„Przyjaciółki mają mnie za dziwaczkę, bo jestem sama. Wolę być zgryźliwą singielką, niż tonąć w pieluchach i kaszkach”
„Słuchałam, jak rozmawiają. Tematy krążyły wokół dzieci – logopeda u syna Marty, trudności w przedszkolu córki Beaty, nowe kółko plastyczne, na które Anka zapisała swoją Hanię. Widziałam, że próbują mnie wciągnąć do rozmowy”.

- Redakcja
Czterdzieste urodziny. Magia tej liczby powinna być czymś wyjątkowym, a ja zamiast tortu i świeczek, zamiast toastów i kwiatów, wybrałam ciszę i samotność. Wbrew temu, co radziły koleżanki, że „trzeba coś z tej okazji zrobić” i „należy się świętowanie”. A ja nie czułam, że coś się należy. Może poza chwilą spokoju.
Nie mam dzieci. Nie mam partnera. Mam za to wygodne mieszkanie i pracę, której nie kocham, ale też nie nienawidzę. Teraz, jednak gdy patrzę na znajome, które mają po dwójce, trójce dzieci, czasem więcej, i słyszę ich rozmowy o przedszkolach, pieluchach, dietach eliminacyjnych i korepetycjach z angielskiego dla sześciolatka, czuję się jak widz na przedstawieniu, na które nikt mnie nie zaprosił.
– No ale coś musisz zrobić z tej okazji! – powiedziała Beata, moja dawna przyjaciółka ze studiów. – Przecież czterdziestka to wielka rzecz!
– Nie czuję tego – mruknęłam. – To tylko kolejny dzień.
– Nie bądź taka! My z dziewczynami planujemy drinka w barze. Wpadaj, nie będziesz siedzieć sama w domu jak jakaś starucha – zaśmiała się.
Nie chciałam tam iść. Miałam ochotę zawinąć się w koc, zaparzyć herbatę z miodem i przetrwać ten dzień jak najciszej. Ale Beata była nieustępliwa. Napisała rano wiadomość, potem jeszcze jedną w południe, aż w końcu zadzwoniła i zapowiedziała, że skoro nie mogę się cieszyć, to chociaż posiedzę z ludźmi. Poddałam się. Włożyłam czarny sweter, który pasował do wszystkiego i do niczego, i poszłam.
Nie dała mi wyboru
Przy stole siedziały trzy kobiety – Beata, Marta i Anka. Wszystkie znałam ze studiów. Beata wciąż wyglądała jak dawniej, tylko trochę więcej makijażu. Marta była teraz blondynką z grzywką, a Anka miała na palcu dwa pierścionki – jeden zaręczynowy, drugi z jakimś wielkim kamieniem. Uśmiechnęły się, kiedy mnie zobaczyły.
– No nareszcie! – zawołała Beata i podsunęła mi krzesło. – My tu już drugą kolejkę pijemy, a jubilatka się spóźnia!
Uśmiechnęłam się krótko i usiadłam.
– Wszystkiego najlepszego, Natka! Czterdzieści to nowa trzydziestka! – dodała Anka, stukając kieliszkiem w mój.
Nie miałam siły odpowiadać żartem. Podziękowałam, napiłam się wina i słuchałam, jak rozmawiają. Tematy krążyły wokół dzieci – logopeda u syna Marty, trudności w przedszkolu córki Beaty, nowe kółko plastyczne, na które Anka zapisała swoją Hanię. Widziałam, że próbują mnie wciągnąć do rozmowy, ale każda moja odpowiedź kończyła się szybciej, niż by chciały.
– A ty, Natalia, nie żałujesz? – zapytała nagle Beata, obracając w dłoni kieliszek. – Wiesz, że nie masz dzieci? Bo ja sobie nie wyobrażam życia bez mojej Zosi.
Zawahałam się.
– Czasem tak, czasem nie – odpowiedziałam i szybko sięgnęłam po telefon. – Przepraszam, muszę oddzwonić.
Miałam ich dość
Wstałam i wyszłam na zewnątrz. Nie było żadnego telefonu. Po prostu nie chciałam tam dłużej siedzieć. Poszłam przed siebie, bez planu, bez celu, byle dalej od tego stolika, od rozmów o pieluchach i pakowaniu drugiego śniadania do szkoły.
Szłam, mijając witryny sklepowe, zamknięte knajpki, grupki ludzi. Padał lekki deszcz, który sprawiał, że miasto wyglądało jak przez brudną szybę. Miałam wrażenie, że wszyscy wiedzą, dokąd zmierzają, a ja tylko błądzę, w butach, które zaczęły przemiękać.
Minęłam kino. Niewielkie, stare, z afiszem, który ktoś powiesił krzywo. Stałam chwilę przed wejściem. Nie znałam tytułów filmów, ale było mi wszystko jedno. Weszłam do środka. W kasie siedziała starsza kobieta, która zerknęła na mnie bez większego zainteresowania.
– Na co? – zapytała.
– Na cokolwiek – odpowiedziałam. – Najbliższy seans.
Kupiłam bilet i weszłam na salę. Film już się zaczynał. Był powolny, artystyczny, z tych, których nie rozumie się do końca, ale w których można się zanurzyć. Obrazy przesuwały się jak sen, głosy bohaterów były ciche. Siedziałam w przedostatnim rzędzie, zawinięta w płaszcz, mokra od deszczu, i czułam się spokojnie. Po filmie zapaliło się światło. Już miałam wstać, kiedy usłyszałam czyjś głos.
– Przypominam, że po seansie zapraszamy na krótką dyskusję – powiedział mężczyzna z przodu sali. – Jeśli ktoś ma ochotę.
Nie planowałam zostawać. Ale coś mnie powstrzymało. Może ta cisza, może to, że nikt nie oczekiwał ode mnie odpowiedzi. Zostałam.
Zaintrygował mnie
Kilka osób wymieniało się spostrzeżeniami, większość siedziała w milczeniu. Nie odezwałam się ani razu. Kiedy wszystko się skończyło, ludzie zaczęli wychodzić. Zostałam jeszcze chwilę, patrząc, jak gasną kolejne światła.
– Ciekawy film – usłyszałam obok. Odwróciłam się. Stał tam mężczyzna w granatowej kurtce, mniej więcej w moim wieku. Nie wyglądał na kogoś, kto często zaczepia nieznajome kobiety.
– Tak – odpowiedziałam ostrożnie.
– Trochę melancholijny – dodał, uśmiechając się lekko.
– Może dlatego mi się podobał – rzuciłam i dopiero wtedy spojrzałam mu w oczy. Były szare, jakby trochę zgaszone, ale spokojne.
– Jestem Łukasz – przedstawił się po chwili.
– Natalia.
Nie podałam mu ręki. Nie wiedziałam, czy chcę, żeby to była znajomość czy przypadek. Ale nie odchodził. I nie przeszkadzało mi to.
– Pierwszy raz tu jesteś? – zapytał.
– Tak. Weszłam przypadkiem. Uciekłam z urodzin.
– To brzmi jak dobra decyzja – odpowiedział bez ironii.
Wzbudzał sympatię
Kiedy wyszliśmy razem na ulicę, już nie padało. Pożegnaliśmy się bez gestów, bez obietnic. Ale zanim odszedł, powiedział:
– Czasem przychodzę tu w piątki. Gdybyś znów miała ochotę uciec.
Skinęłam głową. I przez resztę wieczoru zastanawiałam się, dlaczego czuję się lżej.
Minęły trzy dni, zanim znów przeszłam obok tego kina. Przez ten czas łapałam się na tym, że myślę o tym mężczyźnie w granatowej kurtce, o szarych oczach, o sposobie, w jaki mówił. I choć nie planowałam tego, w piątek wieczorem stanęłam przed wejściem. Nie musiałam się długo zastanawiać. Weszłam. Film był inny, bardziej dosadny, o czymś społecznym, trudnym. Tym razem usiadłam dwa rzędy wyżej niż ostatnio, ale wciąż z tyłu. Kiedy zgasły światła, poczułam ruch obok. Spojrzałam i zobaczyłam Łukasza.
Nie powiedzieliśmy nic aż do końca. Po filmie znów odbyła się dyskusja. Siedziałam cicho, ale tym razem on się odezwał. Krótko, ale sensownie. Mówił o samotności bohatera, o tym, jak łatwo jest zamienić codzienność w zbroję. Słuchałam go uważnie.
Po wszystkim wyszliśmy razem. Milczeliśmy kilka minut, idąc obok siebie. Miasto było ciche, pachniało deszczem i ziemią.
– Cieszę się, że przyszłaś – powiedział w końcu.
– Sama się sobie dziwię – odpowiedziałam. – Rzadko robię coś dwa razy.
– Może to dobrze. Może teraz właśnie warto coś powtarzać.
Potrzebowałam odmiany
Zatrzymaliśmy się przy przystanku. Żadne z nas nie spieszyło się do domu. Rozmawialiśmy dłużej niż poprzednio. O filmach, o pracy. On był informatykiem, od dwóch lat na swoim. Mówił spokojnie, bez emfazy. Ja też zaczęłam mówić. O tym, że moje życie jest pełne rzeczy „na chwilę”, że czuję się jak nieproszony gość na cudzych przyjęciach.
– Znam to uczucie – powiedział cicho. – Bycie obok.
– I co z tym robisz?
– Przychodzę tu. Czasem spotykam ludzi, z którymi nie muszę udawać.
Patrzyłam na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. W tamtej chwili czułam się jak ktoś, kto nagle usiadł na ławce po długim marszu. Nie wiedziałam, czy to dobrze, ale nie chciałam jeszcze wstawać.
– Może następnym razem pójdziemy na herbatę? – zaproponował nieśmiało.
– Może – odpowiedziałam.
Nie złożyłam obietnicy. Ale wracając do domu, po raz pierwszy od dawna czułam, że ktoś mnie zauważył.
Natalia, 40 lat
Czytaj także:
- „Mąż całe życie wydzielał mi kasę i upokarzał na każdym kroku. Zbuntowałam się i zostałam bogatą rozwódką”
- „Teściowa robi z mojego synka małego księdza. Zamiast na plac zabaw, zabiera go do kościoła i każe mu klepać litanie”
- „Mąż zawsze był oszczędny. Gdy zaczął żałować mi nie tylko kasy, ale też uczuć, wiedziałam, że jest jakiś powód”

