Reklama

Z Agą znałyśmy się od dzieciństwa. Chodziłyśmy do jednej podstawówki, potem do tego samego liceum. Poznałyśmy się w drugiej klasie. W pierwszej siedziałam w jednej ławce z Moniką. Przyszłyśmy do szkoły z jednej grupy w zerówce i spędzałyśmy wspólnie każdą przerwę, dzieląc się dziecięcymi sekretami.

Reklama

A teraz wyobraźcie więc sobie rozpacz siedmiolatki, gdy okazuje się, że jej najlepsza przyjaciółka przeprowadza się do innego miasta i już nie będzie chodzić z nią do jednej klasy. Prawdziwa rozpacz. Doskonale pamiętam, że przepłakałam kilka dni, a mama nie mogła mnie uspokoić.

Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami

Byłam pewna, że już nigdy nie znajdę innej dziewczynki, która stanie się moją bratnią duszą. Ale dziecięce emocje są bardzo zmienne. Już pierwszego września wychowawczyni mojej klasy przedstawiła Agnieszkę – drobną blondyneczkę w różowej bluzce z burzą loków spiętych w kucyk na czubku głowy. Aga została usadzona obok mnie w ławce i tak już zostało. Lata mijały, my powoli dorastałyśmy, a nasza przyjaźń nadal trwała. Zwłaszcza że obie wybrałyśmy to samo liceum i dokładnie ten sam profil klasy – humanistyczny.

Aga była zabawna, wygadana, wszędzie jej było pełno. Potrafiła zjednywać sobie nie tylko koleżanki czy kolegów, ale i nauczycieli. Nasza wychowawczyni – dystyngowana pani K. zakochana w poezji Mickiewicza – wprost uwielbiała Agnieszkę. To właśnie ona wciągnęła ją do szkolnego samorządu i grupy teatralnej, w której Aga zbierała wszystkie najważniejsze role. Była i Julią w dramacie Szekspira, i Balladyną ze Słowackiego, i Klarą z „Zemsty”, i Zosią z „Pana Tadeusza”. Chociaż wszystkie te bohaterki dzieliła przepaść – każda miała inny wygląd i charakter.

Logicznym wydaje się więc, że w ich rolach powinny być obsadzone zupełnie inne dziewczyny. Ale cóż, pani K. wiedziała swoje. A kto jak kto, ale główny reżyser, w osobie nauczycielki języka polskiego z liceum, zawsze ma ostatnie zdanie.

Już w szkole nas ze sobą mylili

W liceum Aga stała się jeszcze bardziej popularna niż wcześniej. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Nie byłam zazdrosna. Wprawdzie byłam nieco mniej przebojowa i wygadana niż moja przyjaciółka, ale ludzie nas często mylili. Dlaczego? Bo mówiłyśmy podobnie, nosiłyśmy podobne ciuchy, czesałyśmy się prawie tak samo.

Z początku mnie nawet mnie to bawiło. Gdy Aga kupowała dokładnie taki sam sweter, bluzkę czy sukienkę jak ja, śmiałam się, że niedługo staniemy się jak bliźniaczki. Nie miałam jej tego za złe. Czasami zastanawiałam się, czemu naśladuje mój styl, ale dochodziłam do wniosku, że to swoisty komplement, którym koleżanka chce podkreślić, że mam dobry gust.

Kiedyś nawet mi to powiedziała:

– Wiesz, ty zawsze wszystko wybierasz tak dobrze. Po co kombinować, skoro mogę się wzorować na tobie? – która nastolatka nie chciałaby usłyszeć czegoś takiego? Przecież to miłe słowa.

Wtedy wydało mi się to naprawdę fajne. Ale z czasem to jej naśladownictwo nabierało coraz większego rozpędu. Obcięłam grzywkę asymetrycznie? Już kolejnego dnia Aga przyszła do szkoły w podobnej fryzurze. Zrobiłam jasne pasemka? Moja przyjaciółka tak samo. Dostałam na urodziny srebrną bransoletkę z trzema serduszkami? Agnieszka znalazła w internecie dokładnie taką samą. Stawało się to coraz dziwniejsze.

To już nie była inspiracja

W liceum, jak to dziewczyny w tym wieku, zaczęłyśmy spotykać się z chłopakami. Pierwsze zauroczenia, sympatie, proszenie o chodzenie, spacery za rączkę. Oczywiście nastolatki uwielbiają dzielić się swoimi przeżyciami z przyjaciółkami. Bo kto lepiej wysłucha o wielkiej miłości – jak wtedy lubimy nazywać każdą damsko-męską znajomość? Kto doradzi, w co ubrać się na randkę, jak się zachowywać i gdzie najlepiej iść? Oczywiście, że najlepsza przyjaciółka.

Tylko, że Agnieszka i tutaj zaczęła przesadzać. Nie, nie podrywała chłopaków, którzy mi się podobali. Co to, to nie. Nikogo mi nie odbijała. Ale… Ale, kiedy mówiłam, że byłam z Bartkiem w nowej kawiarni, dwa dni później Aga wrzucała do sieci zdjęcie z dokładnie tego samego miejsca. Gdy kupiłam czerwoną kurtkę, ona kupiła niemal identyczną. I do tego mówiła, że „to przypadek”. Chociaż wcześniej twierdziła, że nie lubi mocnych kolorów. Gdy Bartek zaprosił mnie do kina, zaprowadziła Sebastiana na dokładnie ten sam seans.

Nawet moja mama zauważyła, że Agnieszka wciąż wygląda dokładnie tak samo jak ja. Wydało się jej to dziwne, dlatego sama zaczęła rozmowę na ten temat.

– Zauważyłaś, że Aga ma dokładnie taką samą kurtkę jak ty? I te jej dzisiejsze trampki, skądś je znam – uśmiechnęła się z lekką nutką ironii.

– Mnie to nie przeszkadza, może się po prostu mną inspiruje? To chyba dobrze, że mam fajny styl?

A mama tylko spojrzała uważnie:

– To dobrze, że masz swój styl. Ale ty się ciągle tłumaczysz z tego jej podobieństwa do ciebie. Nie uważasz, że ona powinna znaleźć swój własny pomysł na siebie? Nie chodzicie przecież do przedszkola, żeby codziennie zakładać takie same sweterki i buciki, nie sądzisz?

Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Poważne podejście mamy do tego tematu wydawało mi się przesadzone. Nawet się z niego podśmiewałam. Teraz jednak wiem, że ona była starsza i bardziej doświadczona, dlatego widziała więcej niż ja. A ja zwyczajnie nie chciałam zrozumieć, że w naszej relacji coś jest nie tak.

Wszystko się zmieniło

Kilka lat później poznałam Michała. Spokojny, ciepły, z poczuciem humoru. Od razu poczułam, że to coś wyjątkowego. Po dwóch latach oświadczył mi się podczas weekendu nad morzem – wszystko było jak z filmu. Najpierw romantyczna kolacja w restauracji. Później spacer po plaży w świetle księżyca. Wręczył mi piękny pierścionek z białego złota z kamieniem w błękitnym kolorze. Dokładnie taki, jak najbardziej mi się podoba.

Oczywiście kolejnego dnia podzieliłam się radosną nowiną ze swoją przyjaciółką. Aga, która od jakiegoś czasu była singielką, wydawała się szczerze cieszyć moim szczęściem.

– Boże, Anka! Ty naprawdę będziesz miała męża! Jak ty to robisz, że znalazłaś kogoś takiego jak Michał? Widać, że ten chłopak świata poza tobą nie widzi – niemal piszczała do telefonu.

Gdy wróciliśmy z weekendu, spotkałam się z koleżanką u mnie w domu i zaproponowałam, żeby została moją świadkową. Wzruszyła się. Uścisnęła mnie z całej siły i powiedziała:

– To zaszczyt. Będę dla ciebie najlepszą świadkową świata. Razem zmienimy wasze wesele w prawdziwą bajkę, którą wszyscy będą wspominać przez długie lata – śmiała się, a ja wierzyłam, że naprawdę dobrze mi życzy.

Nie przeczuwałam, że to właśnie ona zepsuje mi najpiękniejszy dzień w moim życiu. Bo niby dlaczego miałaby to zrobić?

Nie wierzyłam w to, co widzę

Na przymiarki poszłam z mamą i siostrą. Aga nie mogła, bo coś wypadło jej w pracy. Tak przynajmniej twierdziła. Wybrałam sobie wymarzoną suknię – koronkową, z lekko rozszerzanym dołem w kształcie litery A, z długimi rękawami i pięknie zdobionym dekoltem. Prawdziwe cudo.

Tydzień później Aga wrzuciła zdjęcie na media społecznościowe z podpisem: „Trafiłam prawdziwe cudo. Suknia marzeń”. I dodała trzy serduszka. Z ciekawości kliknęłam. I zamarłam. To była ta sama sukienka. Ta sama marka, ten sam fason. Tylko bez trenu.

Napisałam jej natychmiast: „ Aga… serio? To ta sama suknia, co moja. Ślubna!”.

Odpisała po kilku godzinach: „Nie wiedziałam. Po prostu mi się spodobała, a przecież i tak to ty jesteś panną młodą. Ja tylko twoją świadkową!”.

Nie wiedziała? Wysłałam jej zdjęcia z przymiarek. Sama ją informowałam o wyborze. Wiedziała doskonale, że to dokładnie ten sam fason. I mimo wszystko to zrobiła.

Spotkałyśmy się kilka dni później w kawiarni. Myślałam, że przeprosi. Że będzie jej głupio. Zamiast tego usłyszałam:

– Anka, przestań dramatyzować. Jakby ktoś poza tobą to zauważył. Ludzie patrzą na pannę młodą, a nie na świadkową. Dlaczego niby miałabym nie założyć tej sukienki?

Spojrzałam na nią i poczułam, jak coś we mnie się przełamuje. Te wszystkie lata kopiowania, udawania, że to komplement. Nagle zobaczyłam, że to była jakaś chora rywalizacja. Czy ona chciała być… mną?

Powiedziałam cicho, ale stanowczo:

– Nie chcę cię już przy sobie tego dnia. Nie chcę cię obok w tej sukni. Czy ty nie rozumiesz, że druhna nie może zakładać białej sukienki? Do tego imitacji kreacji panny młodej? Nie chcę cię jako świadkowej. Przykro mi, Aga.

Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– Żartujesz sobie, prawda?

Nie żartowałam. Nic już więcej nie powiedziałam.

Miałam już tego dość

To był trudny moment. Straciłam kogoś, kogo uważałam za najbliższą przyjaciółkę. Ale na własnym ślubie oddychałam z ulgą. Moja siostra została świadkową. I ubrała piękną sukienkę w kwiaty. Nie mającą nic wspólnego z moją suknią ślubną. Wszystko było jak trzeba. Po prostu nikt nie próbował być „drugą mną”.

Agnieszka nie przyszła na mój ślub. Potem jeszcze próbowała pisać. Tłumaczyć się. Twierdziła, że „to tylko sukienka” i że przesadziłam. Ale ja już wiedziałam jedno. Tutaj wcale nie chodziło o sukienkę – chociaż chciała popełnić niewybaczalną gafę, która nie mieści się w ślubnych standardach. Ale tak naprawdę chodziło o to, że przez całe życie pozwalałam komuś przekraczać moje granice. I wreszcie powiedziałam dość.

Może to zabrzmi egoistycznie, ale czuję się wolna. Bez tej relacji. Bez wiecznego zastanawiania się: co dziś skopiuje? Jaką fryzurę, jaki styl, jakie słowa? Niektóre przyjaźnie kończą się z hukiem. Ale czasami tak trzeba.

Można kimś się inspirować. Ale są pewne granice, których się nie przekracza. A ja mam prawo być jedyna w swoim rodzaju. Szczególnie w dniu własnego ślubu.

Anna, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama