rzeczywiście patrzył tak, jakby każde moje zdanie miało znaczenie. Jakby się nie nudził, tylko chłonął. Tego wieczoru, po długim namyśle, napisałam:

„Dziękuję za dzisiaj. Chyba nigdy nie śmiałam się tak dużo przez siedem godzin”.

Odpisał po dziesięciu minutach:

„Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale wracając, śpiewałem w aucie”.

Zaśmiałam się. I wbrew rozsądkowi napisałam:

„To może powtórzymy?”.

Spotkaliśmy się znowu. Tym razem w jego świecie – w warsztacie. Marek opowiadał, jak sam zbudował półki, jak bawi się z córką. A ja... przestałam się zastanawiać, czy to ma sens. Po prostu chciałam słuchać. Bo coś mnie do niego ciągnęło. Coś, czego nie rozumiałam, ale nie chciałam stracić.

Zatkało mnie

Zobaczyłam wiadomość, kiedy czekałam na kawę w biurze.

„Przepraszamy za błąd. Informujemy, że doszło do awarii systemu. Twoje ostatnie matchowanie nie spełniało warunków algorytmicznego doboru. Przepraszamy za niedogodności”.

Zatkało mnie. Trzymałam telefon w dłoni jak coś obcego. Błąd. Awaria. Czyli Marek był przypadkiem. Niewłaściwym dopasowaniem. Przypadkową linijką kodu. Poczułam, jakbym dostała w żołądek. Jakby ktoś zakwestionował nie tylko sens tego spotkania, ale też emocje, które z niego wynikły. Czy to wszystko było... nieprawdziwe? Wieczorem pojechałam do warsztatu. Marek siedział przy biurku, obracając w rękach jakąś zębatkę.

– Cześć – powiedziałam. – Dostałam wiadomość.

Spojrzał na mnie z niepokojem.

– Coś nie tak?

– Ponoć... nasze dopasowanie było błędem systemu. Awaria. Nie powinniśmy się spotkać. Nie pasujemy do siebie.

Przez chwilę milczał. A potem się roześmiał.

Czyli jestem błędem?

– Możliwe – wyszeptałam.

– No cóż. Jeśli jestem błędem... to powiem ci coś jeszcze. Uwielbiam twoje brwi, sposób, w jaki marszczysz nos, kiedy się złościsz, i to, jak się uśmiechasz, kiedy udajesz, że nie jesteś wzruszona. System może się mylić. Ja nie.

Zamilkłam. Bo coś we mnie pękło. Wszystko, co znałam, cała moja logika, musiała ustąpić miejsca temu – przypadkowi. Błędowi. Albo... szczęściu.

Serce waliło mi jak oszalałe

Zaczęło się od drobnych rzeczy. Od jego dłoni, które potrafiły być niezdarne i czułe jednocześnie. Od tego, jak zapinał córce kurtkę z taką uwagą, jakby świat się miał zaraz zawalić, jeśli zrobi to źle. Od zapachu kawy w jego warsztacie, gdzie nie było designerskich kubków, ale była serdeczność. Wchodziłam w ten świat, krok po kroku, choć serce waliło mi jak oszalałe.

Jakiś czas później poznałam Jagodę – jego córkę. Narysowała dla mnie serce i powiedziała, że wyglądam jak czarodziejka, bo noszę płaszcz w gwiazdy. Nie umiałam się nie uśmiechnąć. Wieczorem, wracając do domu, zadzwoniłam do Niny.

– Nie pasujemy do siebie. On... on robi tiramisu z majonezem. I myśli, że artykuł o inflacji to „chyba coś o rowerach”.

– A mimo to się uśmiechasz, jak o nim mówisz. – Jej głos był cichy. – Nikt cię jeszcze tak nie rozśmieszał.

Spojrzałam na swoje odbicie w szybie. Miała rację. Byłam inna. Lżejsza. Choć w środku nadal coś mnie dusiło. Co powiedzą moi znajomi? Jak mam go „przedstawić”? Co, jeśli to się rozsypie? A co, jeśli... właśnie to jest to? W nocy Marek napisał:

„Dziadek Henryk dziś kichnął. Ale ty byś się śmiała”.

Odpisałam:

„Zawsze się śmieję, jak jesteś blisko”.

I naprawdę tak było.

Musiałam dokonać wyboru

Zauważyłam to po jego spojrzeniu. Marek patrzył inaczej. Był nieobecny. Rozkojarzony. A kiedy zapytałam, czy coś się stało, wzruszył ramionami.

– Może... po prostu się wygłupiliśmy. Ty masz swój świat. Ja mam klucze francuskie i tłuste ręce – Próbował się zaśmiać, ale mu nie wyszło.

– Przestań – powiedziałam szybko. – Co się dzieje?

– Nie pasuję do ciebie. Boję się, że to ci się kiedyś znudzi. Albo będziesz się wstydzić. Już może się wstydzisz. Po co mamy się dalej oszukiwać?

Poczułam się dziwnie. To ja zawsze uciekałam pierwsza. To ja ustawiałam zasieki, zanim ktoś się zbliżył.

Myślisz, że to wszystko to była tylko pomyłka? Że nasze rozmowy, nasze śmiechy, to, co czuję, to wszystko nic?

– Nie wiem – powiedział i oparł się o blat stołu, jakby było mu ciężko.

Zbliżyłam się. Prawie szeptem powiedziałam:

– Może jesteś błędem w systemie. Ale pierwszy raz w życiu chcę, żeby ten system się mylił.

Spojrzał na mnie. Cicho, bez słów. I wtedy pierwszy raz pomyślałam, że tak właśnie wygląda wybór. Nie między tym, co logiczne, a tym, co ryzykowne. Tylko między strachem a nadzieją. I wybrałam.

Odnalazłam swoje szczęście

Weszłam do warsztatu z książką pod pachą. Pachniało kawą, kurzem i olejem. Marek stał przy aucie, w rękach trzymał jakiś kabel, a jego bluza miała kolejną nową dziurę.

Przyniosłam coś dla ciebie – powiedziałam, wyciągając książkę.

Spojrzał na okładkę i skrzywił się teatralnie.

– Nie mów, że zaczynamy od „Zbrodni i kary”, bo wychodzę.

– Spokojnie. To coś lżejszego. Ale wiesz, myślałam... może będziemy mieć własny klub książki? Raz w tygodniu? Ty czytasz fragment, ja robię ci kawę. Albo odwrotnie.

– Chyba odwrotnie – roześmiał się. – Ale podoba mi się ten plan.

Usiedliśmy na skrzynce po narzędziach. Niewygodnej, zimnej, zupełnie niepraktycznej. A mimo to – było w tym coś intymnego. Bez zadęcia. Bez pozowania. Patrzyłam, jak czyta. Powoli, z namysłem. Jak się śmieje, zanim dokończy zdanie. I byłam szczęśliwa. Nie wiem, co będzie za pół roku. Nie wiem, czy to się nie rozsypie jak inne rzeczy w moim życiu. Ale dziś Marek trzymał mnie za rękę tak, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. I może nie zna Żulczyka, może nigdy nie zrozumie moich zachwytów nad Proustem, ale wie, że kiedy boję się snu, wystarczy jedno jego „jestem” i zasypiam spokojnie. Czasem najlepsze rzeczy zdarzają się wtedy, gdy wszystko idzie nie tak, jak powinno. Czasem to, co miało być błędem – okazuje się cudem.

Alicja, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama