Reklama

Moje życie zatrzymało się nagle i za nic nie chciało ruszyć z miejsca. Któregoś dnia Piotr po prostu wyszedł z domu i nawet na mnie nie spojrzał. W pewnym momencie przestałam kupować świeże kwiaty na stół, bo i tak nikt ich nie zauważał. Później zaczęłam sypiać w dresie, bo po co się starać, skoro on nigdy nie zauważał mojej obecności, więc tym bardziej nie zwracał uwagi na mój wygląd.

To dlatego niedawno się rozwiodłam. Mieszkam teraz sama w dwupokojowym mieszkaniu, które kiedyś było pełne życia. Dziś... nie ma tu nic poza ciszą, która stale dźwięczy w uszach i nie daje spokojnie spać. Rano otwieram oczy i przez chwilę próbuję sobie przypomnieć, po co mam wstać. Bezskutecznie. W pracy mnie nie chcą: po czterech latach przerwy nikt nie potrzebuje wyedukowanej humanistki, która nie ogarnia Excela.

Na koncie mam 242,17 zł.

— Marta, nie możesz tak dłużej. — Kinga, moja jedyna przyjaciółka, przeszywa mnie wzrokiem. — Wiesz, że ja cię kocham, ale wyglądasz jak zombie. Serio. Daj się gdzieś wyciągnąć, zrób coś dla siebie . Idź na jogę.

— Na jogę? — Skrzywiłam się. — Serio?

— Albo zjedz ciastko, idź na imprezę, na basen... wszystko jedno, rusz się, błagam cię. — Jej głos mięknie. — Nie chcę cię stracić. Jeszcze trochę, a zupełnie znikniesz.

Zgodziłam się na jogę, bo łatwiej było skinąć głową, niż tłumaczyć, że nie mam siły. Zwłaszcza że Kinga zarzekała się, że już mi wykupiła karnet na zajęcia. Poszłam więc z przymusu. Nie zależało mi wcale na tym, by być „fit” i nie szukałam duchowego przebudzenia. Po prostu... ona mnie tam zawlokła. Wciągnęła mnie za rękę do sali pełnej ludzi, pachnących kadzidełek i mat do ćwiczeń w kolorach, które mnie irytowały.

„Boże, co ja tu robię?” — pomyślałam w pierwszej chwili, siadając w kącie z najbrzydszą matą, jaką znalazłam.

Jeszcze nie wiedziałam, że to właśnie tam po raz pierwszy spotkam jego.

Nie planowałam z nim rozmawiać

Na kolejne zajęcia przyszłam kilka minut przed czasem, żeby nikt nie musiał na mnie patrzeć. Lubiłam być niewidzialna. Najlepiej, gdybym mogła rozpłynąć się w powietrzu razem z dymem z kadzidełek, który unosił się nad salą. Usiadłam w kącie i udawałam, że sprawdzam telefon, chociaż nie miałam nic do sprawdzenia. W głowie tkwiła cisza — dokładnie taką, jaką próbowaliśmy osiągnąć podczas medytacji na zakończenie każdej sesji. Tyle że u mnie ta cisza nie niosła ukojenia, tylko ciężar.

Pojawił się nagle, bezszelestnie, jakby też próbował być niezauważony. Usiadł obok, zostawiając między nami kilka centymetrów przestrzeni. Właściwie nic w nim nie przyciągało uwagi, poza tym, że był zbyt spokojny jak na kogoś, kto po raz pierwszy przekraczał próg sali. Nie rozejrzał się nerwowo, nie zapytał, co gdzie położyć, nie uśmiechnął się do instruktorki. Po prostu usiadł i patrzył przed siebie.

Nie planowałam z nim rozmawiać. Przyszłam tu, żeby przestać czuć cokolwiek, a nie żeby poznawać ludzi. Kiedy jednak instruktorka kazała nam się odwrócić do sąsiada i przez chwilę poćwiczyć razem, musiałam spojrzeć mu w oczy. Miał ciemne tęczówki o głębokiej, brązowej barwie. Takie, w których można było coś dostrzec, jeśli człowiek miał odwagę się w nie zapatrzeć.

— Pierwszy raz? — spytał cicho, jakby nie chciał naruszyć tej dziwnej ciszy, jaka panowała między nami.

— Tak. Znaczy… drugi. — Skrzywiłam się lekko. — Nie czuję się tu jak u siebie.

— Ja też nie — przyznał. — Ale lepiej tu niż w domu.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie zapytałam, dlaczego nie chce być w domu. Nie miałam siły udawać, że mnie to interesuje. Ale coś się we mnie poruszyło — chyba dlatego, że w jego głosie wyczułam znajome zmęczenie.

Po zajęciach wyszliśmy niemal równocześnie. Nie miałam zamiaru się zatrzymywać, ale on skinął głową w moją stronę.

— Ciężko się zasypia, co? — zagadnął.

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego uważniej. Było w nim coś znajomego, coś, czego nie umiałam nazwać, ale czego nie mogłam też zignorować.

— Ostatnio zasypiam tylko przy włączonej lampce — odpowiedziałam i natychmiast tego pożałowałam. Nie dlatego, że to było zbyt intymne, tylko dlatego, że zabrzmiało zbyt prawdziwie.

— Też tak mam. — Uśmiechnął się lekko. — Zostawiając światło, łatwiej udawać, że się nie jest samemu.

Nie odpowiedziałam. Pokiwałam tylko głową i poszłam w swoją stronę. Ale wieczorem, leżąc w łóżku, przypomniałam sobie jego słowa i ten uśmiech: taki, który nie był ani ironiczny, ani wesoły.

— To dziwne, ale jest ktoś, przy kim czuję się… mniej samotna — przyznałam się Kindze następnego dnia.

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

— Poznałaś kogoś na jodze? — mruknęła.

— To za dużo powiedziane — rzuciła pośpiesznie.

— Marta, nie każę ci się zakochiwać, tylko nie odpychaj wszystkich, którzy chcą z tobą pogadać — powiedziała stanowczo. — Choć raz spróbuj nie budować wokół siebie muru.

Nie odpowiedziałam, ale mur już zaczął pękać. Tyle tylko, że zamiast ulgi czułam niepokój. Coś się we mnie ruszyło i nie umiałam tego zatrzymać. To jeszcze za wcześnie, powtarzałam sobie. Przecież ja nie jestem gotowa. Jeszcze nawet nie potrafię spać bez światła.

Ktoś mnie usłyszał

Zaczęliśmy się spotykać po zajęciach bez umawiania się — po prostu wychodziliśmy razem, czasem szliśmy kawałek, czasem siadaliśmy na ławce i milczeliśmy. Milczenie z nim nie było niezręczne. Raczej potrzebne. Czułam się obok niego jak przy kimś, kto nie oczekuje, że będę udawać.

Pewnego wieczoru opowiedział mi o swoim rozwodzie. Bez szczegółów, ale wystarczająco szczerze.

— Wtedy pomyślałem, że już nigdy nikomu nie zaufam — powiedział i spojrzał na mnie, jakby chciał sprawdzić, czy rozumiem.

— A ja, że nikt już nigdy nie będzie chciał mnie pokochać — odpowiedziałam. Nie wiem, skąd się to we mnie wzięło.

Nie patrzyłam na niego, kiedy to mówiłam. Bałam się, że zobaczę współczucie, a nie chciałam go czuć.

Po powrocie do domu usiadłam na podłodze w przedpokoju i płakałam. Nie z rozpaczy — z ulgi, bo ktoś mnie usłyszał. Nie uciekł, kiedy się odsłoniłam. Ale zaraz potem przyszło przerażenie.
Czy bliskość zawsze musi boleć? Czy to normalne, że chcę uciekać, gdy ktoś się do mnie zbliża?

Przez kolejne dni go unikałam

To nie miało się wydarzyć. Siedzieliśmy u mnie na kanapie, piliśmy herbatę, rozmawialiśmy jak zwykle. A potem zamilkliśmy i przez chwilę patrzyliśmy na siebie za długo. On przesunął się odrobinę bliżej. Ja też. I nagle to było już tylko kilka centymetrów.

Pochylił się. Nie za szybko, nie nachalnie. Dał mi czas, żeby się wycofać. I właśnie wtedy to zrobiłam. Odsunęłam się. Nie gwałtownie, nie dramatycznie. Po prostu odsunęłam się z takim zawstydzeniem, że aż zabolało mnie w środku.

Przepraszam — powiedziałam i natychmiast tego pożałowałam. Bo nie wiedziałam, za co przepraszam. Za to, że nie chcę? Czy za to, że jednak chcę, ale się boję?

— Nie musisz udawać, że nic nie czujesz — powiedział cicho.

— Właśnie muszę. Bo kiedyś czułam i mnie to zniszczyło.

Nie powiedział nic więcej. Wstał i poszedł. Nie był obrażony ani zły, prędzej smutny.. A ja zostałam z herbatą, która zdążyła już wystygnąć.

Przez kolejne dni unikałam go. Nie odbierałam wiadomości, nie poszłam na jogę. Wymyślałam powody, by nie musieć mierzyć się z tym, co się wydarzyło. A raczej z tym, na co nie pozwoliłam.

Wtedy spotkałam Piotra. W urzędzie, zupełnie przypadkiem. Stał przede mną w kolejce. Odwrócił się, rozpoznał mnie i skinął głową.

— Marta.

— Piotr — wymamrotałam.

Tylko tyle. Żadne z nas nie próbowało udawać, że cokolwiek jeszcze między nami zostało. Nie zapytał, co u mnie. Ja nie zapytałam, czy nadal sypia z tą kobietą, do której odszedł. Był mi obcy jak ktoś, z kim siedzi się w transporcie publicznym.

Potem wróciłam do mieszkania i długo siedziałam w milczeniu. W końcu napisałam do Marcina. Poprosiłam, żeby przyszedł.

Usiadł naprzeciwko mnie.

— Bałam się — powiedziałam od razu. — Wciąż się boję. Nie chcę znowu się rozsypać.

— Ja też się boję — odparł. — Ale jesteś pierwszą osobą od dawna, przy której to nie jest powód, żeby uciekać.

I wtedy, nie całując się, nie dotykając, po prostu byliśmy. W tej samej ciszy, w której wszystko się zaczęło.

Uśmiechnął się

Nie nazwaliśmy tego, co się działo. Nie potrzebowaliśmy tego. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy, czasem milczeliśmy, czasem się śmialiśmy. Nie planowaliśmy wspólnej przyszłości. Nie rozmawialiśmy o zobowiązaniach. Ale on przychodził. I ja na niego czekałam.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy razem w mojej kuchni i robiliśmy kanapki. Takie zwykłe, z serem i ogórkiem, bez żadnej romantycznej otoczki. Po prostu byliśmy razem.

— Wciąż nie potrafię zaufać — powiedział nagle. — Ale przy tobie czuję się bezpiecznie. I chyba pierwszy raz to nie jest dla mnie sygnał, że muszę uciekać.

Po dłuższej chwili rzuciłam:

— Może nie musimy być gotowi. Może wystarczy, że jesteśmy.

Uśmiechnął się. Tak ciepło, jakby dopiero teraz pozwolił sobie uwierzyć, że może to wszystko ma sens.

Tamtego wieczoru zasnęłam przy nim. Nie przy kimś, kto tylko trzymał mnie za rękę, ale przy kimś, kto nie próbował mnie naprawiać. Po raz pierwszy od dawna nie czułam lęku, gdy gasiłam światło. Może nie jestem już tą samą Martą, która bała się własnego cienia. Może jestem kimś innym. Kimś lepszym. Albo przynajmniej kimś, kto nie musi już ciągle wszystkiego udawać.

Na gruzach można zbudować coś nowego

Siedziałam przy oknie i patrzyłam na mokre chodniki. Listopad znowu przyniósł ten sam chłód i tę samą wilgoć, która wpełzała pod ubranie jak nieproszony gość. A jednak tym razem nie czułam się tak pusta jak rok temu.

Marcin zaparzył herbatę i podał mi kubek bez słowa. Usiadł obok. Nie musiał nic mówić. Czułam go przy sobie i to wystarczało.

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie planowaliśmy wspólnego mieszkania, nie przeglądaliśmy katalogów z meblami, nie rozmawialiśmy o dzieciach. Nie potrzebowałam tego. Po raz pierwszy od lat czułam, że nie wszystko musi być zdefiniowane, nazwane, zabezpieczone.

— Nie obiecujmy sobie niczego — powiedziałam. — Po prostu bądźmy.

— Właśnie to chcę ci obiecać — odpowiedział i uśmiechnął się lekko.

Zamknęłam oczy i oparłam głowę o jego ramię. Nie wiedziałam, czy to, co jest między nami, przetrwa kolejną zimę, kolejne lęki, kolejne wieczory, kiedy będę znów chciała uciekać. Ale wiedziałam, że teraz jesteśmy. I że to nie jest byle co.

Miłość po przejściach nie jest ani głośna, ani spektakularna. Nie wygląda jak na filmach i nie zawsze kończy się ślubem. Ale jeśli pozwoli choć na chwilę poczuć się bezpiecznie, to może właśnie tyle wystarczy. Może na gruzach można zbudować coś nowego. Coś, co będzie wreszcie prawdziwe.

Marta, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama