„Przyleciałam z Londynu na święta do rodziny. Myślałam, że nic mnie tu nie czeka, a dostałam najlepszy prezent od losu”
„Poszliśmy do parku. Ławka, na której kiedyś mnie całował, wciąż stała pod tym samym drzewem. Usiadłam, a on nalał herbatę do papierowych kubków. Było zimno, ale jego obecność rozgrzewała bardziej niż cokolwiek”.

Powrót do rodzinnego miasta zawsze miał w sobie coś z deja vu – ten sam zapach mroźnego powietrza, te same krzywe chodniki i znajome, choć nieco zniszczone witryny sklepów. A jednak wszystko wydawało się inne. Albo to ja byłam inna.
Wróciłam do domu
Samolot z Londynu wylądował z lekkim opóźnieniem. Z torbą podróżną w dłoni stałam na peronie autobusu jak zbłąkana turystka, nie do końca wiedząc, po co właściwie tu jestem. Po tylu latach. Rodzice się postarzali. Mama przywitała mnie ciasno splecionym uściskiem i aromatem kapuśniaku. Tata był bardziej powściągliwy, ale w jego oczach mignęła łza, której nie skomentował.
W moim pokoju nadal stały książki z liceum i ramka z czarno-białym zdjęciem, którego nie miałam odwagi usunąć – ja i Michał na kuligu, gdzie pierwszy raz mnie pocałował.
Niby wszystko na miejscu, a jednak czułam się jak gość. Przez ostatnich dziesięć lat wspinałam się po zawodowej drabinie – awanse, wyjazdy, konferencje, kolejne puste mieszkania i samotne święta. Na LinkedIn wyglądało to imponująco. W rzeczywistości… cisza. Wieczorami piłam wino i scrollowałam zdjęcia innych ludzi, jakbym szukała w nich śladu czegoś, co sama zgubiłam.
Teraz siedziałam przy kuchennym stole i gapiłam się przez okno na śnieg. Znałam każdą gałąź tego drzewa, które rosło przy furtce, ale nie wiedziałam, czy jeszcze potrafiłabym tu żyć. Czy było tu dla mnie miejsce? Czy można wrócić, nie mając dokąd wracać?
Czułam pustkę
Nie wiedziałam też, po co przyjechałam. Może po to, żeby sprawdzić, czy cokolwiek mnie tu jeszcze trzyma, a może by na chwilę przestać być tą pewną siebie kobietą z angielskim akcentem, która w rzeczywistości dawno się zgubiła?
Była sobota, kilka dni przed Wigilią. Poszłam na spacer tylko po to, żeby wyrwać się z domu. Włożyłam starą kurtkę i gruby szalik. Pamiętałam, że kiedyś w mieście było sezonowe lodowisko. Nie sądziłam, że nadal działa, ale nogi same mnie tam poniosły. Na miejscu zaskoczył mnie widok dzieci ślizgających się z krzykiem, par trzymających się za ręce, muzyki sączącej się z głośników.
Zatrzymałam się na chwilę, patrząc, jak chłopiec w czerwonej czapce robi piruet i przewraca się z hukiem. Uśmiechnęłam się. Przeniosłam wzrok kawałek dalej i wtedy go zobaczyłam. Stał tuż przy barierce, wpatrzony w taflę. Nie miałam wątpliwości – to był Michał. Może miał więcej zmarszczek, inny sposób noszenia się – ale to był on, ten sam chłopak, który kiedyś trzymał mnie za rękę.
Rozpoznałam go
Wydawało mi się, że on mnie nie zauważył, ale po chwili nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się nieśmiało i zrobił kilka kroków w moją stronę.
– No proszę… – powiedział. – Basia?
– Nie wierzę, że cię tu widzę.
– Ja też nie wierzę. Przez chwilę myślałem, że mam omamy – zaśmiał się. – Ale to chyba naprawdę ty?
– Cała ja – odpowiedziałam. – Nadal tu jeździsz?
– Wpadam czasem z córką. No i ciągnie mnie z sentymentu.
Przez chwilę oboje patrzyliśmy na lodowisko. Światło odbijało się od powierzchni, a gdzieś w tle leciała świąteczna piosenka, którą znałam na pamięć. Michał spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Pamiętasz, jak się tutaj wywaliłem przy wszystkich?
– I jak wtedy udawałeś, że nic się nie stało, chociaż miałeś rozcięty łuk brwiowy?
– Ty mnie ratowałaś. Jak bohaterka z filmu.
– Prawie jak w komedii romantycznej.
Zamilkliśmy. Czułam się dziwnie spokojnie, jakbyśmy przenieśli się w czasie, choć przecież oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie jesteśmy już tamtymi nastolatkami.
– Może masz ochotę na kawę? – zapytał w końcu. – Tu niedaleko jest taka kawiarnia, chyba nawet ta sama co kiedyś.
Zgodziłam się bez wahania
Szliśmy powoli, mijając znajome ulice, jakbyśmy chcieli dać sobie czas, żeby oswoić się z tym spotkaniem. Michał mówił o codzienności, ja o tym, jak miasto się zmieniło. Nic ważnego, a jednak każde słowo brzmiało jak echo czegoś znacznie głębszego.
Spotykaliśmy się codziennie. Spacerowaliśmy po parku, odwiedziliśmy nasze stare liceum, usiedliśmy na tej samej ławce co kiedyś. Poszliśmy do kina, potem na gorącą czekoladę. Śmialiśmy się, jakbyśmy nadrabiali wszystkie te lata ciszy. Michał opowiadał o córce z czułością, ale o sobie mówił niewiele. Nie wiedziałam, gdzie mieszka, co dokładnie robi, ani… z kim. Unikał konkretów, a ja nie miałam odwagi pytać.
W sylwestrowy wieczór nie chciałam nigdzie iść. Rodzice zaprosili sąsiadów, w tle leciały stare przeboje, mama zrobiła sałatkę. Czułam się jak dziecko, które znowu utknęło w czasie, a jednocześnie wszystko we mnie krzyczało, że przecież nie mam już dwudziestu lat i wiem, jak to się kończy – przypadkowe spotkania, powroty, krótkie iluzje. I tak kończą się, jak zawsze. Samotnością.
Czekałam na niego
Michał napisał po południu, że będzie pod moim domem o dwudziestej. Nie pytał, czy mam ochotę się spotkać, po prostu postawił mnie przed faktem. Wyszłam bez słowa jak nastolatka wymykająca się na wagary. Czekał z termosami w rękach.
– Mam herbatę i szarlotkę. Z piekarni, nie ode mnie, ale powiedzmy, że się starałem – uśmiechnął się lekko.
– Brzmi jak kolacja idealna.
Poszliśmy do parku. Ławka, na której kiedyś mnie całował, wciąż stała pod tym samym drzewem. Usiadłam, a on nalał herbatę do papierowych kubków. Było zimno, ale jego obecność rozgrzewała bardziej niż cokolwiek.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął po dłuższej chwili ciszy. – Nie chciałem, żeby to brzmiało jak dramat, ale…
Poczułam, że znów coś się wymyka.
– Mów.
– Nie wróciłem na stałe. Mieszkam w Austrii, z córką. Jestem po rozwodzie.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Jesteś po rozwodzie?
– Tak. Spokojnym, bez wojny. Nie chcieliśmy już siebie ranić, ale nie wróciłem tu po to, żeby coś zaczynać. Przyjechałem, żeby coś zamknąć. I wtedy cię zobaczyłem.
Coś się zmieniło
Śnieg padał miękko, a świat dookoła był zbyt spokojny, żeby pasować do burzy, która właśnie zaczynała się we mnie.
– Ja też jestem po rozwodzie – powiedziałam cicho. – Też spokojnie. Po prostu nic już nie było.
Michał popatrzył na mnie inaczej.
– A więc… może nie wszystko jest przeciwko nam?
Nie odpowiedziałam. Pochylił się lekko i dotknął mojego policzka.
– Jeśli tylko chcesz – powiedział cicho – moglibyśmy spróbować.
Zadrżałam, ale nie z zimna. W tym momencie w niebo wystrzeliły pierwsze fajerwerki. Ludzie wiwatowali, gdzieś dzieci krzyczały z zachwytu, a ja po raz pierwszy od bardzo dawna czułam, że zaczynam coś, co ma sens. Spędziliśmy z Michałem jeszcze kilka dni – takich prostych, spokojnych, a jednak najważniejszych. Pewnego popołudnia wyjął telefon i pokazał mi zdjęcie swojej córki.
– Ma na imię Lena i ma siedem lat. Jest mądrzejsza, niż ja byłem w jej wieku.
Patrzyłam na zdjęcie i poczułam, że nie boję się tego nowego świata, do którego on należy.
– Michał… – zaczęłam powoli – moja firma ma oddział w Wiedniu. Gdybym chciała, mogłabym się tam przenieść. Teoretycznie.
Zaczęliśmy od nowa
Popatrzył na mnie uważnie.
– A praktycznie?
– Praktycznie… wysłałam dziś rano maila do HR.
Zamilkł na chwilę. Spojrzał gdzieś w bok, jakby chciał ukryć emocje.
– I?
– Jutro mam rozmowę. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, od marca mogłabym zacząć pracę w Austrii. Blisko was.
Odwrócił się do mnie i przyciągnął mnie do siebie.
– Nie chcę niczego przyspieszać, ale też nie chcę znów cię stracić. Przez tyle lat brakowało mi ciebie, choć nawet o tym nie wiedziałem.
– Teraz już wiesz.
Pocałował mnie. Delikatnie, z wdzięcznością, jakby chciał mi podziękować za każdą decyzję, którą podjęłam. Nie musiał nic mówić. Wszystko było jasne.
Barbara, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy rodzice sprzedali dom, liczyłam, że i mi coś skapnie. Uznali jednak, że mam radzić sobie sama”
- „Babcia dała mi susz do kompotu, ale między śliwkami kryła się niespodzianka. W słoiku znalazłam coś bardzo cennego”
- „Oddałam obrączki do lombardu, żeby zrobić zakupy na święta. Było mi wstyd nawet przed mężem”

