„Puściłam męża samego na wakacje do Chorwacji, żeby odpoczął od dzieci. Zamiast magnesu przywiózł papiery rozwodowe”
„Wszedł do salonu, zostawił torbę przy kanapie i usiadł, nie zdejmując nawet kurtki. Patrzył przez chwilę w okno. Dzieci pobiegły do swoich pokoi, a ja przysiadłam naprzeciwko niego. Cisza była nienaturalna. Potem jego słowa mnie zmroziły”.

- Redakcja
To był jeden z tych tygodni, kiedy człowiek budzi się rano z bólem głowy, choć nie wypił ani kropli. Kiedy kawa nie smakuje, dzieci kłócą się już od progu, a do pracy siadasz z poczuciem, że ledwo żyjesz. Michał w tym czasie... był na wakacjach. Sam. Bez nas. Powiedział, że musi „złapać oddech”. Że czuje się zmęczony, wypalony. Że przez te nasze ciągłe kłótnie nie potrafi już oddychać pełną piersią.
Zgodziłam się. Chyba z naiwności, a może z desperacji. Pomyślałam, że może mu to pomoże, że wróci spokojniejszy, bardziej obecny. Że będzie lepiej. Bo nie było lekko – od miesięcy mijaliśmy się w drzwiach, rozmawialiśmy głównie o rachunkach, zakupach, obowiązkach. Seks? Był, ale bez czułości. Tak mechaniczny, że czasem miałam wrażenie, jakbym robiła pranie – odhaczam, kończę, idę spać.
Ale mimo to tęskniłam. Każdego wieczoru zasypiałam z jego koszulką pod poduszką, łudząc się, że wróci inny. Że zatęskni. Że może znów mnie zauważy.
– Mamo, a kiedy wróci tata? – zapytała Zuzia, kiedy smarowałam jej kanapki do przedszkola.
– Jutro wieczorem, kochanie – odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. – Przywiezie ci muszelki, pamiętasz?
– A dla mnie co? – wtrącił Staś z ustami pełnymi płatków.
– A dla ciebie... pewnie jakąś niespodziankę – odparłam, czując, jak ściska mnie w gardle.
Ja też czekałam na niespodziankę. Może buziak na dzień dobry. Może „tęskniłem, Aga”. Może kolacja we dwoje. Marzyłam o tym, jak dzieci pójdą spać, a on przytuli mnie i powie, że chce spróbować od nowa. Naprawdę próbowałam w to wierzyć.
Mogłam się domyślić, że ta historia nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. Ale jeszcze wtedy łudziłam się, że ten tydzień to był tylko jego sposób na zaczerpnięcie powietrza. Że nie przestaliśmy być rodziną.
Jego słowa mnie zszokowały
Wrócił późnym popołudniem. Usłyszałam trzask drzwi, zanim jeszcze dzieci zdążyły się rzucić w jego stronę. Staś był pierwszy, przytulił się do jego nogi, a Michał pogłaskał go po głowie, bez uśmiechu. Zuzia uściskała go mocniej, jakby naprawdę tęskniła, ale on tylko pochylił się i pocałował ją w czubek głowy. Stałam wtedy w progu kuchni, trzymając talerz z kanapkami i zastanawiałam się, czy powinnam się odezwać, czy po prostu dać mu chwilę.
– Obiad zaraz będzie – powiedziałam w końcu. – Zrobiłam twoje ulubione spaghetti.
Skinął głową, jakby nie do końca mnie usłyszał. Wszedł do salonu, zostawił torbę przy kanapie i usiadł, nie zdejmując nawet kurtki. Patrzył przez chwilę w okno, w milczeniu. Dzieci, trochę zdezorientowane, pobiegły do swoich pokoi, a ja przysiadłam naprzeciwko niego. Cisza była nienaturalna.
– Wszystko w porządku? – zapytałam.
Spojrzał na mnie, jakby dopiero mnie zauważył. Przez moment wydawało mi się, że zaraz powie coś ciepłego, coś, co naprawi tę dziwną atmosferę. Ale zamiast tego powiedział cicho:
– To był najlepszy tydzień mojego życia. Bez was.
Nie zrozumiałam. Chyba nawet się zaśmiałam nerwowo, myśląc, że to kiepski żart. Ale jego twarz była poważna, zbyt poważna.
– Co?
– Naprawdę. To był tydzień, kiedy niczego nie musiałem udawać. Kiedy mogłem być sobą. Bez napięcia, bez presji. Bez wiecznych rozmów o dzieciach, rachunkach, obowiązkach. Spotkałem tam kobietę. To... po prostu się wydarzyło. Nie planowałem tego. I nie chodzi o... fizyczność. Chodzi o to, że przy niej znowu poczułem się wolny.
Siedziałam w milczeniu, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Patrzyłam na niego, jakby mówił w obcym języku. Jakby to nie był mój mąż, tylko ktoś, kto przypadkiem ubrał jego twarz.
– Michał... ty tak po prostu wracasz z wakacji i mówisz mi, że poznałeś jakąś kobietę? I że najlepiej ci było, kiedy nas nie było?
– Nie chcę już tak żyć – odparł spokojnie. – Ciągle się tylko sprzeczamy. Wszystko jest wymuszone. My już od dawna nie jesteśmy dla siebie bliscy. A ja... dusiłem się.
Zacisnęłam dłonie na kolanach, żeby ich nie unieść i nie uderzyć. Nie krzyczałam. Jeszcze nie. Nie płakałam. Jeszcze nie. Patrzyłam tylko na niego, z całym tym bólem, który dopiero zaczynał docierać do mojej świadomości.
Dopiero teraz to do mnie dotarło
Zostałam sama w kuchni. Michał wyszedł, mówiąc, że musi to przemyśleć. Przez dłuższą chwilę siedziałam bez ruchu, jakbym nadal czekała, aż jego słowa się odkleją od ścian i znikną. Obok mnie na stole parowała miska spaghetti, które już nie pachniało tak dobrze. Zuzia przyszła, zapytała, czemu tata nie je z nami. Skłamałam, że jest zmęczony.
Kiedy dzieci już spały, włączyłam zmywarkę, choć z trudem zebrałam siły, żeby ruszyć się z miejsca. Potem usiadłam z telefonem w dłoni i długo gapiłam się w ekran, nie potrafiąc wybrać numeru. W końcu zadzwoniłam do Marty. Odebrała szybko.
– Aga, wszystko w porządku?
– Michał wrócił.
– I co?
Zamilkłam, próbując ułożyć w głowie jedno zdanie, które to wszystko wyjaśni. Ale każde brzmiało absurdalnie. W końcu wydusiłam:
– Powiedział, że to był najlepszy tydzień jego życia. Bez nas.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Żartujesz?
– Nie. Poznał kogoś. Kobietę. Mówi, że przy niej czuje się wolny. Że się dusił tutaj. Że nie chce wracać do tego życia.
– Boże... Aga, ja nawet nie wiem, co ci powiedzieć...
Zaczęłam płakać. Tak naprawdę. Nie tak, jak wcześniej – po cichu, z kontrolą. Tym razem łzy same leciały, a z nimi jakiś rozpaczliwy, zduszony dźwięk. Marta mówiła coś dalej, próbowała mnie uspokoić, ale ja już jej nie słyszałam. Trzymałam telefon przy uchu, zaciskając powieki, jakby to mogło zatrzymać to wszystko, co pękało we mnie jedno po drugim.
Połączenie się przerwało, a ja nie oddzwoniłam. Poszłam do łazienki, przemyłam twarz zimną wodą i wpatrywałam się w swoje odbicie. Wyglądałam jak ktoś, kto się zagubił. Albo jak kobieta, której świat właśnie się rozsypał, ale nie może jeszcze tego po sobie pokazać.
Podobno był zmęczony życiem
Wrócił późnym wieczorem. Słyszałam jego kroki na klatce schodowej, zanim jeszcze przekręcił klucz w zamku. Byłam w kuchni, piłam herbatę, której nie miałam ochoty pić. Nie zapaliłam światła. Kiedy wszedł, zrzucił kurtkę i usiadł naprzeciwko mnie. Tym razem bez słowa.
Patrzył w stół. Czekałam.
– Podjąłem decyzję – powiedział w końcu. – Chcę się wyprowadzić.
Zacisnęłam dłonie na kubku. Były zimne.
– Od kiedy o tym wiesz?
– Nie wiem. To nie była jedna chwila. To się zbierało przez lata.
– Dlaczego nie walczyłeś?
– Bo zrozumiałem, że nie jestem szczęśliwy. I tu nigdy nie byłem.
Zamrugałam. Powiedział to tak spokojnie, jakby opowiadał o jakiejś obcej osobie. Przez chwilę nie mogłam się odezwać. A potem coś we mnie się przełamało.
– Nie byłeś szczęśliwy? A my? A dzieci? Lata? Wszystko to było nic?
– Nie mówię, że nic. Ale ja... potrzebuję czegoś innego. Spokoju. Normalności.
– Spokoju? Michał, my mamy dwójkę dzieci. Ty myślisz, że ja mam spokój? Że mnie jest lekko? Ja też czasem nie mogę oddychać. Ale nie wyjechałam na wakacje, żeby zapomnieć, że jestem matką i żoną!
– Wiem. Ale ty jesteś silniejsza.
– Nie. Jestem tylko bardziej odpowiedzialna. To nie to samo.
Wstałam. Chodziłam po kuchni jak w klatce. Miałam w sobie złość, której nie umiałam już dłużej trzymać.
– Ja cię nie zmuszałam, żebyś miał rodzinę. Nie prosiłam, żebyś mnie kochał. Ale ty to zrobiłeś. Przysiągłeś. I teraz co? Po prostu odchodzisz, bo ci za ciężko? Bo zupa była za słona, a ja za zmęczona, żeby się uśmiechać?
Milczał. Siedział ze wzrokiem wbitym w podłogę. Jakby wszystko już powiedział. Jakby nic go tu nie trzymało.
– Wiesz co? Wyjdź. Już teraz. Idź do tej swojej „normalności”. Tylko weź ze sobą wszystko. Łącznie z tym, co zostało z ciebie jako męża i ojca.
Nie odpowiedział. Wstał i poszedł do sypialni po torbę.
Wszystko zostało na mojej głowie
Zabrał tylko kilka rzeczy. Ulubiony sweter, laptop, ładowarkę, dokumenty. Torba była zbyt lekka, jak na koniec małżeństwa. Patrzyłam, jak zamyka drzwi, jak schodzi po schodach, nie oglądając się za siebie. Dzieci spały. Nie wiedziały, że kiedy rano się obudzą, ich świat będzie już inny.
Zostałam sama. Z dwójką dzieci, pracą, kredytem i obowiązkami, które nigdy się nie kończyły. Pierwsze dni były jak życie w teatrze. Robiłam wszystko mechanicznie – śniadania, szkoła, przedszkole, praca, obiady, kolacje, bajki, kąpiel. Uśmiechałam się do dzieci, żartowałam, mówiłam, że tata jest zajęty, że wszystko jest w porządku. A nocami leżałam na kanapie, patrząc w sufit i powtarzałam sobie, że muszę to przetrwać. Że nie mogę się teraz rozpaść.
Zdarzało się, że płakałam po cichu, z głową wtuloną w poduszkę, żeby mnie nie usłyszeli. Czasem tylko Zuzia podchodziła rano i szeptała:
– Mamusiu, miałaś smutny sen?
Kiwnęłam głową. Nie umiałam inaczej.
Codzienność była wymagająca. Rachunki się nie zmniejszyły, choć nas było o jedną osobę mniej. Szkoła, zajęcia, zebrania, praca, zakupy, lekarze – wszystko teraz było na mojej głowie. Czasem miałam wrażenie, że ktoś mi wrzuca kamienie do kieszeni, kiedy próbuję biec.
Pewnego wieczoru, gdy zasypiałam przy kuchennym stole, Zuzia zapytała:
– A kiedy wróci tata?
Spojrzałam na nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie chciałam kłamać, ale nie potrafiłam powiedzieć prawdy. Usiadłam obok niej i przytuliłam.
– Nie wiem, kochanie. Ale pamięta o was. I bardzo was kocha.
Uwierzyła. A może tylko chciała uwierzyć. Przytuliła się mocniej i zasnęła.
Siedziałam jeszcze długo w jej pokoju, patrząc, jak spokojnie oddycha. I wtedy pomyślałam, że nie mogę się zatrzymać. Nawet jeśli wszystko we mnie mówiło: „dość”.
Pamiętał tylko o dzieciach
Minęło kilka tygodni. Dni zaczęły się zlewać w jedno. Nie pamiętałam, co było wczoraj, nie wybiegałam myślami do jutra. Tylko dzisiaj miało znaczenie – szkoła, zakupy, lista rzeczy do zrobienia. Przestałam sprawdzać media społecznościowe. Przestałam zaglądać na jego profil. Przestałam liczyć, ile czasu minęło od jego wyprowadzki.
Któregoś wieczoru Michał zadzwonił. Odebrałam dopiero za trzecim razem. Powiedział, że chciałby zabrać dzieci na weekend. Mówił rzeczowo, spokojnie, jakby to była kolejna rutynowa sprawa do załatwienia. Poczułam, jak ściska mnie w brzuchu.
– W porządku – odpowiedziałam. – Powiedz tylko, kiedy po nie przyjedziesz.
Nie zapytał, jak się czuję. Nie zapytał, czy czegoś potrzebuję. Ale nie spodziewałam się tego. Od dawna już nie byłam dla niego kimś, o kogo warto pytać.
Spotkaliśmy się pod blokiem. Dzieci były podekscytowane, gotowe, ubrane, z plecakami. Zuzia wręczyła mu laurkę, Staś zadał dziesięć pytań z rzędu. Michał odpowiedział z uśmiechem, zapinając im pasy w samochodzie. Widziałam, jak bardzo chcą mu się przypodobać.
Zostałam chwilę obok, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Gdy dzieci już siedziały z tyłu, Michał odwrócił się w moją stronę.
– U niej... jest dobrze – rzucił cicho, bez spojrzenia.
Skinęłam głową. Nic nie powiedziałam. Nie miałam już siły pytać, co to znaczy „dobrze”.
– Dziękuję, że się zgodziłaś – dodał jeszcze. – Dla dzieci to ważne.
– Wiem.
Patrzyłam, jak odjeżdżają. Staś machał przez tylną szybę. Zuzia trzymała w rękach misia. Kiedy zniknęli za rogiem, wróciłam do mieszkania i usiadłam w przedpokoju. Nie włączyłam telewizora. Nie sięgnęłam po książkę. Tylko siedziałam i płakałam. Bez dźwięku. Bez łez. Po prostu pustka. Taka, której nie da się nazwać.
Agnieszka, 36 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż zrobił mi z życia piekło. Po wszystkim, co mi zrobił, odetchnęłam z ulgą, gdy wreszcie zamknął za sobą drzwi”
- „Stawałam na rzęsach, by mąż miał życie słodkie jak pączusie. On jednak lepkie łapy położył na czekoladowej brunetce”
- „Nieurodziwy sąsiad zabrał mnie windą do nieba. Osiągnęliśmy piękny szczyt, ale zaraz potem zaliczyłam twarde lądowanie”

