„Przyłapałam teścia na zabawie z gosposią. Nie wiem, czy go zaszantażować, czy wszystko powiedzieć teściowej”
„– Daszka, skarbie ty mój! Nie potrzebujesz tego wszystkiego, tyś jest piękna taka, jaka jesteś! Dałbym wszystko, żebyś była moja i żebyśmy żyli tu spokojnie, ale ta franca ogołoci mnie z kasy”.

- Listy do redakcji
Teściowie nie pomogli nam w budowie domu, bo rozrzutna wariatka skupiona była tylko na sobie. Za sprawą pięknej Daszy nadarzyła się jednak okazja, by poprosić o trochę gotówki.
Teściowie zatrudnili gosposię
Rodzina mojego męża od strony matki pochodzi z rodu właścicieli ziemskich z historią sięgająca późnego średniowiecza. Żyli bogato i nawet w czasie silnego rozwoju gospodarczego nie zajmowali się pracą. Nie inaczej było z moją teściową: elegancka, wręcz wytworna kobieta, zawsze zajęta była upiększaniem się i rozrywką.
– Życie jest takie piękne, nie mogę spędzić go przy garach – mówiła od początku naszej znajomości. – Tobie też to radzę: wychodź z mężem jak najczęściej, bawcie się, zwiedzajcie świat.
– Zależy, co kto lubi. Nam chyba podoba się takie proste życie.
– No tak, Edwin wdał się w męża. Mój Wojciech też lubi pracę, choć ma dostatecznie dużo pieniędzy, by zapłacić za nią innym.
Z tym akurat bym nie przesadzała. Z opowieści męża wynika, że jeszcze za życia jego dziadków, rodzina faktycznie była bardzo zamożna. Trzeba jednak nie tylko wydawać pieniądze, ale też mądrze nimi zarządzać. Teściowa zaś szastała gotówką na prawo i lewo, i o ile mogła utrzymać swój duży, wiekowy dom, na budowę naszego już nie wystarczyło.
– Zawsze możecie wprowadzić się tutaj. Dom stoi na pokaz, nie korzystamy nawet z połowy. Zawsze mogłaby go sprzedać, zamiast utrzymywać niszczejący dworek. No ale cóż. Nie chciało mi się z nią kłócić.
– Co chcecie dziś zjeść? Ja nawet wodę na herbatę spalę. Krysia pójdzie zaraz na zakupy, prawda?
Denerwowało mnie to, jak zwraca się do starszej gosposi. Nie na „ty”, nie na „pani”, tylko zawsze w trzeciej osobie, jak gdyby nadal była jakąś szlachcianką.
Teść zainteresował się pomocą domową
Lata mijały, a my z mężem nadal cisnęliśmy się w kawalerce, kolejny rok budując samodzielnie dom na działce. Wielokrotnie prosiliśmy o pomoc rodziców, ale moi nie byli zamożni, zaś jeśli chodzi o Edwina...
– Pomógłbym wam, ale wiecie, jaka jest Jola.
– Jolanta Katarzyna – poprawiłam go prześmiewczo.
Stara wariatka naprawdę przedstawiała się w ten sposób, jak gdyby dwa imiona nadal były wyznacznikiem statusu.
– No właśnie. Jolanta Katarzyna nic wam nie da, bo całymi latami zgarniała moją wypłatę, a teraz: emeryturę.
– Ja to w ogóle się dziwię, że tata pracował – wtrącił mąż.
– No a cóż miałem zrobić, żeby spełnić jej wymagania. Jej się wydaje, że pieniądze spadają z nieba.
Opłacali w ten sposób edukację dzieci, utrzymanie domu, ogrodnika i gosposię. Przez lata pracowała u nich pani Krysia, u której wraz z wiekiem rozwinęły się problemy z kręgosłupem, poza tym lubiła zrzędzić i była mało sympatyczna. Nic dziwnego przy takiej szefowej. Od jakiegoś czasu szukali nowej pomocy domowej. Nikt obecnie nie chciał już jednak pracować i mieszkać w tym samym miejscu. Zgodziła się na to w końcu jedynie Daria, nazywana Daszą, młoda Rosjanka.
– Po tylu latach z żoną doceniam dziewczyny, które nie boją się pracy – żartował teść.
Ja czułam jednak, że pod jego żartami kryją się głęboko skrywany żal i stracone lata.
Zobaczył w Daszy kobietę
Teściowa ubierała się elegancko, wciąż tapirowała włosy i upinała je w fantazyjne koki. Nie wyszła z domu z niewyprasowanym kołnierzem i bez wysokich obcasów. Upływ czasu dawał się jednak we znaki. Wyglądała, jak gdyby próbowała odmłodzić się na siłę.
– Daj spokój, Jolka. Zdejmuj te szpile, chodź, pójdziemy razem do lasu albo nad jezioro – podsłuchaliśmy raz ich rozmowę.
– Żebym się ubrudziła?
– To poróbmy coś w domu. Może coś upieczemy?
– Wiesz, że kuchnia to nie mój świat, więc do niczego mnie nie namówisz. Mogę iść do opery albo teatru.
– Mnie to się już znudziło. Jestem dziadkiem i może ciągnie mnie do dziadostwa – powiedział to z ironią, ale niezwykle trafnie.
To „dziadostwo” było normalnym życiem, którego nigdy nie miał z żoną. Nawet Edwina wychowywały opiekunki.
– Proszę, herbatka na wzmocnienie. Nie mam nic do roboty, nazbierałam trochę ziół. Nikogo nie otruję – żartowała Dasza, wchodząc do pokoju z dzbankiem.
– Ta to jest robotna! Nie dość, że wykonuje obowiązki, to jeszcze łazi po polach i zrywa roślinki. – chwalił ją teść. – A jakie zrobiła ostatnio pierogi! Te ich rosyjskie, pielmieni, czy jak im tam. Sama z siebie, żeby pokazać nam, jak się u nich stołuję.
Pokiwałam z niedowierzaniem głową. Starzec ewidentnie przeżywał drugą młodość, a nie jakieś tam „dziadostwo”.
Lepienie makaronu też może być namiętne
Postanowiłam odwiedzić teściów, ponieważ teść znał pracowników wykończeniówki, których akurat szukaliśmy. Zastałam go w kuchni z Daszą.
– Co dziś robisz, Daszka? – spytałam sympatycznie.
– Domowy makaron do zupy. Proszę przyjść spróbować. Nic trudnego. Pan Wojciech już potrafi.
Teść zarumienił się i podrapał po brodzie. Nie wiedział, jak na to odpowiedzieć.
– Daszka mnie nauczyła, bo kto mnie miał nauczyć, Jola? Dobrze zrobić coś własnymi rękoma. Ty też spróbuj, Martuś!
Podeszłam i poddałam się instrukcjom gosposi. Sympatyczna dziewczyna, bezinteresowna i pracowita. Widać było, że nie pracuje u teściów za karę, tylko naprawdę lubi swoje obowiązki i proste, wiejskie życie.
– Pan Wojciech już umie makaron, ale gołąbki spalił. Nie wyłożył garnka kapustą.
– Oj tam, z czasem wszystkiego się przy tobie nauczę!
Opuściłam tę sielankową scenę. Szczerze mówiąc, już wtedy wiedziałam, co się święci. Jemu nie chodziło o to, że jest młoda – liczyło się, że jest pełna życia i robotna. Całe życie spędził w końcu z próżniaczką. Nie szukał służącej, tylko prostej, sielskiej dziewczyny. Może dlatego tak chętnie brudził sobie ręce w kuchni...
– Tato, ja idę do ogrodu, wyślij mi proszę dane tego Stefana od wykończeń.
– Ach, tak. Ja tam zaraz zresztą przyjdę, tylko skończymy ten makaron...
Przyglądał się jej z zainteresowaniem
Nocowaliśmy u teściów, a ja chciałam zanieść na górę świeże pranie. Nie zrobi tego przecież wielka Jolanta Katarzyna. Z pokoju rodziców dobiegały jednak głosy.
– Ja przepraszam! Chciałam tylko przymierzyć, bo to takie drogie ubrania...
Zerknęłam do środka przez szparę w drzwiach. Zobaczyłam Daszę w najlepszej kiecce teściowej.
– Daszka, skarbie ty mój! Nie potrzebujesz tego wszystkiego, tyś jest piękna taka, jaka jesteś! Dałbym wszystko, żebyś była moja i żebyśmy żyli tu spokojnie, ale ta franca ogołoci mnie z kasy...
Widziałam, jak ją przytula i całuje po twarzy, nawet nie namiętnie, tylko jak zakochany dzieciak. Cofnęłam się o kilka kroków, by przetrawić sytuację. Nagle natknęłam się na wzrok teścia. Pośpiesznie zamknął drzwi, a ja zbiegłam po schodach.
– Martuś! Poczekaj, ja ci to wyjaśnię... – usłyszałam za sobą głos.
– Mam swój rozum! Zostaw mnie, wracamy do domu...
Wzięłam męża za fraki i odjechaliśmy. Skłamałam, że rozbolała mnie głowa i zaczął mi się okres. Nie żal mi teściowej, nie żal mi teścia, nie żal mi Daszy. Sami zgotowali sobie tę tragedię, zamiast rozstać się dawno i przestać zgrywać szlachciców. On chciał jednego, ona: drugiego. To nie mogło się udać.
Chciałabym za to skończyć budowę domu, bo w tym tempie potrwa to następne pięć lat. Zastanawiam się, czy go zaszantażować: może jakoś zwinie kasę Jolancie albo sprzeda jej biżuterię. Kieruję się przede wszystkim dobrem swojej własnej rodziny, zamiast dalej biernie wpatrywać się w ten cyrk.
Marta, 29 lat
Czytaj także:
„To miał być zwykły pierwszy dzień wiosny. Oprócz zapachu fiołków poczułem też powiew miłości”
„Na 1. rocznicę ślubu nie dostaliśmy od teściowej prezentu. Zamiast kwiatów przyniosła propozycję nie do odrzucenia”
„Sąsiedzi śmiali się z naszej działki, bo porastały ją chwasty. Po roku zmienili zdanie i teraz chcą ją odkupić”