Reklama

Tamten dzień zaczął się jak z katalogu ślubnego. Goście uśmiechnięci, orkiestra w formie, a ja – wreszcie mąż Andżeliki – czułem, że mogę odetchnąć. Mimo że obie nasze rodziny od lat miewały spięcia, tego dnia wyglądało, jakby zakopały topór wojenny.

Byliśmy szczęśliwi

Moja mama krążyła po sali jak generał po polu bitwy, upewniając się, że każdy talerz jest pełny, a kieliszek napełniony. Mama Andżeliki – dystyngowana jak zwykle – siedziała przy stole z jej kuzynkami, opowiadając anegdoty i co chwilę wybuchając śmiechem.

Siedzieliśmy przy głównym stole, orkiestra właśnie kończyła utwór, a w sali rozlegały się śmiechy i brzęk sztućców. Wtedy ktoś z gości, chyba wujek Staszek, oblizał się z zadowoleniem i powiedział głośno:

– Te ogórki to poezja, takie chrupiące!

I wtedy usłyszałem niemal jednocześnie dwa głosy:

– Dziękuję, to mój przepis – powiedziała mama.

– Dziękuję, to mój przepis – odparła mama Andżeliki.

Zapanowała krótka, niezręczna cisza. Obie posłały sobie uśmiechy, które tylko z daleka mogły uchodzić za serdeczne. Ich spojrzenia były jak dwa ostrza, które spotkały się nad środkiem stołu.

– A z którego półmiska były te ogórki? – spytała mama.

– No właśnie, ciekawe – dodała mama Andżeliki, patrząc na wujka Staszka.

Zaczęło się zwyczajnie

Ten zmieszał się, spojrzał to na jeden talerz, to na drugi, jakby nagle stracił pamięć. Goście przy stole zaczęli zerkać to na jedną, to na drugą stronę, a ja poczułem, jak atmosfera powoli gęstnieje. Z boku dobiegł mnie czyjś stłumiony chichot, ktoś inny mruknął coś o tym, że „trudny wybór”.

Patrzyłem na Andżelikę. Siedziała wyprostowana, z lekko ściągniętymi brwiami. Wiedziałem, że ona też czuje, dokąd to zmierza. Wziąłem głęboki oddech i nalałem sobie wody, licząc, że temat zaraz ucichnie. Ale obie mamy wyglądały tak, jakby dopiero się rozkręcały.

Moja mama oparła łokcie o stół i z dumą oznajmiła:

– Ja zawsze używam czosnku od pana Zbyszka z targu, bo wiem, co jem. To jest aromat, którego nie da się podrobić.

Mama Andżeliki uniosła podbródek i odparła spokojnym, ale ostrym tonem:

– A ja nie kupuję byle czego, tylko czosnek ekologiczny. Ma delikatniejszy smak, nie psuje ogórka i nie powoduje tej ciężkości w żołądku.

Atmosfera gęstniała

Kilka osób przy stole pochyliło się ku sobie i zaczęło szeptać. Z końca stołu dobiegały chichoty, ktoś pod nosem rzucił komentarz, a ja poczułem, jak ciepło wstępuje mi na kark.

– Kochanie – szepnęła Andżelika, pochylając się do mnie – zrób coś, proszę.

Próbowałem się uśmiechnąć, choć w środku miałem ochotę zniknąć.

– Może podajmy deser? Mamy tort pistacjowo-karmelowy – zaproponowałem głośniej, ale obie mamy zignorowały moją próbę ratowania sytuacji.

– Ja jeszcze pamiętam, jak moja babcia kisiła – mówiła mama Andżeliki – zawsze liść wiśni, chrzan i koper z własnego ogródka. Tak powstaje tradycja.

– U mnie w domu też była tradycja – wtrąciła mama – ale dobra gospodyni wie, jak wprowadzić coś nowego, żeby smak był wyjątkowy.

DJ nagle podniósł głośność muzyki, jakby ktoś mu dał znak. Próbował zagłuszyć coraz bardziej napiętą rozmowę przy stole. Goście jednak wyraźnie słuchali nie muzyki, tylko dwóch kobiet, które teraz zaczynały mówić coraz wyraźniej i szybciej.

– Damian, powiedz szczerze, które ogórki są lepsze – rzuciła mama Andżeliki.

– No właśnie, synu, powiedz matce prawdę – dołączyła moja mama z tym samym chłodnym uśmiechem, który zawsze pojawiał się, gdy czuła, że ma rację.

Robiło się gorąco

Rozmowy przy stole ucichły. Poczułem na sobie spojrzenia kilkunastu osób. Wujek Staszek wstrzymał widelec w połowie drogi do ust, a ciotka Jadzia przysunęła się bliżej, jakby nie chciała przegapić ani słowa.

Spojrzałem na półmiski. W jednym ogórki ułożone były w równych rzędach, w drugim bardziej swobodnie, ale oba wyglądały tak samo apetycznie. Wiedziałem jednak, że tu nie chodzi o smak, tylko o to, komu dam pierwszeństwo.

– Oba są bardzo dobre… – zacząłem, ale głos mi zadrżał.

Andżelika siedziała nieruchomo, patrząc w stół. W pewnym momencie sięgnęła po serwetkę i przyłożyła ją do twarzy. Kiedy ją odsunęła, zobaczyłem łzy. Poczułem, że ten dzień przestał być moim świętem, a stał się widowiskiem dla publiczności. Nachyliłem się do Andżeliki i cicho powiedziałem:

– Chodźmy na chwilę na zewnątrz.

Mieliśmy dość

Skinęła głową bez słowa. Wyszliśmy bocznymi drzwiami na chłodny korytarz, gdzie zapach potraw ustępował miejsca woni świeżej farby. Usiadła na drewnianej ławce przy ścianie i opuściła ramiona, jakby nagle opadły z niej wszystkie siły.

– Ja już nie chcę tam wracać – powiedziała, patrząc w podłogę. – To miało być nasze święto, a ja czuję się, jakbyśmy byli tylko pretekstem do ich wojny.

Usiadłem obok, próbując znaleźć słowa, które mogłyby ją uspokoić, ale w głowie miałem pustkę. Zza drzwi dochodziły stłumione dźwięki „Hej, sokoły”, a pomiędzy nimi wyraźne głosy naszych mam. Potrafiłem odróżnić, kiedy mówi moja, a kiedy teściowa – obie brzmiały coraz ostrzej.

– Damy radę – powiedziałem w końcu, choć sam w to nie wierzyłem. – Przeczekamy to, potem znów będzie dobrze.

– Nie chcę czekać – odparła, zaciskając dłonie na sukni. – Chcę, żeby one przestały.

Patrzyłem na nią i czułem, jak narasta we mnie gniew. Nie na gości, nie na DJ-a, tylko na dwie osoby, które powinny tego dnia być wsparciem, a zamiast tego zrobiły z niego pole bitwy.

Chciałem je powstrzymać

Wróciłem na salę sam. DJ właśnie kończył utwór, a mama i teściowa stały przy stole, każda z półmiskiem w dłoniach. Rozmawiały już ciszej, ale w ich spojrzeniach wciąż było widać iskrzenie.

– To tylko ogórki – powiedziałem stanowczo, stając między nimi. – Możemy już przestać?

Obie spojrzały na mnie, jakbym właśnie wyrządził im krzywdę. Mama odwróciła się pierwsza, odstawiając talerz z przesadnym stukiem. Teściowa uniosła brwi i wróciła na swoje miejsce, nie mówiąc ani słowa.

Usiadłem i nalałem sobie wody. Spojrzałem na pusty półmisek stojący pośrodku stołu – ktoś w końcu zjadł ostatnie chrupiące ogórki, ale nikt już nie pamiętał, z którego talerza były. A mnie było wszystko jedno. Wiedziałem tylko, że ten wieczór nie będzie już tym, o którym marzyliśmy.

W drodze do domu nie rozmawialiśmy. W głowie wciąż miałem obraz dwóch półmisków i spojrzenia naszych mam. Wiedziałem, że o tym weselu długo jeszcze będzie się mówić, ale nie z powodu pierwszego tańca czy tortu.

Damian, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama