„Przyszła teściowa postawiła na mnie krzyżyk, bo nie jestem ze wsi. Zmiękła, gdy spróbowała mojej konfitury z jagód”
„Czułam się, jakbym była na egzaminie, do którego nie da się przygotować. Teść rozmawiał z Adamem o pogodzie i polach, próbując rozluźnić atmosferę, ale ja czułam, że każda minuta przy stole to kolejna próba sił między mną a teściową”.

- Redakcja
Od kiedy tylko Adam powiedział, że jego rodzice zaprosili nas na weekend do siebie na wieś, czułam niepokój. Nie byłam tam jeszcze nigdy. Miałam wrażenie, że jego mama celowo omijała jakikolwiek kontakt ze mną. Wiedziałam o niej tyle, ile opowiedział mi Adam: że potrafi być oschła, bezpośrednia i niechętnie przyjmuje obcych pod swój dach. A ja, dziewczyna z miasta, narzeczona jej ukochanego jedynaka, byłam dla niej chyba uosobieniem zagrożenia.
Byłam zestresowana
Wzięłam więc sprawy w swoje ręce. Upiekłam drożdżowe bułeczki, zapakowałam mały kosz z domową konfiturą z jagód i powiedziałam Adamowi, że nie mam zamiaru się poddawać bez walki. Jeśli przyszła teściowa miała mnie nie lubić, niech przynajmniej wie, że potrafię sama zebrać jagody, pasteryzować i zadbać o detale – tak jak jej pokolenie.
W drodze samochodem przez lasy i pola Adam próbował rozładować atmosferę.
– Mamie trzeba dać czas. Ona nie jest z tych wylewnych. Ale jak już kogoś zaakceptuje, to do końca życia.
– Czyli teraz jestem w fazie próbnej? – zapytałam, nie kryjąc ironii.
– Raczej testu przetrwania – mruknął z uśmiechem. – Ale spokojnie. Ojciec cię polubi od razu. On się nie wtrąca w jej burze.
Popatrzyłam przez szybę, gdzie za oknem migały kolejne brzozy. Serce mi waliło jak przed egzaminem.
Nie polubiła mnie
Dom rodziców Adama był duży, biały, z ciemnym dachem. Adam wyjął torby z bagażnika, a ja, trzymając koszyk z bułkami i konfiturą, stanęłam niepewnie przy furtce. Zobaczyłam teściową, jak wychodziła z domu, ocierając dłonie o fartuch. Patrzyła na mnie bez uśmiechu, jakby próbowała ocenić, czy warto w ogóle się starać.
– Dzień dobry – powiedziałam i uśmiechnęłam się, choć serce waliło mi jak młot. – Karolina jestem. Cieszę się, że mogłam w końcu panią poznać.
– Dzień dobry – odpowiedziała sztywno. – Adam, buty zdejmij w sieni, znowu błoto przywlekłeś. I zamknij furtkę, bo kury wyjdą.
O mnie nie powiedziała nic. Weszłam za Adamem, uważając, żeby nie nabrudzić, choć moje buty były czystsze niż jego. W przedpokoju panował chłód i pachniało naftą. Teściowa zaprowadziła nas do kuchni, a za nią pojawił się ojciec Adama. Uśmiechnął się do mnie ciepło i podał mi dłoń.
– Jan. Cieszę się, że przyjechałaś, Karolinko. Adam o tobie opowiadał.
– Dziękuję. Miło mi. Przywiozłam trochę drożdżówek i konfiturę z jagód, może się przyda do herbaty.
Docinała mi
Teść uśmiechnął się szerzej, ale to teściowa zabrała głos.
– Domowy dżem? – zapytała z niedowierzaniem. – Na pewno ze sklepu.
– Sama zbierałam, na Podlasiu, u babci. Gotowałam z nią od dziecka.
Nie odpowiedziała nic, tylko zabrała koszyk i odstawiła go na blat, nie zaglądając do środka. Później, przy stole, próbowała być uprzejma, ale każda jej uwaga brzmiała jak cios.
– Miasto cię nie nauczyło jak się obiera ziemniaki? – powiedziała z lekkim przekąsem, gdy podsuwała mi koszyk z ziemniakami na obiad.
– Pewnie nie tak dobrze jak wieś, ale myślę, że sobie poradzę – odpowiedziałam spokojnie.
– Mamo… – wtrącił Adam, ale nie dokończył. Teściowa nie patrzyła na niego. Obserwowała moje dłonie, jakbym miała zaraz zniszczyć cały obiad nieprawidłowym cięciem noża.
Czułam się, jakbym była na egzaminie, do którego nie da się przygotować. Teść rozmawiał z Adamem o pogodzie i polach, próbując rozluźnić atmosferę, ale ja czułam, że każda minuta przy stole to kolejna próba sił między mną a teściową. Patrzyła na mnie, jakby chciała powiedzieć: „Nie jesteś stąd. I nie próbuj udawać, że pasujesz”.
Odważyłam się
Obiad był prosty, ale smaczny – pieczony schab, buraczki, ziemniaki z koperkiem. Wszyscy jedli w milczeniu, tylko Adam próbował od czasu do czasu zagaić, pytając matkę o zbiory albo o sąsiadkę, która sprzedała działkę pod lasem. Teściowa odpowiadała zdawkowo, zerkając na mnie, jakby wciąż nie mogła się zdecydować, czy bardziej ją irytuję, czy tylko niepokoję.
W pewnym momencie, czekając aż teść przyniesie herbatę, zdecydowałam się. Wyjęłam słoik konfitur z koszyka i postawiłam na stole.
– Pomyślałam, że może spróbujecie. Robiłam go tego lata. Jagody, cukier, sok z cytryny. Tylko tyle.
Teściowa spojrzała na słoik, jakby oceniała nie zawartość, ale mnie. W końcu bez słowa odkręciła wieczko, zanurzyła łyżeczkę i spróbowała. I wtedy coś się w niej zmieniło.
– Smakuje… jak u mojej mamy – powiedziała cicho.
Zapadła cisza.Teściowa nie patrzyła na nikogo, tylko w pustkę przed sobą.
– Kiedyś jeździliśmy z mamą na jagody. Nad rzeczką, tam, gdzie teraz ta nowa droga. Robiła taki właśnie: ciemny, gęsty. Zawsze zostawiała słoik na Wigilię.
Nikt się nie odezwał. W tej jednej chwili nie było między nami miasta i wsi. Był tylko smak sprzed lat, który przypomniał jej coś, czego się nie spodziewała.
Coś się zmieniło
Zostałyśmy same w kuchni. Adam i jego ojciec wyszli rozpakować coś z bagażnika, a teściowa bez słowa wzięła się za zmywanie. Stałam obok i wycierałam talerze. Cisza między nami była inna niż ta przy kolacji – mniej napięta, jakby coś się poluzowało.
– Nie wiedziałam, że umiesz robić coś takiego jak te konfitury – odezwała się w końcu, nie patrząc na mnie.
– Babcia mnie nauczyła. Mieszka na Podlasiu, w takim starym domu z ogrodem. Od dzieciństwa zrywałyśmy razem owoce i robiłyśmy przetwory. Zimą jedliśmy tylko to, co same zrobiłyśmy.
Teściowa zamilkła na chwilę, po czym powiedziała:
– Adam mówił, że jesteś z miasta. Zawsze myślałam, że takie dziewczyny to tylko kawa na mieście, komputer, paznokcie. A nie jagody.
– Może trochę i to, i to. Ale jagody kocham od zawsze.
Spojrzała na mnie uważnie. W jej twarzy nie było już chłodu, tylko zmęczenie i może cień ciekawości.
Zaczęłyśmy od nowa
Następnego ranka obudziłam się wcześnie. Przez uchylone okno wpadało rześkie powietrze, pachniało wilgocią i ziemią po deszczu. W kuchni panowała cisza, tylko zegar na ścianie tykał jednostajnie. Usiadłam przy stole z herbatą, owinięta swetrem Adama. Teściowa weszła bezszelestnie i spojrzała na mnie jakby z rozbawieniem.
– W lesie trzeba uważać na dziki, ale damy radę – powiedziała, nalewając sobie herbaty.
– Proszę?
– Idziemy na jagody. Pokażę ci, gdzie jest ich najwięcej. Ojciec zna miejsca, gdzie nikt nie chodzi.
Nie odpowiedziałam od razu, bo coś mi ścisnęło gardło. W końcu się uśmiechnęłam.
– Z babcią zbierałam po kilka litrów dziennie. Żaden dzik mi niestraszny.
Pokiwała głową z satysfakcją i usiadła obok mnie. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, popijając herbatę, jakbyśmy robiły to od lat. Adam wszedł do kuchni z rozczochranymi włosami i przecierając oczy.
– Co wy tu tak cicho? – zapytał zaspanym głosem.
– Spiskujemy – odpowiedziała teściowa.
– Jagodowy sojusz – dodałam.
Adam spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a potem uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo. Nie wiedziałam, jaka będzie ta nasza relacja, ale wiedziałam, że może być prawdziwa.
Karolina, 29 lat
Czytaj także:
- „Narzeczony zamiast pracować w delegacji, dobijał interesy z kochanką w Chorwacji. Moją zemstę popamięta na długo”
- „Animatorka w Egipcie wyznała, co wyczynia mój chłopak. Od razu spakowałam walizkę i zamówiłam bilet powrotny”
- „Na wakacjach pierwszy raz zobaczyłam, jak mąż płacze. Nie wiedziałam, że to koniec wszystkiego”

