Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam czuć się jak duch w swoim własnym życiu. Chyba to nie dzieje się nagle, nie ma dzwonka, który ogłasza: „od dziś jesteś nikim”. To raczej powolne zacieranie się, jak ślady stóp na piasku — z początku jeszcze widać, później już tylko domyślasz się, że tam były.

Michał i ja byliśmy razem od piętnastu lat. Kiedyś zakochani, dziś… raczej przyzwyczajeni. Nikt się nie awanturował, nie rzucał talerzami, nie zdradzał. A przynajmniej tak mi się wydawało. Byliśmy „w porządku”. Płatki z mlekiem rano, seriale wieczorem. Seks? Rzadko, ale przecież kto po tylu latach ma ochotę codziennie? Zamiast czułości – nawyk. Zamiast rozmów – zdawkowe „jak tam w pracy?”. Ale przecież mogło być gorzej, prawda?

Tyle że od jakichś dwóch, może trzech tygodni Michał był jakby… gdzie indziej. Wychodził do pracy wcześniej niż zwykle, wracał później. Czasem nawet mówił, że idzie na spacer, że musi „przewietrzyć głowę”, i znikał na godzinę, dwie. Kiedy pytałam, czy wszystko w porządku, tylko wzruszał ramionami. „Zmęczony jestem, Anka”. No dobrze. Ale przecież znam go. To nie było zwykłe zmęczenie.

Dzień Wszystkich Świętych zbliżał się wielkimi krokami. Jak co roku zaplanowaliśmy odwiedziny na grobach – jego matki, mojego ojca, wujka Zbyszka. Lubiłam ten dzień mimo wszystko. Może to brzmieć dziwnie, ale w tej ciszy cmentarza łatwiej było mi złapać oddech. Może dlatego, że nic nie trzeba tam mówić.

Nie wiedziałam, że w tym roku Michał zapali znicz nie tylko dla zmarłych z rodziny. Nie wiedziałam, że tej świeczki nie zapali dla mnie.

Przyłapałam go na grobie

– Tylko pamiętaj, żeby kupić te białe znicze, nie te kolorowe. Mama nie lubiła udziwnień – powiedział Michał, poprawiając kurtkę.

Pokiwałam głową. Od lat te same rozmowy, te same znicze, te same groby. Lubiłam powtarzalność tego dnia. To było coś, co znaliśmy, co wspólnie budowaliśmy.

Na cmentarzu było tłoczno jak zawsze. Lubiłam patrzeć na ludzi – ich czułość, skupienie, czasem łzy. Michał był cichy, jakby nieobecny. Stał chwilę przy grobie swojej matki, potem przy moim ojcu. Złożyliśmy kwiaty, zapaliliśmy znicze. Chciałam już wracać, było chłodno, dłonie mi drżały. Ale Michał rzucił:

Pójdę jeszcze zapalić jeden znicz. Zaraz wracam.

Zaskoczył mnie. Spojrzałam na niego pytająco, ale nie tłumaczył. Ruszył między alejkami, z dłonią schowaną w kieszeni kurtki. Miałam poczekać, ale coś mnie tknęło. Poszłam za nim w pewnej odległości. Nie wiedział, że go obserwuję.

Zatrzymał się przy nowym grobie. Na płycie widniało imię i nazwisko, którego nie znałam: Natalia W., zmarła dwa miesiące temu. Było tam małe zdjęcie – kobieta, może trzydzieści kilka lat, uśmiechnięta. Michał pochylił głowę i zapalił świeczkę. Stał tak chwilę, nieruchomy. Nie jak znajomy, bardziej jak… ktoś, kto kochał, cierpiał. Podeszłam cicho.

– Kto to?

Michał drgnął, jakby wyrwałam go ze snu. Był zaskoczony i chyba trochę zły, że poszłam za nim.

– Anka, miałaś… To… Koleżanka z pracy – powiedział szybko, bez spojrzenia w moją stronę.

– Aha – mruknęłam, ale w środku coś mnie ścisnęło.

Zbyt długo tam stał. Zbyt mocno trzymał w dłoni zapalony znicz. Zbyt cicho powiedział „koleżanka”.

To było coś więcej

– Myślisz, że jestem idiotką? – zapytałam, kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi mieszkania. – Przecież widziałam, Michał. Widziałam, jak tam stałeś. Jak na kogoś, kto był tylko koleżanką z pracy, to... – urwałam, czując, jak gardło mi się zaciska.

– Anka, nie zaczynaj. To naprawdę nic takiego – rzucił zmęczonym głosem, jakby rozmowa o kobiecie, której grób odwiedzał w sekrecie, była czymś codziennym. Jak sprawdzanie poczty czy wyrzucenie śmieci.

– Nie zaczynaj? Naprawdę?! Wiem, kiedy kłamiesz. Nie patrzyłeś nawet na mnie. Kim ona dla ciebie była, Michał?

– Przecież powiedziałem – wzruszył ramionami i poszedł do kuchni, jakby ucinał temat.

Poszłam za nim. Szafki trzaskały głośniej niż zwykle. Czajnik bulgotał. A we mnie buzowało.

Zasłużyłam na prawdę, do cholery! – wybuchłam. – Stałeś przy jej grobie jak... jak zakochany chłopiec! Nie przyszło ci do głowy, że może mnie to zaboleć? Że może chciałabym wiedzieć, co się w ogóle dzieje?

Michał milczał. Nalewał sobie herbatę, ale ręka mu drżała.

– I co? Nie masz nic do powiedzenia? – cisnęłam w niego słowami. – Była kim? Kochanką? Przyjaciółką? Kimś, z kim chciałeś zacząć nowe życie, gdybym tylko zniknęła?

W końcu spojrzał mi w oczy.

Nie zniosłabyś prawdy, Anka. Uwierz mi.

– To spróbuj mnie zaskoczyć – syknęłam. – Cokolwiek powiesz, będzie lepsze niż to milczenie.

Ale nie odpowiedział. Odsunął się ode mnie i poszedł do sypialni. Zostawił mnie z tą herbatą, z ciszą i tym cierpieniem w oczach. A ja zostałam z wrażeniem, że ta kobieta była ważniejsza niż ja. I że nigdy nie będę już pierwsza.

Słuchałam go ze łzami w oczach

Następnego dnia wstałam pierwsza. Michał jeszcze spał. Leżał na boku, z twarzą w poduszce, jakby chciał się schować przed światem. A może przede mną. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę i nie poznawałam go. To był ten sam mężczyzna, z którym dzieliłam łóżko od piętnastu lat, ale czułam, że między nami jest teraz przepaść.

Zaparzyłam kawę. Jedną dla siebie, drugą dla niego. Postawiłam kubek na stole z taką siłą, że się zachybotał.

– Michał – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Wstawaj. Musimy porozmawiać.

Podniósł się niechętnie, przyszedł. Włosy miał potargane, oczy czerwone. Przez chwilę nic nie mówił, tylko patrzył w kubek. W końcu westchnął ciężko.

– To nie była zwykła koleżanka – zaczął. – Natalia… kochałem ją.

Nie odpowiedziałam. Nie zapytałam „od kiedy?”, „jak mogłeś?”, „czy to moja wina?”. Byłam zbyt… pusta. Jakby ktoś wyssał mi z piersi powietrze.

Spotykaliśmy się prawie rok. Poznałem ją w pracy, wszystko zaczęło się tak… zwyczajnie. Kawa, rozmowy po godzinach. A potem… sam nie wiem kiedy. Wpadłem. Była ciepła, serdeczna, inna niż ty.

Zamknęłam oczy. Właśnie to najbardziej bolało – „inna niż ty”.

Zginęła dwa miesiące temu w wypadku – dokończył. – Jechała na spotkanie ze mną. Jej auto wpadło w poślizg. Nawet nie zdążyłem jej zobaczyć tego dnia.

– Czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytałam. Głos mi się załamał.

Spojrzał na mnie długo. I nic nie powiedział. To bolało bardziej niż wszystko inne.

Moje życie stanęło w miejscu

Wyszłam z domu jeszcze tego samego dnia. Nie powiedziałam, dokąd idę. Nie zostawiłam kartki. Michał nie próbował mnie zatrzymać.

Siedziałam w parku na ławce, owinięta szalikiem, obserwując dzieci bawiące się w oddali. Kiedyś byliśmy szczęśliwi. Budowaliśmy dom, wybieraliśmy kafelki, kłóciliśmy się o drobiazgi. Teraz czułam się, jakby to wszystko należało do obcego filmu, którego zakończenia nikt już nie chciał oglądać.

W końcu poszłam do Marty, mojej przyjaciółki z liceum. Otworzyła z niedowierzaniem.

– O matko… Anka? Co się stało?

– Potrzebuję tylko kanapy na dziś. I ciszy – szepnęłam, ale już w jej ramionach wybuchnęłam płaczem.

Michał cię zdradził?

Kiwnęłam głową. Nie umiałam powiedzieć wszystkiego, ale nie musiałam. Marta zawsze widziała więcej, niż mówiłam.

Siedziałyśmy wieczorem przy winie, a ja gapiłam się w okno.

– Spotykał się z nią rok. Umarła dwa miesiące temu. On teraz opłakuje ją… jakby to ona była jego żoną, nie ja.

– Co za… – Marta pokręciła głową. – I co teraz?

– Nie wiem. Rozwód? Może. Ale czy ja w ogóle jeszcze istnieję dla niego? Nie walczył. Nie przepraszał. Nie potwierdził, gdy spytałam, czy mnie kocha. I nie zaprzeczył.

Marta milczała chwilę, a potem powiedziała cicho:

Pomyśl o sobie. Przez piętnaście lat wszystko było „razem”, „nasze”. Może czas skupić się na sobie?

Miała rację. Ale nie wiedziałam, czy potrafię. Jak zacząć być „sobą”, jeśli przez lata byłam głównie „żoną Michała”?

Musiałam go o to zapytać

Wróciłam do domu po dwóch dniach. Michał siedział przy stole, jakby czekał. Tylko jego twarz nie wyrażała już nic – ani winy, ani skruchy. Jakby był tylko obecny fizycznie. Usiadłam naprzeciwko niego. Zauważyłam, że znicz z cmentarza stał teraz na parapecie, wypalony.

– Muszę zadać ci jedno pytanie – powiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie z lekkim wahaniem.

– Jeśli miałbyś wybór… żeby jedna z nas żyła – ja albo ona – kogo byś wybrał?

Nie odpowiedział od razu. Przez dłuższą chwilę patrzył na swoje dłonie. A potem uniósł wzrok.

Nie wiem – szepnął.

Zamknęłam oczy. Tyle wystarczyło.

– Dziękuję. To wszystko, co musiałam usłyszeć.

Wstałam, poszłam do sypialni i wyciągnęłam walizkę spod łóżka. Michał wszedł za mną.

– Anka, proszę. Nie rób tego teraz. Nie tak.

– Nie ty mnie straciłeś. Ty mnie dawno porzuciłeś, Michał. Po prostu jeszcze tego nie zauważyłam.

Zaczęłam wrzucać ubrania do walizki bez ładu. Michał próbował coś powiedzieć, ale każde jego słowo było zbyt małe, zbyt spóźnione.

– Wiesz, co boli najbardziej? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Że ja wciąż cię kocham, a ty… już nie mnie. Kochasz kogoś, kto nie żyje, mimo że ja jestem tu obok.

Zamilkł.

– Nie wiem, co czuję – powiedział w końcu. – Ale wiem, że mi jej brakuje.

– To idź. Idź, zapal jej znicz. Ja już nie czekam.

Zapięłam walizkę i wyszłam. Nie zatrzymał mnie.

Szczęście trwa krótko

Zamieszkałam u siostry. Miała pokój gościnny, który dotąd służył głównie za graciarnię. Teraz stał się moim schronieniem. Pierwsze dni były najgorsze – wszystko wydawało się obce. Nawet moje własne ciało. Patrzyłam w lustro i nie widziałam kobiety, tylko wrak. Żonę-widmo.

Michał nie dzwonił. Nie pisał. Z początku to bolało. Później zaczęłam to doceniać. Czułam się wolna w bólu. Sama w żalu. Ale już nie niewidzialna. Zaczęłam chodzić na długie spacery. Wstępowałam do kawiarni, gdzie nikt mnie nie znał. Siadałam z kawą przy oknie i obserwowałam ludzi – jak śmieją się, kłócą, całują, idą razem do domu. Nie zazdrościłam. Patrzyłam i myślałam: „nie mają pojęcia, jak krótko trwa spokój”.

Nie wiem, czy się rozwiedziemy. Nie wiem, czy wrócę. Ale wiem jedno – pierwszy raz od dawna nie jestem tylko żoną Michała. Muszę poznać siebie na nowo. I to jest dobre. To zaczyna coś od nowa.

Anna, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama