„Przyjaciółka wyciągnęła mnie na sylwestra. Zupełnie jakby wiedziała, że to tej nocy moje życie stanie na głowie”
„Gdy weszłam do mieszkania Anki, od razu uderzył mnie zapach prosecco, chipsów z papryką i perfum różnych marek, wymieszanych w jedną duszącą woń. Ludzie stali w parach, trójkach, śmiali się, ktoś coś krzyczał z kuchni. Kiedyś lubiłam taki klimat. Teraz czułam, że to wszystko mnie przerasta”.

Nie lubię Sylwestra. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie robią z końca roku tak wielkie wydarzenie, skoro dzień później wszystko wygląda tak samo: te same problemy, te same poranne zmarszczki w lustrze, to samo uczucie pustki w środku. Kiedy więc przyjaciółka zaprosiła mnie na domówkę, miałam ochotę odmówić. Byłam świeżo po rozstaniu i ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, był widok zakochanych par i dźwięk sztucznych życzeń. Uległam tylko dlatego, że obiecała, że będzie spokojnie, bez fajerwerków i bez całonocnego imprezowania. Nie spodziewałam się wtedy, że jedna przypadkowa decyzja, jedno „no dobra, przyjdę na chwilę”, może zmienić całe moje życie.
Czułam, że to wszystko mnie przerasta
— Ubierz coś błyszczącego, proszę cię, chociaż raz! — jęczała Anka przez telefon. — Przecież nie możesz przyjść na Sylwestra, jakbyś szła do Lidla po bułki!
Nie miałam siły z nią dyskutować. Założyłam czarny golf i zwykłe dżinsy, włosy spięłam w koczek, który trzymał się chyba tylko siłą woli. Nie malowałam się — po co, skoro i tak nie miałam zamiaru z nikim rozmawiać? Chciałam się tylko pokazać, wypić lampkę szampana, złożyć życzenia i wrócić do domu, zanim wybije północ.
Gdy weszłam do mieszkania Anki, od razu uderzył mnie zapach prosecco, chipsów z papryką i perfum różnych marek, wymieszanych w jedną duszącą woń. Ludzie stali w parach, trójkach, śmiali się, ktoś coś krzyczał z kuchni. Kiedyś lubiłam taki klimat. Teraz czułam, że to wszystko mnie przerasta. Przeszłam przez salon, z nikim się nie witając i zamknęłam się w łazience na dobre dziesięć minut.
— Co ty tam robisz? — rzuciła Anka przez drzwi. — Goście myślą, że zasłabłaś.
— Zaraz wyjdę — rzuciłam sucho, patrząc w swoje zmęczone oczy w lustrze. Nie byłam gotowa, żeby kogokolwiek poznawać. Jeszcze nie. Rozstanie z Bartkiem zostawiło we mnie coś, czego nie umiałam poskładać. Zawiódł mnie, a ja pozwoliłam mu na to zbyt wiele razy.
Kiedy w końcu wyszłam z łazienki, wpadłam na jakiegoś faceta. Dosłownie. Miał w rękach dwa kieliszki i jeden z nich wylał mi się na sweter.
— O, sorry! — powiedział szybko. — Wybacz, jestem trochę niezdarny. Mam na imię Michał. A ty?
Chciałam odburknąć coś złośliwego, ale powstrzymałam się. Miał ciepłe oczy i uśmiech, jakiego dawno nie widziałam.
— Justyna — odpowiedziałam po chwili.
— Chodź, naleję ci nowego — uśmiechnął się. — Ten i tak był już zwietrzały.
Poszłam za nim
Przez kilka minut rozmawialiśmy w kuchni. O tym, że nie lubimy Sylwestra, że znajomi nas tu zaciągnęli, że ledwo znamy gospodarzy — jakby to miało nas usprawiedliwić, że stoimy teraz razem, nie do końca pasując do reszty rozkrzyczanego tłumu. Michał był inny niż faceci, których dotąd spotykałam. Nie próbował błyszczeć, nie rzucał żartami jak z TikToka, nie popisywał się. Słuchał. Pytał. A ja… odpowiadałam.
— To co? — rzucił nagle, wskazując głową w stronę salonu. — Potańczymy?
— Ja? Nie, dzięki. Serio. Nie ta pora, nie ten nastrój.
— Wiesz, jak się mówi… czasem warto zatańczyć, zanim północ wybije i zniknie magia. — Mrugnął do mnie.
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale poszłam za nim. W salonie ktoś puścił jakąś starą piosenkę z lat 90. Śmiesznie. Ściszył trochę głośnik, zostawiając tylko ciepłe bity. Michał objął mnie delikatnie, bez nachalności, jakby czekał, aż to ja zdecyduję, jak blisko mogę być. Nie tańczyłam od miesięcy. Serio. Ostatni raz chyba na weselu kuzynki, jeszcze z Bartkiem. A teraz tańczyłam z nieznajomym, który trzymał mnie tak, jakby znał moje wszystkie złamane kawałki, a nie miałam nawet pewności, ile ma lat.
— Fajnie się z tobą rozmawia — powiedział, kiedy piosenka się skończyła.
— Z tobą też. Co prawda przez większość czasu to ty mówiłeś, a ja kiwałam głową — zaśmiałam się.
— No to teraz ty mów. Na przykład… dlaczego jesteś tu sama?
Zatkało mnie. Nie dlatego, że pytanie było niestosowne. Raczej dlatego, że nie przypominałam sobie, kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie tak szczerze. Zamiast odpowiedzieć, spojrzałam na zegar na ścianie. Do północy zostało piętnaście minut.
Znowu mnie zatkało
W pokoju zrobiło się głośniej, jakby wszyscy nagle sobie przypomnieli, że za chwilę wejdziemy w nowy rok. Ktoś odliczał minuty do północy, ktoś włączył telewizor, by obejrzeć występ z jakiejś estrady, inni już ustawiali się z kieliszkami, gotowi do toastu. A ja… stałam w rogu z Michałem, który ani na moment nie stracił mnie z oczu.
— Justyna — powiedział cicho, nachylając się do mojego ucha, jakby miał mi zdradzić coś bardzo ważnego. — Wiesz, że według jakiejś idiotycznej zasady, jak się całujesz z kimś o północy, to z tą osobą spędzisz cały rok?
— A jeśli nie chcesz go spędzić z nikim?
— To znaczy, że jeszcze nie spotkałaś właściwego człowieka.
Znowu mnie zatkało. Czy ja byłam aż tak przezroczysta, że można było czytać mnie bez trudu? Z głośników poleciało: „Dziesięć! Dziewięć! Osiem!” — wszyscy dookoła już krzyczeli. W rękach trzymałam kieliszek, ale nie miałam odwagi go podnieść.
— Siedem! Sześć! Pięć! — Michał stał przede mną, nie spuszczając wzroku. Nie uśmiechał się, nie śmiał, nie próbował niczego udawać. Po prostu był. Blisko.
— Cztery! Trzy! Dwa! Jeden! SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Wybuchły korki od szampanów, ktoś wrzasnął, że kocha wszystkich, a ktoś inny się popłakał — klasyka domówek. I wtedy Michał zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Pocałował mnie. Spokojnie, bez pośpiechu. Delikatnie, ale pewnie. Tak, jakbyśmy nie byli w środku imprezy, tylko gdzieś zupełnie sami, gdzie nie trzeba było nic tłumaczyć. Nie oderwałam się. Nie zaprotestowałam. Zamiast tego… przymknęłam oczy. Pierwszy raz od bardzo dawna czułam się bezpieczna. I zupełnie nieprzygotowana na to, co dalej.
Nie czułam, że jest obcy
Wymieniliśmy numery jeszcze tej samej nocy, ale nie powiedzieliśmy sobie „musimy się zobaczyć”. Nie było wielkich obietnic, nie planowaliśmy niczego na siłę. Mimo to Michał napisał do mnie już rano, zanim zdążyłam zjeść śniadanie.
„Mam kaca po szampanie i tęsknię” – brzmiała wiadomość.
Uśmiechnęłam się do ekranu, nie wiedząc, co bardziej mnie rozczula — jego bezpośredniość czy to, że ja czułam dokładnie to samo. Przez kolejne dwa dni pisaliśmy do siebie non stop. Śmialiśmy się, dzieliliśmy głupimi linkami, pisaliśmy, co jemy, gdzie jesteśmy. I coraz mniej udawaliśmy, że to tylko tak, na chwilę, poimprezowa gra słów. To nie było już tylko pisanie. To był jakiś dziwny rodzaj bycia obok siebie, mimo że dzieliło nas całe miasto.
W czwartek Michał napisał: „Mam urlop w piątek. Może wyskoczysz ze mną na weekend? Mam pomysł, ale musisz mi zaufać” .
Zawahałam się. Tak po prostu? Po kilku dniach rozmów jechać gdzieś z obcym facetem? Tylko że… nie czułam, że jest obcy. A raczej bardziej obcy był mi Bartosz, z którym dzieliłam życie przez trzy lata i który nigdy nie zauważył, kiedy zaczęłam płakać do poduszki.
„Dobra. Ale jeśli to jakaś agroturystyka z pokojem bez ogrzewania, to zawracam” .
„Zabieram koc i herbatę z prądem. Deal?”.
Niby nic się nie zmieniło
Pojechaliśmy. Małe domki nad jeziorem, pustka dookoła, a w środku ciepło, miękka pościel i kuchnia z parującym makaronem. I on, z gitarą, na której brzdąkał kilka akordów, śmiejąc się, że zna tylko jedną piosenkę, ale będzie ją grał, dopóki nie ucieknę.
Nie uciekłam. Po dwóch dniach czułam się, jakbym znała go od lat. Było tak normalnie, że aż ledwie w to wierzyłam. Nikt mnie nie oceniał, nie wypytywał o przeszłość. Michał patrzył na mnie tak, jakbym dopiero teraz się naprawdę otworzyła. Wróciliśmy do miasta w niedzielę wieczorem. Niby nic się nie zmieniło — te same ulice, te same bloki, ta sama poczta, w której zawsze jest kolejka. A jednak wszystko było inne. Ja byłam inna.
Nie umiałam się skupić w pracy. W głowie miałam tylko jego: jak parzy kawę, jak mnie rozśmiesza, jak odgarnia mi włosy z twarzy, kiedy myślę, że nie patrzy. Nie chciałam tego nazywać. Bałam się słowa „zakochanie”, bo brzmiało jak coś, co łatwo można złamać. A przecież dopiero co pozbierałam siebie z podłogi.
To nie było zauroczenie
Anka już coś podejrzewała.
— Ty się uśmiechasz, jakbyś wygrała w totka albo co najmniej schudła bez diety — rzuciła, wlepiając we mnie wzrok. — Jest facet, prawda?
Wzruszyłam ramionami, próbując nie uśmiechać się zbyt szeroko. Ale nie dało się tego ukryć. Michał był jak tlen. W końcu powiedziałam Ance o wszystkim, a ona zamiast śmiać się, że po tygodniu już mam motyle w brzuchu, tylko kiwnęła głową.
— Może to po prostu ten moment. Czasem nie trzeba czekać latami, żeby wiedzieć.
Wieczorem Michał wysłał mi zdjęcie — nasze buty obok siebie na tarasie domku. Podpisał: „Chciałbym tak codziennie. A ty?”.
Patrzyłam na ekran dłuższą chwilę. Wiedziałam, co chcę odpisać. Wiedziałam, co czuję. To nie było zauroczenie. To nie był przypadek, a spotkanie dwójki ludzi, którzy od dawna nie wierzyli, że jeszcze coś dobrego może ich spotkać. Napisałam tylko: „Ja też”.
Może to szansa
Mijały tygodnie. Potem miesiące. A ja nadal czułam, że tamten Sylwester był jak punkt zwrotny, od którego wszystko zaczęło się układać w zupełnie innym rytmie. Nie, nie było idealnie. Kłóciliśmy się o pierdoły, nie rozumieliśmy się czasem zupełnie. Ja się bałam, on się wycofywał. Ale za każdym razem, kiedy przychodził kryzys, patrzyliśmy na siebie tak, jak wtedy, o północy. I przypominaliśmy sobie, że najważniejsze już się wydarzyło: spotkaliśmy się.
W marcu zapytał, czy chciałabym z nim zamieszkać. Mimo że moje ciało krzyczało „tak!”, głowa nie była taka szybka. Potrzebowałam czasu. I on to rozumiał.
— Nie chcę cię mieć dla siebie na siłę — powiedział. — Chcę, żebyś tu była, bo czujesz, że to twoje miejsce.
Zostałam. Najpierw na kilka nocy, potem na cały tydzień. Aż pewnego dnia zorientowałam się, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz wracałam do swojego mieszkania. Nie wiem, co będzie za rok czy za pięć lat. Ale wiem jedno — życie potrafi zaskoczyć wtedy, gdy najmniej się tego spodziewasz. Czasem musisz wyjść z domu w najgorszym swetrze świata, z zamiarem wypicia jednego kieliszka prosecco i powrotu do swoich smutków... a kończysz w ramionach kogoś, kto zmienia wszystko. Może Sylwester to jednak nie tylko sztuczne fajerwerki i zmyślone życzenia. Może to szansa, żeby coś zacząć od nowa.
Justyna, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przy karpiu rodzice pytali o mojego eks męża, a mnie olewali. Dopiero po rozwodzie poznałam prawdę o ich stosunkach”
- „Myślałam, że to będą smutne święta, lecz wydarzył się świąteczny cud. Sąsiad zrobił coś, czego nigdy nie zapomnę”
- „Po opłatku siostra ogłosiła świąteczny hit i wszyscy się zachwycali. Przez tę nowinę rzuciłam faceta po 6 latach”

