„Przystojny inżynier sprawił, że wędrówka po górach miała nie tylko smak jagód. Ale bieszczadzki sen miał przykry finał”
„Rano obudziło mnie skrzypienie podłogi. Ktoś chodził po korytarzu, stawiając uważne, ale ciężkie kroki. W schronisku było tylko kilka osób. Przeciągnęłam się i włożyłam gruby sweter. Na zewnątrz padał deszcz”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to wiek, czy może to miasto zaczęło mnie dusić. Albo jedno i drugie. Od miesięcy nie mogę się zmusić do uśmiechu, który nie wyglądałby jak zmęczona mina. Nawet kawa przestała mi smakować tak jak kiedyś. A przecież wszystko powinno być dobrze. Mam stabilną pracę, nie muszę dzielić mieszkania z nikim innym niż z rośliną, która i tak ledwo zipie. Mam wolność, niezależność i zero zobowiązań. Tylko że zamiast cieszyć się tym, duszę się we własnej niezależności.
Byłam przemęczona
Od kilku tygodni czułam coraz większą potrzebę ucieczki. Nie do znajomych, nie na imprezę. Chciałam ciszy. Pustki.
Weszłam na stronę z noclegami i wpisałam jedno słowo: „Bieszczady”. Znalazłam schronisko, które wyglądało jak z PRL-owskiego katalogu. Pokój z drewnianymi ścianami, wspólna kuchnia i łazienka na korytarzu. Idealnie.
Pociąg do Sanoka był prawie pusty. Przez szybę patrzyłam, jak miasto rozmywa się w tle i z każdym kilometrem czułam, że oddycham lżej. Że może przez ten weekend przestanę myśleć o mailach, których nikt nie chce otwierać, o Tinderze pełnym facecików w czapkach z daszkiem i o poczuciu, że coś mi ucieka.
Gdy dotarłam do schroniska, było już po zmroku. Pachniało starym drewnem. W recepcji siedział starszy pan z gazetą.
– Dzień dobry – powiedziałam niepewnie, odgarniając z czoła mokre włosy. – Mam rezerwację na weekend.
– A, jest pani. Pokój numer pięć, na końcu korytarza. Klucz w drzwiach. Jakby czegoś brakowało, jestem tu cały czas – wskazał za siebie na drzwi z kartką „Recepcja”.
– Dzięki – uśmiechnęłam się lekko.
Weszłam do pokoju. Rzuciłam plecak na łóżko i usiadłam. Było cicho. Bez samochodów, bez telefonów, bez niczego.
Potrzebowałam odpoczynku
Jeszcze tego wieczoru poszłam do kuchni po herbatę. Spotkałam tam kobietę w wieku mojej mamy, z kijkami trekkingowymi opartymi o stół. Wymieniłyśmy kilka zdań o szlakach, o ciszy w górach.
– Czasem trzeba się zgubić, żeby się odnaleźć – powiedziała i wyszła, zostawiając po sobie tylko zapach wilgotnej kurtki i mądrą ciszę.
Rano obudziło mnie skrzypienie podłogi. Ktoś chodził po korytarzu, stawiając uważne, ale ciężkie kroki. W schronisku było tylko kilka osób. Przeciągnęłam się i włożyłam gruby sweter. Na zewnątrz padał deszcz, więc o długich wędrówkach mogłam na razie zapomnieć. Poszłam do kuchni z nadzieją, że znajdę coś ciepłego do picia i może kogoś, z kim da się zamienić słowo bez konieczności opowiadania całej historii swojego życia.
Siedział przy stole, z pochyloną głową, mieszając coś w garnku na kuchence turystycznej. Miał ciemne włosy, kilkudniowy zarost i wyglądał na kogoś, kto dokładnie wie, po co tu przyjechał.
Znalazłam towarzysza
Pomyślałam, że pewnie też ucieka, ale nie zapytałam. Miał na sobie polar, przesiąknięty dymem z kominka.
– Głodna? – zapytał bez spojrzenia, jakby wiedział, że zaraz coś powiem.
– Trochę. Ale nie chcę przeszkadzać.
– Robię jajecznicę. Nie pytaj mnie, skąd jestem, a ja nie zapytam ciebie – powiedział i wtedy pierwszy raz na mnie spojrzał.
W jego oczach było coś dziwnie znajomego, jakbyśmy się już kiedyś minęli na jakimś dworcu, na peronie, który nie prowadzi donikąd.
– Idealnie – odpowiedziałam, siadając naprzeciwko.
Nie rozmawialiśmy dużo, ale wystarczająco, by poczuć, że w tej ciszy coś się dzieje. Marek – tak się przedstawił dopiero po chwili – miał spokojny głos i mówił wolno, jakby każde słowo ważył przed wypowiedzeniem. Śmialiśmy się z tego, jak pada w Bieszczadach i jak wszyscy chcą tu znaleźć siebie, a potem wracają do tego samego.
Zbliżyliśmy się
Po południu zabrał mnie na krótki spacer, mimo że ciągle mżyło. Szliśmy wzdłuż potoku, który rozlał się po kamieniach. Milczeliśmy długo, ale to nie było niezręczne. Czułam, że mogłabym z nim przejść całą trasę i nie wypowiedzieć ani jednego słowa, a i tak wiedziałby, co myślę.
Wieczorem siedzieliśmy znowu w kuchni. On kroił warzywa, ja przynosiłam z recepcji talerze. Kiedy zgasło światło, zapalił świeczkę, jakby to było najnormalniejsze na świecie.
Zasypialiśmy razem. Nie działo się nic, co trzeba by było ukrywać. Po prostu leżeliśmy obok siebie. Czułam jego oddech i ciepło. Gdy obróciłam się plecami, dotknął mojej ręki. Chciałam tylko zasnąć, czując, że po raz pierwszy od bardzo dawna ktoś naprawdę tu jest.
Z samego rana obudziło mnie światło. Przez okno wpadały pierwsze promienie słońca, zupełnie niepasujące do wczorajszego deszczu. Marek jeszcze spał, leżąc na boku z ręką pod głową. Wyglądał zupełnie inaczej niż wieczorem. Mniej zamknięty, mniej uważny. Przez chwilę tylko na niego patrzyłam, nie ruszając się, bo nie chciałam niczego zmieniać. Potem wstałam i wyszłam na zewnątrz.
Myślałam o nim
Powietrze było ostre, pachniało wilgocią i lasem. Chodziłam po okolicy bez celu, z rękami w kieszeniach. Nie chciałam jeszcze wracać. Wiedziałam, że to ostatni dzień. Po południu, kiedy pakowałam plecak, Marek stał przy oknie i patrzył w stronę lasu.
– Wracasz?
– Tak. Mam pociąg po osiemnastej.
Skinął głową, ale nic nie powiedział. Przytuliłam się do niego. Nie odsunął się, ale nie spojrzał na mnie. Przez chwilę staliśmy tak, nieporuszeni. A potem po prostu wyszłam. W drodze powrotnej nie słuchałam muzyki. Patrzyłam przez okno i myślałam o tym, że już wiem, dlaczego ludzie zostają w górach. Tam czas się rozciąga, nie liczy się, nikt nic nie chce.
Wysłałam do niego wiadomość, gdy pociąg zatrzymał się na pierwszym dłuższym przystanku. Napisałam: „Dzięki za wszystko. Chciałabym cię jeszcze kiedyś zobaczyć”. Nie odpisał. Ani po godzinie, ani po dniu.
Minął weekend, potem cały tydzień. Z każdą kolejną dobą mój telefon milczał bardziej. Zaglądałam do skrzynki, sprawdzałam, czy może coś nie dotarło. Ale nic się nie zmieniało. Jego brak odpowiedzi był tak głośny, że zaczęłam go słyszeć nawet w pracy.
Nie odezwał się
Wieczorem zadzwoniłam do Kaśki. Opowiedziałam jej o wszystkim.
– Może nie ma zasięgu – próbowała mnie pocieszyć.
– Od tygodnia?
– Albo nie chce – powiedziała po chwili ciszy.
Zamilkłam. To jedno zdanie ukłuło mnie jak drzazga. Ale bardziej bolało to, że coś we mnie wierzyło, że wróci. Z każdą kolejną nocą ta wiara stawała się coraz bardziej nieznośna.
Minął drugi tydzień. Wróciłam do rytmu, który wcześniej mnie męczył, ale teraz był jak koło ratunkowe. Praca, tramwaj, zakupy, sen. Rano kawa, wieczorem cisza. Przestałam pisać do Marka. Przestałam nawet myśleć o tym, że mógłby się odezwać. A przynajmniej tak sobie wmawiałam.
Któregoś dnia szłam wzdłuż sklepów, szukając czegokolwiek, co zajmie głowę. I wtedy go zobaczyłam. Szli we trójkę. Marek, kobieta i mały chłopiec. Zatrzymali się przed księgarnią. Chłopiec coś pokazywał, kobieta się uśmiechała. Przez chwilę patrzyłam tylko na ich plecy. A potem on się odwrócił.
Zobaczył mnie
Spojrzał prosto na mnie, jakby mnie poznał i nie wiedział, co z tym zrobić. Nie uśmiechnął się, nie ruszył. Odwrócił wzrok i poszedł dalej. Nie stałam długo. Weszłam do najbliższego sklepu, by nie musieć nic czuć. Ale wszystko naraz i zbyt wyraźnie.
Wróciłam do domu i długo nie zdejmowałam płaszcza. Chodziłam po mieszkaniu, jakby wszystko miało zaraz wybuchnąć. W końcu usiadłam na podłodze i otworzyłam naszą rozmowę. Była pusta, jedna wysłana wiadomość i żadnej odpowiedzi. Przewinęłam zdjęcia. Te z gór wyglądały teraz inaczej. Nie jak wspomnienia, tylko jak moja własna naiwność.
Pomyślałam, żeby napisać cokolwiek. Może zapytać, dlaczego? Albo że go widziałam? Ale nie zrobiłam tego. Skasowałam jego numer.
Zdradził mnie, zanim zdążyłam go dobrze poznać. Ale najbardziej zawiodłam siebie. Bo wiedziałam, co robimy, a mimo to pozwoliłam sobie uwierzyć, że z tego może być coś więcej.
Ewa, 32 lata
Czytaj także:
- „Po ślubie mąż przestał mnie zapraszać na randki. Uznał, że już zdobył, co chciał i nie musi się wysilać”
- „Nigdy nie chcieliśmy mieć dzieci, ale zmieniłam zdanie. Mąż wykrzykuje, że jestem oszustką i może zgodzić się na psa”
- „Mój syn to bawidamek i czaruś, ale trzymam jego stronę. Gdyby synowa wiedziała to, co ja, już dawno wniosłaby o rozwód”

