Reklama

Nie chcę robić z siebie ofiary, ale byłam zakochana. Wierzyłam, że to już na zawsze, nawet zaczęłam planować ślub. Mój były narzeczony twierdził, że też, a potem po prostu pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Właśnie wtedy, kiedy jego koleżanka z uczelni miała na sobie moją koszulkę i siedziała przy naszej kuchence, smażąc naleśniki jak gdyby nigdy nic.

Zostałam sama

Minęło pół roku, odkąd mieszkam sama. Wróciłam do kawalerki po babci. Mało tu miejsca, ściany cienkie, a kaloryfery stukają, ale przynajmniej nikt mnie tu nie oszukuje. Nie cierpię grudnia. Kiedyś go kochałam – te wszystkie pierniki, kolędy, migające światełka… a teraz każde z nich przypomina mi, jak cieszyliśmy z planów na wspólne święta, jak kupowaliśmy bombki, jak się śmialiśmy.

Teraz omijam jarmarki, nie wieszam lampek. Kiedy na Messengerze ktoś mi pisze „Wesołych Świąt”, mam ochotę odpisać „Zamilcz”. Tylko Magda, moja przyjaciółka, nie daje mi uciec w ten marazm. Ona, w swoim czerwonym swetrze z Mikołajem, wpycha się do mnie z termosami grzańca i zmusza do życia.

– W sobotę idziemy na jarmark – oznajmiła. – I nie, nie przyjmuję żadnych „ale”. Będziesz się dobrze bawić, choćbyś miała umrzeć z uśmiechem na twarzy!

Zmusiła mnie

Nie miałam siły się kłócić. Magda przyszła po mnie już przed szesnastą, choć umówiłyśmy się później. Jak zwykle nie umiała usiedzieć na miejscu. Stała w moim przedpokoju w wełnianej czapie z pomponem, gadała jak najęta, rozpinając kurtkę i rzucając mi szalik, żebym go założyła, bo przemarznę.

Nie miałam siły protestować. Włożyłam szalik, czapkę, grube rękawiczki i ruszyłam za nią, choć każda część mojego ciała mówiła, żeby zostać pod kocem. Szłyśmy przez miasto, a ona co chwilę podskakiwała, pokazując mi coś palcem – a to iluminacje na latarniach, a to nowy stragan z ceramiką, a to dzieciaki w śmiesznych czapkach.

Tłum był nieznośny, wszędzie pachniało przypalonym cukrem i cynamonem, a z głośników leciała piosenka, którą mój były puścił mi rok wcześniej w kuchni, mówiąc, że właśnie ją wybrał jako naszą ślubną.

To był wypadek

Zatrzymałyśmy się przy budce z gorącą czekoladą. Stałam obok przyjaciółki, zmęczona, znudzona, zrezygnowana, marząc o ciszy. Wzięłam kubek, odebrałam resztę i ruszyłam nieuważnie przed siebie, próbując wypatrzyć Magdę w tłumie. Zamachnęłam się niechcący ręką, a zawartość kubka wylała się na rękaw nieznajomego faceta.

– O Boże, przepraszam! Naprawdę, nie chciałam… – wyrzuciłam z siebie, zerkając na mokry materiał jego kurtki. – Przepraszam – powtórzyłam ciszej, bo nie wiedziałam już, gdzie patrzeć.

Mężczyzna spojrzał na mnie z uśmiechem. Miał rozczochrane włosy i lekko zaparowane okulary. Wcale nie wyglądał na kogoś, kto zaraz zacznie krzyczeć.

– W porządku. Czekolada się spierze, a ja i tak nie lubię tej kurtki – powiedział spokojnie. – Może grzaniec w ramach rewanżu? Nie lubię chodzić tu sam.

Nie był nachalny, nie patrzył na mnie jak wilk na owcę. Po prostu stał, z lekko przekrzywioną głową i uniesionymi brwiami, czekając na moją reakcję. Powinnam była odmówić, powinnam się odwrócić i odejść, ale coś mnie zatrzymało.

Był uprzejmy

Nie był typem z okładki magazynu. Miał trochę za duży nos, brodę nie do końca ogoloną i takie oczy, jakby widziały więcej, niż chciały. Było w nim coś niepokojąco spokojnego, coś, co przypomniało mi, że nie zawsze trzeba uciekać. Usiedliśmy na drewnianej ławie pod jedną z jarmarcznych altanek. Światełka migotały nad głowami, kolędy sączyły się z głośników, a powietrze pachniało goździkami. On postawił dwa kubki z parującym grzańcem między nami i powiedział:

– Zawsze chodzisz z miną, jakby ktoś ci ukradł choinkę?

Parsknęłam od niechcenia, ale jednak.

– Może mi ukradli coś więcej niż choinkę – odparłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Spojrzał na mnie uważnie, ale nie drążył. Zamiast tego opowiedział, jak próbował upiec pierniki i spalił wszystkie na węgielki. Potem dodał, że nie lubi samotnych wieczorów, ale jeszcze mniej lubi udawać, że wszystko gra. Pomyślałam wtedy, że może to nic. Jutro zapomnę jego imię, ale dziś – tu i teraz – naprawdę poczułam, że znowu potrafię się uśmiechnąć.

Potoczyło się szybko

Spotkaliśmy się jeszcze parę razy niby przypadkiem, a potem coraz częściej. Długie spacery, kino, rozmowy nad herbatą, które zaczynały się po dziewiętnastej i kończyły, gdy tramwaje już nie jeździły. Tomek był ostrożny. Nie przyspieszał, jakby wiedział, że zbyt szybki ruch mógłby mnie spłoszyć.

Na Sylwestra zaprosił mnie do siebie. Ugotował rosół i upiekł tartę, która mu nie wyszła, ale zjadłam ją do ostatniego okruszka. Piliśmy wino z kubków, oglądaliśmy stare filmy i dokładnie o północy wyszliśmy na balkon, by patrzeć na fajerwerki nad dachami.

Kilka tygodni później stałam w jego łazience w szlafroku, patrzyłam na dwie różowe kreski i czułam, jak całe moje ciało robi się lekkie, a jednocześnie ciężkie jak kamień. Usłyszałam skrzypnięcie podłogi. Otworzyłam drzwi, a Tomek stał tam z rozczochranymi włosami i zaspanymi oczami.

– Wszystko w porządku? – zapytał, a ja poczułam, jak drży mi głos.

– Nie planowałam tego. Wiem, że może nie jesteś gotowy…

Wszystko się zmieniło

Nie dokończyłam. Przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił.

– Ja nie wiem, czy kiedykolwiek będę gotowy, ale wiem, że nie zamierzam znikać.

Objęłam go za szyję i po raz pierwszy od lat poczułam, że ktoś mówi coś, co naprawdę myśli. Bez pustych deklaracji, bez prób ucieczki.

W kolejnych tygodniach bywało różnie. Bałam się, czasem płakałam bez powodu, czasem się śmialiśmy z imion, które kompletnie nie pasowały dla dziecka, ale on był codziennie. Gładził mój brzuch, szeptał coś do środka, jakby nasze dziecko już mogło go usłyszeć. A ja, mimo wszystkich obaw, wiedziałam jedno: nigdy wcześniej nie czułam się tak bezpieczna.

W kolejne święta w kuchni pachniało piernikami. Na podłodze leżały wstążki, arkusze papieru i złote naklejki, a między nimi biegała Basia – nasza córka. Tomek próbował zawinąć prezent w papier w renifery, ale z każdej strony coś wystawało.

To był nowy początek

– Wiesz, że jakbyś wtedy nie oblała mnie tą czekoladą, to pewnie dalej byłbym samotny? – rzucił, zerkając na mnie znad poskręcanego kokardą pudełka.

– A ja pewnie siedziałabym w domu i użalała się nad sobą – odpowiedziałam, podchodząc bliżej.

Basia podniosła z podłogi srebrną bombkę i z dumą zaniosła ją na choinkę. Zawiesiła krzywo, ale nikt nie miał serca poprawiać. Usiedliśmy razem na dywanie, patrząc, jak małe rączki obracają pudełko z kredkami, jakby to był najcenniejszy skarb świata. Choinka migała delikatnym światłem, a za oknem zaczął padać śnieg.

Tomek sięgnął po moją dłoń. Spojrzałam na niego i poczułam coś cichego, ale pewnego. Nie było w tym fajerwerków, dramatycznych zwrotów akcji. Była codzienność – ciepła, trochę nieporadna, ale nasza. Zrozumiałam, że to nie przypadek nas połączył. To była decyzja, moja i jego.

Anna, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama