Reklama

Kiedyś Roman całował mnie na dzień dobry i dobranoc. Teraz czasem nawet nie zauważy, że stoję obok. Właściwie nie pamiętam, kiedy ostatni raz patrzył na mnie tak, jakby coś jeszcze dla niego znaczyłam. Może właśnie dlatego zaczęłam się temu wszystkiemu przyglądać z większą uwagą – bo coś się po prostu rozjechało. Bez krzyku, bez trzaśnięcia drzwiami. Po cichu. Tak jak ja zazwyczaj.

Jestem architektką wnętrz. Przyzwyczajona do porządkowania przestrzeni. Do harmonii. Do detali, które tworzą spójność. Ale w moim małżeństwie od dłuższego czasu nic się już nie zgadza. Jakby ktoś poprzestawiał meble, poodsuwał ściany, a potem zgasł światło. Niby to samo mieszkanie, a jednak obce. Roman dużo wyjeżdża. Twierdzi, że to praca. Spotkania, kontrakty, kolacje z klientami. Wraca późno. Pachnie czymś, co nie jest moje.

A Daria… Zawsze była obecna. Wspólna znajoma. Za ładna, za pewna siebie, za bardzo obecna przy moim mężu. Kiedyś myślałam, że przesadzam. Teraz już nie jestem taka pewna. Coś we mnie zaczęło się budzić. Instynkt? Intuicja?

Nie szukałam dowodów. Nie chciałam. Ale same do mnie przyszły. Tak jak wtedy, kiedy w bagażniku samochodu Romana zobaczyłam damski sweter. Beżowy, miękki, nie mój. Po prostu leżał. Czekał, żebym go zauważyła.

Znalazłam coś dziwnego

Zaczęło się banalnie. Poszłam po papier do drukarki. Leżał w bagażniku, Roman sam tam go włożył tydzień wcześniej, gdy go kupił i oczywiście zapomniał wyjąć. Zrobiłam to, co robiłam przez całe nasze małżeństwo – ogarnęłam rzeczy za niego. Otworzyłam bagażnik, sięgnęłam i odruchowo cofnęłam rękę. Bo na środku, jakby specjalnie wyeksponowany, leżał sweter. Damski. Beżowy. Z cienkiej dzianiny. Ale nie mój. Przez moment stałam jak głupia, gapiąc się na niego. Wzięłam go do ręki. Pachniał kobiecymi perfumami. Mocnymi. Intensywnymi. Też nie moimi.

Wzięłam papier, sweter i poszłam do mieszkania. W salonie złożyłam sweter w kostkę. Nie wiem, po co. Może żeby nie wyglądał tak obco. Położyłam go na stole. Czekałam.

Mój mąż wrócił po dwudziestej pierwszej. Zmęczony jak zwykle.

Co robi damski sweter w twoim bagażniku? – zapytałam bez wstępu.

Spojrzał na mnie. Chwilę milczał.

To pewnie Izy. Pomagałem jej przewozić rzeczy. Przeprowadzała się, mówiłem ci.

– Od kiedy ona nosi rozmiar S i takie kolory?

– Nie mam pojęcia. A co za różnica?

Nie odpowiedziałam. Podeszłam do okna. Udawałam, że mnie nie rusza. Sweter leżał jeszcze przez kilka dni na krześle. Potem zniknął. Nie zapytałam, gdzie. Może nie chciałam znać odpowiedzi. Ale zaczęłam patrzeć inaczej. I słuchać inaczej.

Nie miałam konkretnych dowodów

– I co, nadal uważasz, że to nic? – Paulina sączyła kawę, wpatrzona we mnie z typowym dla niej połączeniem troski i bezczelności.

Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni, tej z ceglaną ścianą i za małymi stolikami, gdzie nikt nie zadawał zbędnych pytań. Opowiedziałam jej o swetrze. Bez dramatyzowania. A przynajmniej tak mi się wydawało.

– Roman zawsze był trochę zbyt pomocny… zwłaszcza dla kobiet – rzuciła, jakby mówiła o pogodzie.

– Nie mogę przecież oskarżać go bez dowodu – próbowałam się bronić, ale zabrzmiało to słabo.

– To znajdź go. Ten sweter to dobry trop.

Westchnęłam. Nie chciałam w to wchodzić. Serio. Ale od tej chwili zaczęłam patrzeć na Darię inaczej. Zawsze była ładna. Taka zjawiskowa. Jak reklama perfum – wszystko na pokaz, błysk w oku, uśmiech na pół twarzy, włosy, które niby przypadkiem opadały na ramię, kiedy mówiła „Romek”. Wkurzało mnie to. Ale teraz – zaczęło niepokoić.

Po powrocie do domu otworzyłam bagażnik auta. Tak, znowu. Może po cichu liczyłam, że sweter tam jeszcze będzie. Może chciałam go sfotografować, mieć coś namacalnego. Głupi pomysł. Bagażnik był pusty. Jakby nic nigdy tam nie leżało.

Usiadłam na fotelu kierowcy. Zamknęłam oczy. Czułam, że wpadam w paranoję. Że jestem tą „typową żoną”, która z braku innych problemów zaczyna sobie wyobrażać historie. Ale z drugiej strony… czego ja się tak naprawdę boję? Prawdy? Albo jeszcze gorzej – tego, że jej nie będzie. Że zostanę z domysłami.

Miałam to dokładnie przed oczami

Grill u Magdy i Wojtka miał być luźny. „Wpadnijcie po prostu” – powiedziała Magda przez telefon. Roman był w trasie, więc poszłam sama. Paulina też miała być.

– Ty, ale serio, nie zwariuj przez ten sweter – rzuciła mi jeszcze rano przez telefon. – Zobacz, czy Daria przyjdzie. Może akurat coś zauważysz.

Zauważyłam. Od razu, jak tylko ją zobaczyłam. Miała na sobie beżowy sweter. Ten sam wzór. Ta sama długość rękawów. Ta sama miękka dzianina. Daria miała go na sobie. Stała z kieliszkiem wina i uśmiechem, jakby właśnie wyszła z jakiejś okładki.

Podeszłam do Pauliny, która w sekundę zorientowała się, że coś się dzieje.

Nie żartuj… to ten sweter? – szepnęła, unosząc brew.

– Ten sam. Ten sam cholerny kolor, ten sam wzór – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby. Czułam, jak mnie ściska w gardle. Jakbym zaraz miała albo krzyczeć, albo się rozpłakać.

Zebrałam się w sobie. Podeszłam do Darii.

Śliczny sweter – powiedziałam z przesadnie miłym uśmiechem.

– Dzięki. To prezent. Lubię takie miękkie rzeczy – odpowiedziała, jakby nic. Jakby nie miała na sobie dowodu winy. Albo jakby miała, ale kompletnie jej to nie obchodziło.

Patrzyła mi w oczy, spokojnie. A ja poczułam się… wyśmiana. Mała. Naiwna. Nie wytrzymałam. Wyszłam z imprezy bez pożegnania. Paulina wybiegła za mną, ale tylko pomachałam jej ręką. Nie chciałam nic mówić. Wsiadłam do auta i jechałam bez celu przez pół miasta. Sweter był realny. Prawda – nie.

Jeszcze się nie przyznawał

Czekałam. Przez dwa dni nie mówiłam ani słowa. Nie zadawałam pytań. Chciałam zobaczyć, czy sam coś powie. Czy ruszy go sumienie. Ale nie – Roman był jak zawsze. Spokojny. Troszkę zbyt miły. Przyniósł mi wino. Prasował sobie koszulę. Nawet zapytał, czy coś kupić w sklepie. Czułam się, jakbym mieszkała z aktorem, który odgrywa rolę idealnego męża w kiepskim teatrze.

W końcu nie wytrzymałam. Była noc. Siedział na kanapie i przeglądał coś w telefonie. Weszłam do salonu i stanęłam naprzeciwko niego.

Powiedz mi w oczy, że to przypadek – powiedziałam cicho, ale wyraźnie.

Podniósł wzrok znad telefonu. Zmarszczył brwi.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Na grillu Daria miała na sobie ten sweter. Ten, który był w twoim bagażniku. Chcesz mi wmówić, że przypadkiem twoja siostra ma identyczny? Że to jakiś magiczny zbieg okoliczności?

– To absurd – rzucił. Ale zbyt szybko. Zbyt nerwowo. Zbyt… nijako.

Albo się przyznajesz, albo odchodzę – powiedziałam w końcu. Nawet mnie zaskoczyło, że wypowiedziałam to na głos. Że postawiłam granicę.

Spojrzał na mnie. Długo. Jakby coś kalkulował. Jakby próbował wymyślić, która wersja będzie bezpieczniejsza.

– Agnieszka… To naprawdę nie jest tak, jak myślisz – zaczął. Ale ja już to słyszałam. Tysiące razy. W filmach, w książkach, od koleżanek.

Nie odpowiedziałam. Wstał. Poszedł do przedpokoju. Wziął klucze. Wyszedł. Zrobiło się cicho.

Nie czuła się winna

Umówiłam się z nią na kawę. Sama zaproponowałam spotkanie. Napisałam krótko: „Musimy pogadać. Sama wiesz, o czy..” Odpisała: „Ok. Jutro, 17:00, Czerwona Cegła”. Żadnego „cześć”, żadnego „co się dzieje?”. Jakby wiedziała.

Przyszła punktualnie. Ubrana w granatowy płaszcz, delikatny makijaż. Klasyczna. Nienaganna. Usiadła przede mną i zamówiła cappuccino z migdałowym mlekiem.

– To Roman dał ci ten sweter? – zapytałam prosto z mostu. Bez wprowadzenia. Bez przywitania.

Zamrugała. Spojrzała na mnie z chłodnym uśmiechem.

Czy to ważne?

– Dla mnie tak.

Przez chwilę się nie odzywała. Bawiła się łyżeczką, mieszała kawę, która i tak już zdążyła wystygnąć. W końcu westchnęła i oparła się o krzesło.

– Może powinnaś raczej zapytać, dlaczego w ogóle cię to interesuje – powiedziała cicho, ale z takim tonem, że zrobiło mi się zimno.

– Bo jesteśmy „znajomymi”? Bo kiedyś razem siedziałyśmy przy stole? – syknęłam.

– Agnieszka – przerwała mi – nie rób z siebie ofiary. To nie moja wina, że twój mąż szuka emocji gdzie indziej.

– A więc to prawda?

Wzruszyła ramionami. Nic więcej. Ale to wystarczyło. Milczenie może czasem krzyczeć. Wstałam. Nie było już nic do dodania. Ona tylko dopiła kawę. Bez pośpiechu. Bez wstydu. Wyszłam przed kawiarnię. Wzięłam głęboki oddech. Zrozumiałam, że choć nie mam jeszcze wszystkich odpowiedzi, to nie jestem już tą samą kobietą, która przez lata udawała, że nie widzi.

Zostałam bez odpowiedzi

Roman wrócił trzy dni później. Bez słowa. Jakby nic się nie stało. Złożył klucze na komodzie i zamknął się w łazience. Wieczorem usiadł w salonie. Patrzył w telewizor, ale nie sądzę, żeby cokolwiek widział. Nie pytał, czy jestem zła. Nie tłumaczył się. Nie przepraszał. I to chyba bolało mnie najbardziej. Nie wiem, czy spał z Darią. Może tak. Może tylko chciał. A może po prostu chciał poczuć się znowu pożądany. Tylko… dlaczego nie przeze mnie?

Nasze rozmowy stały się suche, ograniczone do pytań o mleko, rachunki, pogodę. Siedzieliśmy przy jednym stole, ale jakby w innych pokojach. I wiedzieliśmy – oboje – że to się już sypie. Tylko nikt nie miał odwagi powiedzieć tego głośno.

Musisz od niego odpocząć – powiedziała Paulina. – Jedź ze mną na Mazury. Tydzień. Tylko my, wino i cisza.

Spakowałam się dość szybko i bez oporu. Nie tłumaczyłam się. Nie prosiłam o pozwolenie. Zatrzymałam się na chwilę przed lustrem w korytarzu. Spojrzałam na siebie – tę samą kobietę, którą kiedyś pokochał Roman. Ale też zupełnie inną. Ciszej mówiącą. Głośniej czującą. Nie wiem, czy to był romans. Ale wiem, że coś się skończyło. Może to zaufanie. Może bliskość. Może po prostu ja. Ale tym razem to ja wychodzę pierwsza.

Agnieszka, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama