Reklama

Niby nie byłem szczęśliwy, ale wciąż się wahałem. I... bałem. Nie wiem, co przerażało mnie bardziej: samotne wieczory z pizzą do towarzystwa i playlistą „smęty o stracie”, czy te uśmiechnięte twarze na portalach randkowych. Wszystkie takie same – przefiltrowane, wymuskane w programie graficznym, nienaturalne i przesadnie pewne siebie. A ja? Po burzliwym związku zakończonym brutalnie, praktycznie z dnia na dzień, czułem się jak facet, który wypadł z pociągu życia i teraz próbuje złapać stopa w jakiejś zapyziałej dziurze. Nie wszyscy byli tak niezdecydowani jak ja. Anka i Bartek, moi najbliżsi przyjaciele, uparli się, że muszę znów spróbować. Bartek posunął się nawet do tego, że poruszył ten temat tak po prostu, przy piwie:

– Tomek, jeśli jeszcze raz zobaczę cię z tym martwym spojrzeniem, to siłą cię zaciągnę na jakąś randkę!

– Serio, daj sobie szansę – dodała Anka. Uśmiechnęła się tajemniczo. – Znaleźliśmy ci kogoś. To Julia, koleżanka Bartka z pracy. Fajna dziewczyna. Trochę specyficzna, ale ty też nie jesteś przecież taki do końca typowy, co nie? Lubisz się dobrze bawić, chociaż nigdy się do tego nie przyznajesz.

Specyficzna. Świetnie. Przez takich właśnie „specyficznych” ludzi kończyłem wszystkie znajomości ze zdeptanym sercem. No, ale co ja tam wiem. W końcu wszystkim zawsze się udawało, więc mogli sobie pozwolić na udzielanie mi szeregu genialnych rad. Bo przecież nie marzyłem o niczym innym, niż przekonywanie do siebie kolejnej laski, która pobawi się mną chwilę, a potem zostawi.

Mimo oporu, ostatecznie się zgodziłem. I wszystko stało się faktem: restauracja, czwartkowy wieczór. Nic zobowiązującego. Nawet w wyniku chwilowego zaćmienia umysłu zarejestrowałem się w aplikacji randkowej. Wrzuciłem zdjęcie, na którym wyglądałem jak lepsza wersja siebie. Trochę głupio się z tym czułem, ale przecież nie chciałem wyjść na przegranego już na starcie. W drodze na spotkanie toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę.

„W końcu nie szukam księżniczki z bajki” – przekonywałem sam siebie. – „Chciałbym tylko kogoś, kto nie będzie mnie traktował jak chwilowej przygody”.

Czy to w ogóle miało sens? Może. Albo znowu naiwnie wierzyłem w coś, co od początku było skazane na porażkę.

To co, zaczynamy ten eksperyment?

Czekałem w restauracji, co chwila zerkając na zegarek. Przewrażliwienie? Może trochę. Tyle że minęło już piętnaście minut od umówionej godziny, a jej wciąż nie było. Wyglądałem przez okno i obserwowałem przechodniów, próbując odgonić narastający niepokój. Gdy Julia w końcu pojawiła się w drzwiach, od razu wzięła telefon do ręki i zaczęła dzwonić. Zamrugałem, bo myślałem, że mam może jakieś omamy.

– Potem zadzwonię, dobra? Muszę kończyć. Dasz wiarę? Jestem na randce z kimś, kto wygląda lepiej niż na zdjęciu – powiedziała, nie patrząc na mnie.

Zamarłem. Nie wiedziałem, czy to komplement, czy żart. Jej spojrzenie błądziło po ekranie, uśmiech był chłodny, jakby wszystko miała w stu procentach pod kontrolą. Kiedy wreszcie odłożyła komórkę, rzuciła swobodnie:

– No to co, zaczynamy ten eksperyment?

W głowie od razu zapaliła mi się czerwona lampka, bo oto właśnie nasza randka została nazwana eksperymentem. W żołądku pojawił się nieprzyjemny uścisk. Starałem się trochę zażartować, choć mój głos brzmiał obco:

– Eksperyment? Chyba nie może być aż tak źle… – Miałem nadzieję, że choć trochę rozluźnię atmosferę.

Uniosła brew i uśmiechnęła się sztucznie, trochę na pokaz, jakby sprawdzała moją reakcję. Każdy ruch wydawał się głęboko przemyślany, zaplanowany, jakby oglądała mnie z dystansu. Czułem, że powinienem się angażować, ale im dłużej patrzyłem na jej twarz, tym silniejsze rosło we mnie przekonanie, że wcale nie jestem na randce, a uczestniczę w jakimś absurdalnym teście, w którym wynik miał znaczenie tylko dla niej. Nie chciałem tego przyznać, więc kiwnąłem głową, starając się zachować spokój, co nie było łatwe.

Zmieniłem się w obiekt pod obserwacją - mówił mi o tym każdy jej gest, każde wypowiedziane przez nią słowo. Żart zupełnie mi nie wyszedł i zaczynałem powątpiewać, czy kiedykolwiek uda mi się przebić przez tę ścianę pewności siebie i lodowatej obojętności, którą się ode mnie odgradzała.

Czułem się niewidzialny

Zajęliśmy się studiowaniem menu. Milczenie między nami było nienaturalne, pełne nerwowego napięcia. Szybko się jednak okazało, że Julia nie ma najmniejszego problemu z zabieraniem głosu. Najwyraźniej mogła wyrzucać z siebie całe potoki słów.

– Wiesz, nie bierz tego do siebie, ale mam teraz taką przerwę od związków. Po prostu sprawdzam, kto mnie na tej niby randce rozbawi, a kto zanudzi – powiedziała, przeglądając menu bez większego zainteresowania. Jakby to wszystko nie miało dla niej żadnego większego sensu.

Chciałem odpowiedzieć szczerze, nie próbując wchodzić w jej grę, która przecież ani trochę mi się nie podobała.

– A ja… szukam kogoś, przy kim nie będę musiał udawać, że nie czuję niczego poważnego – odparłem, starając się, by mój ton brzmiał naturalnie.

Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się krótko i stwierdziła:

– O, czyli jesteś jednym z tych romantyków.

Przez resztę kolacji mówiła dużo o sobie, śmiała się z wiadomości, które odbierała na telefonie, ale nie zadawała mi pytań. Na jedno moje zdanie ona wypowiadała pięćdziesiąt własnych. Im dłużej jej słuchałem, tym bardziej czułem się niewidzialny – jakbym nie miał żadnego znaczenia, podobnie jak moje myśli. Podczas gdy kelner przynosił dania, próbowałem odnaleźć w jej zachowaniu choćby cień sympatii, odrobinę ludzkich uczuć, ale wszystko, co mówiła, sprawiało wrażenie doskonale odegranej roli. Ona chciała tylko poobserwować, zobaczyć, co zrobię i jak długo wytrzymam.

Czułem się coraz bardziej dziwnie, choć wciąż starałem się ciągnąć tę osobliwą rozmowę. Gdy skończyliśmy jeść, miałem wrażenie, że jej pewność siebie i przekonanie o własnej świetności dosłownie mnie zmiażdżyły. Nie byłem pewien, czy to wina jej postawy, czy mojej nadwrażliwości. W każdym razie obserwowałem, jak dystans między nami rośnie, a moje nadzieje na prawdziwą randkę topniały jak śnieg na wiosnę.

Może do zobaczenia

Po kolacji nadszedł moment, którego nie lubiłem najbardziej – płacenie. Julia sięgnęła po torebkę, ale zamiast przygotować portfel, wyjęła telefon i zaczęła przeglądać powiadomienia. Stałem nad nią bez słowa, starając się nie pokazać, że mam totalnie dość jej olewactwa.

– Ja zapłacę – rzuciłem wreszcie do kelnera, kładąc kartę kredytową na stół. Wiedziałem, że i tak nie doczekam się ze strony Julii niczego więcej.

– Serio? Nie musiałeś, ale skoro sam się tak wyrwałeś… Dzięki – rzuciła w moją stronę, a w jej tonie brzmiała beztroska, która dosłownie nie mieściła mi się w głowie.

Gdy kelner odszedł, napłynęła do mnie gwałtowna fala rozczarowania. Po całej tej kolacji, po próbach ciągłego zaangażowania i szczerej rozmowy, wciąż należałem do grona „wersji demo” - facetów dobrych tylko do testów.

– Fajnie było. Może do zobaczenia, jeśli wciąż będziesz wyglądał lepiej niż na zdjęciu – oświadczyła, uprzednio nie patrząc mi w oczy.

Nie odpowiedziałem. Po prostu minąłem ją i wyszedłem. W drodze do domu wpatrywałem się tępo w przednią szybę samochodu, powtarzając sobie, że trzeba zablokować numer Julii, żeby przypadkiem nie dzwoniła. Każde jej słowo odbijało się echem w mojej świadomości, a ostatnie wypowiedziane przez nią zdanie powracało wciąż i wciąż.

„Nie chodziło o zdjęcie” – dotarło do mnie w końcu. – „Chodziło o to, że nawet lepsza wersja mnie nie była dla niej dość dobra”.

Tylko czy jakakolwiek by była? Czy ten test nie był po prostu zabawą, która nie zakładała jakiegokolwiek szczęśliwego zakończenia.

Nie chcę być niczyją wersją demo

W mieszkaniu włączyłem telefon, usiadłem przy kuchennym stole i gapiłem się bezwiednie w aplikację randkową. Przewijałem profile, ale nie chciało mi się nawet udawać zainteresowania. W środku czułem pustkę. Nie płakałem, nie przeklinałem. Nie miałem na to dość siły. Wkurzało mnie, że nawet kiedy starałem się być sobą, ktoś tak po prostu postanowił mnie ocenić jak przedmiot, który albo mu się spodoba, albo nie.

Cisza w mieszkaniu była niemal namacalna, a w mojej głowie kłębiły się sprzeczne myśli. Nie chodziło już tylko o Julię, o kolację czy komplementy. Chodziło o dziwaczne przekonanie, że niezależnie od tego, jak bardzo starałem się być sobą, i tak mogłem zostać bezdusznie oceniony i ot tak odrzucony. I to ostatnie zdanie, które nie chciało mi dać spokoju: „Może do zobaczenia, jeśli wciąż będziesz wyglądał lepiej niż na zdjęciu”. Nie, to nie był komplement, nawet jeśli tak jej się wydawało. Wyczuwałem w tym coś zimnego, coś, co miało przetestować moje granice. Zablokowałem jej numer, tak jak sobie postanowiłem, by nie myśleć już więcej.

Potworna pustka w klatce piersiowej aż bolała. Zrozumiałem nagle, że prawdziwy problem nie leżał w tym, że okazałem się nie dość dobry. Ja zwyczajnie nie chciałem, żeby ktoś traktował mnie jak eksperyment. Jak coś, co można sprawdzić, przetestować na różne sposoby, a jeśli się nie spodoba, po prostu wyrzucić.

„Może to nie była porażka. Może to było doświadczenie, które miało mi to wszystko uświadomić” - uznałem.

Odłożyłem telefon, zamknąłem oczy i po raz pierwszy od dawna odetchnąłem z prawdziwą ulgą. Nie potrzebowałem cudownego zakończenia, nie potrzebowałem też w tym momencie nowego początku. Potrzebowałem tylko wiedzieć, że nadal mam prawo decydować o tym, komu i na jakich zasadach mogę zaufać. W tym momencie poczułem, że to koniec tej historii – przynajmniej tej, w której byłem obiektem testów. Teraz zamierzałem wziąć życie w swoje ręce. I nigdy więcej nie starać się dla kogoś, kto chciał się bawić w eksperymenty.

Tomasz, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama