„Przyszły teść nie chciał, żeby jego córka marnowała ze mną życie. Nie wiedziałem, że posunie się do czegoś takiego”
„Byliśmy z różnych światów, ale połączyła nas szczera miłość. Myślałem, że nic nie jest w stanie jej zniszczyć. Nie wiedziałem, że będzie trzeba tak niewiele, żeby moja ukochana zaczęła mieć wątpliwości”

Nasza miłość zaczęła się niewinnie – ona, dziewczyna z dobrego domu, studentka psychologii, ja – chłopak z robotniczej dzielnicy, pracujący od osiemnastego roku życia, by jakoś przetrwać. Mimo to zakochała się we mnie, a ja w niej. Nie przeszkadzały nam różnice społeczne, nie przeszkadzało to, że jej ojciec patrzył na mnie, jakbym był brudnym butem, który ktoś przez pomyłkę wniósł do czystego salonu. Liczyliśmy się tylko my.
– Tata zrozumie – powtarzała Ania, gdy widziałem, jak jej ojciec marszczy brwi na mój widok. – Musi się tylko oswoić z myślą, że jego córka kocha kogoś takiego jak ty.
„Kogoś takiego jak ja”. Nie miała pojęcia, co miała na myśli.
Dziwny list
Nie miałem wiele. Gdyby ktoś mnie zapytał, czym mogę się pochwalić, odpowiedziałbym bez wahania, że Anią. To ona była moim największym skarbem, moim szczęściem i nadzieją na lepsze życie. Poznaliśmy się kilka lat wcześniej i chociaż pochodziliśmy z zupełnie różnych światów, od początku wiedziałem, że to z nią chcę spędzić resztę życia.
Ona była z dobrej rodziny, jej ojciec Marek miał wpływy i pieniądze. Ja dorastałem w zupełnie innym środowisku, w którym liczyła się ciężka praca, a nie znajomości i układy. Od zawsze czułem, że jej ojciec patrzył na mnie z niechęcią, ale Ania mówiła, że to minie, że musi się tylko do mnie przekonać. Wierzyłem jej. Wierzyłem w nas.
Mieszkaliśmy razem w małym wynajętym mieszkaniu, planowaliśmy ślub. Byliśmy szczęśliwi. I właśnie wtedy w naszej skrzynce na listy pojawiła się koperta bez nadawcy. Pamiętam dokładnie ten moment – wróciłem z pracy zmęczony, wziąłem ze skrzynki kilka rachunków, a między nimi znalazłem coś, co od razu przykuło moją uwagę. Biały papier, żadnych oznaczeń. Otworzyłem kopertę i zobaczyłem zaledwie jedno zdanie, napisane nierównym, jakby pospiesznie kreślonym pismem:
"Czy Ania wie, że ma zamiar poślubić człowieka z szemrana przeszłością?"
Pomyślałem, że to żart
Ktoś zrobił sobie głupi dowcip. Przecież nigdy nie miałem żadnych zatargów z prawem. Spojrzałem na te kilka słów jeszcze raz i poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Nie było podpisu, nie było żadnych dodatkowych informacji. Tylko to jedno zdanie, które wystarczyło, żeby zasiać we mnie niepokój.
Wtedy usłyszałem, jak Ania wchodzi do mieszkania. Nim zdążyłem schować kartkę, podeszła do mnie i spojrzała na list, który trzymałem w dłoniach. Wyrwała mi go i zaczęła czytać. Widziałem, jak jej twarz w jednej chwili blednie.
– Co to jest? – zapytała cicho.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. To było jedno z tych pytań, na które nie ma dobrej odpowiedzi. Przez dłuższą chwilę po prostu staliśmy naprzeciw siebie, a ona wpatrywała się we mnie, czekając na jakieś wyjaśnienia.
– Powiedz mi, że to kłamstwo – wyszeptała.
Zabrzmiało to jak błaganie, ale w jej oczach zobaczyłem coś więcej – lęk i cień wątpliwości. Jakby przez krótką chwilę naprawdę dopuściła do siebie myśl, że list może mówić prawdę. To zabolało mnie bardziej niż same oskarżenia.
Ziarno zaczęło kiełkować
Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia. Było w nim wszystko – lęk, niedowierzanie, ale przede wszystkim wątpliwości. Przez całe lata byłem dla Ani oparciem, kochałem ją jak nikogo innego, a teraz jedno zdanie wystarczyło, żeby coś w niej pękło.
– Nie mam pojęcia, o co chodzi – powiedziałem, czując, jak moje gardło się zaciska.
Ania nadal patrzyła na mnie, jakby chciała dostrzec najmniejszy ślad kłamstwa. W jej oczach pojawił się błysk paniki.
– Więc skąd te informacje? Ktoś musiał wiedzieć coś, czego ja nie wiem – rzuciła ostro.
Cofnęła się o krok, jakby nagle znalazła się za blisko mnie. To było irracjonalne, ale poczułem, jakby dystans między nami stał rósł z każdą chwilą.
– Ania, błagam cię, przecież znasz mnie. To musi być jakiś głupi żart – próbowałem mówić spokojnie, ale czułem, jak napina mi się każdy mięsień.
– Żart? – jej głos się załamał. – Kto robiłby sobie żarty z czegoś takiego?
Jeszcze godzinę temu byliśmy parą, która planowała wspólną przyszłość, a teraz w jej oczach byłem kimś, komu być może nie powinna ufać.
– Chyba nie sądzisz, że to prawda – powiedziałem powoli.
Zawahała się.
– Nie wiem, co mam myśleć – szepnęła i spuściła wzrok.
Ta chwila była jak cios prosto w żołądek. Mój świat rozpadł się w jednej sekundzie. Nie dlatego, że ktoś rzucił na mnie absurdalne oskarżenie. Nie dlatego, że list pojawił się w naszej skrzynce, a ja nie miałem pojęcia, kto go napisał. Rozpadł się, bo Ania, jedyna osoba, na której mi zależało, nie potrafiła od razu powiedzieć, że mi wierzy.
Chciałem jej coś powiedzieć, cokolwiek, ale czułem, że każde słowo może tylko pogorszyć sytuację.
– Muszę się przejść – rzuciła nagle, wciskając mi list w garść i chwytając płaszcz.
– Ania, proszę… – zrobiłem krok w jej stronę, ale się cofnęła.
– Daj mi chwilę – powiedziała cicho i wyszła, zanim zdążyłem ją zatrzymać.
Zostałem sam z tym nieszczęsnym listem w dłoniach.
Przeszłość, której nie było
Siedziałem na kanapie i wpatrywałem się w list, jakby za chwilę miał się w nim pojawić jakiś dopisek, który wyjaśni całą sytuację. Ale to były tylko te same słowa, bez żadnego kontekstu, bez żadnej wskazówki, skąd się wzięły.
Po chwili wstałem i zacząłem nerwowo chodzić po mieszkaniu. Musiałem coś zrobić. Przecież nie mogłem pozwolić, żeby świstek papieru zniszczył nasze życie. Ania była dla mnie wszystkim, ale jeśli miała choć cień wątpliwości, musiałem udowodnić jej, że nie ma do tego żadnych podstaw.
Sięgnąłem po segregator z dokumentami, wyciągnąłem akt urodzenia, zaświadczenie o niekaralności, które musiałem kiedyś przedstawić w pracy. Było czyste. Oczywiście, że było. Nigdy nie miałem nic wspólnego z policją.
Sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do Ani. Nie odebrała. Spróbowałem jeszcze raz. Nic. Postanowiłem, że sam do niej pojadę. Wyszedłem z mieszkania i skierowałem się prosto do domu jej rodziców. Czułem, że mogła tam pojechać. I jeśli tak było, to wiedziałem, że nie czeka mnie miłe spotkanie. Gdy dotarłem pod dom, zobaczyłem jej samochód zaparkowany przy bramie. A więc była tutaj. Wziąłem głęboki oddech i zadzwoniłem do drzwi. Otworzył mi Marek.
– Czego chcesz? – rzucił bez zbędnych uprzejmości.
– Muszę porozmawiać z Anią.
– Nie sądzę, żeby miała na to ochotę – odpowiedział z lekkim uśmiechem, jakby czekał na tę scenę. – Ale jeśli chcesz, możesz wejść.
Nie podobało mi się to
Coś w jego tonie brzmiało jak satysfakcja. Wszedłem do środka i od razu zobaczyłem Anię siedzącą na kanapie w salonie. Miała spuszczoną głowę, a obok niej siedziała jej matka, milcząca jak zawsze.
– Ania, proszę, musimy porozmawiać – powiedziałem, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, jej ojciec stanął tuż obok mnie.
– Czy to naprawdę konieczne? – zapytał z udawaną troską. – Moja córka jest w szoku po tym, co przeczytała. I szczerze mówiąc, wcale się jej nie dziwię.
– Nie mam nic do ukrycia – spojrzałem prosto w oczy Ani. – Zobacz, przyniosłem dokumenty. Możesz je przejrzeć. Jeśli to cię uspokoi, możemy nawet pójść na komisariat i sprawdzić wszystko w systemie.
– No proszę – Marek pokręcił głową z rozbawieniem. – Widzisz, Aniu? Brzmi jak ktoś, kto już wie, jak się bronić.
– Dość! – podniosłem głos, patrząc na niego z wściekłością. – Ania, naprawdę sądzisz, że byłbym zdolny do czegoś złego?
W końcu podniosła na mnie wzrok. Widziałem w jej oczach zamęt, rozdarcie, a jednak… nadal nie padło to jedno, najważniejsze zdanie. Nie powiedziała, że mi wierzy.
– Chcę wierzyć, ale… co jeśli coś ukrywasz, nawet przed sobą samym? – szepnęła.
Tego było już za wiele.
– Nie mam nic do ukrycia! – powiedziałem z determinacją. – Ten list jest oszczerstwem, kłamstwem. I jeśli ty wierzysz w te bzdury, to znaczy, że nigdy tak naprawdę mnie nie znałaś.
Marek uśmiechnął się, jakby na to właśnie czekał.
– Myślę, że powinieneś już iść – powiedział spokojnie.
Spojrzałem jeszcze raz na Anię, czekając na jakikolwiek znak, że możemy jeszcze uratować to, co nas łączyło. Ale ona milczała. Odwróciłem się i wyszedłem, nie oglądając się za siebie.
To był spisek
Wyszedłem z domu Ani, a właściwie z domu jej ojca, z poczuciem, że właśnie coś straciłem. Coś, czego nie da się odbudować jednym gestem czy słowem. Przeszedłem kilka ulic, zanim wsiadłem do samochodu, ale nie odpaliłem silnika. Siedziałem w ciszy, zaciskając dłonie na kierownicy, aż pobielały mi knykcie.
To nie mógł być przypadek. Ten list nie wziął się znikąd. Ktoś specjalnie podsunął Ani myśl, że mogłem mieć coś na sumieniu, wiedząc, że jej ojciec tylko czeka na taką okazję. Zacząłem analizować. Czy miałem wrogów? Kogoś, komu mogłem nadepnąć na odcisk? Nie byłem święty, jak każdy popełniałem błędy, ale nigdy nie zrobiłem nic, co mogłoby sprowadzić na mnie takie oskarżenia.
Była jedna osoba, która chciała mnie zniszczyć. Ojciec Ani. Po raz pierwszy poczułem, że to nie tylko zwykła niechęć do chłopaka z innej klasy społecznej. To było coś więcej. On nie chciał mnie w swojej rodzinie i był gotów posunąć się do wszystkiego, by osiągnąć swój cel.
Prawda wyszła na jaw
Wiedziałem, że Marek często spotykał się ze swoimi wpływowymi znajomymi w jednej z droższych restauracji w centrum miasta. Kiedyś Ania wspomniała o tym mimochodem, narzekając, że jej ojciec traktuje te spotkania jak świętość. Nie miałem planu. Chciałem po prostu zobaczyć, czy tam będzie. Był.
Siedział przy jednym ze stolików, rozmawiając z jakimś mężczyzną, którego nie znałem. Byli pochłonięci rozmową, ale udało mi się usiąść na tyle blisko, by coś usłyszeć.
– To było konieczne – powiedział Marek spokojnym tonem, jakby omawiał pogodę. – Nie pozwolę, żeby moja córka zmarnowała życie z byle kim.
– Ale to było okrutne – odparł jego rozmówca. – Naprawdę sądzisz, że twoja córka w to uwierzy?
– Wystarczy, że pojawią się wątpliwości. Resztę zrobi czas – odpowiedział Marek.
Zrobiło mi się gorąco. To nie był przypadek, nie był to anonimowy donos od kogoś, kto mnie nie lubił. To był plan, starannie ułożony i przeprowadzony przez ojca kobiety, którą kochałem.
Nie czekałem dłużej. Wstałem i wyszedłem. Wiedziałem, że muszę powiedzieć Ani prawdę. Nie wiedziałem, czy będzie potrafiła się cieszyć tym, że ja naprawdę nie mam nic na sumieniu, wiedząc, że tę paskudną intrygę uknuł jej własny ojciec.
Łukasz, 34 lata
Czytaj także:„Po powrocie z delegacji z Warszawy mąż pachniał słodkimi perfumami. Myślałam, że ma kochankę, ale prawda była gorsza”„W jeden dzień z bezdzietnego małżeństwa staliśmy się rodzicami dwojga maluchów. Przecież nie tak planowałam nasze życie”„Teściowa udawała moją przyjaciółkę, żeby poznać moje sekrety. A potem jednym zdaniem rozbiła

