Reklama

W moim życiu nigdy nie było zbyt wielu ludzi. Pochodzę z małego miasta, rodzina została daleko – mama nie żyje, z ojcem kontakt mam sporadyczny. Do Warszawy przyjechałem z nadzieją, że tu zacznę coś swojego. I w pewnym sensie to się udało – zostałem grafikiem freelancerem. Pracuję z domu, z własnego pokoju i z kubkiem kawy.

Przez lata przyjaciele byli dla mnie wszystkim. Marta – moja najlepsza przyjaciółka od liceum. Patryk – kumpel z siłowni, taki wieczny śmieszek, zawsze chętny na imprezę. Sandra – była dziewczyna, ale po rozstaniu zaskakująco szybko przeszliśmy do przyjaźni. I Maciek – przyjaciel z dzieciństwa, z którym znałem się chyba dłużej niż ze swoim własnym odbiciem w lustrze.

Zawsze byłem tym, który odbierał telefon. O drugiej w nocy. O siódmej rano. Zawsze gotów pomóc, wesprzeć, przelać kasę „na chwilę”, odwieźć, odebrać, naprawić. Nigdy nie myślałem o tym, że to może być warunkowe. Że to może być transakcja.

Ale ostatnio zaczęło się coś zmieniać. Pieniędzy mniej – dwa miesiące pod rząd bez porządnego zlecenia, zaległe faktury, rachunki, presja. Po raz pierwszy zacząłem odmawiać. Najpierw delikatnie, potem bardziej stanowczo. I nagle – cisza. Z dnia na dzień. Jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu.

– Łukasz, słuchaj… Potrzebuję pożyczki tylko na tydzień. Wiesz, że oddam – głos Marty w telefonie był jak zwykle energiczny, pewny siebie.

– Marta, serio chciałbym pomóc, ale sam mam zaległości. Kredyt na sprzęt, czynsz, prąd… – powiedziałem, niemal się jąkając, bo pierwszy raz od lat mówiłem „nie”.

– No trudno – odpowiedziała Marta po kilku długich sekundach ciszy. – Skoro nie możesz pomóc, to nie mamy o czym gadać.

Rozłączyła się. Stałem z telefonem w ręce, jakby mnie ktoś uderzył otwartą dłonią w twarz. Co to znaczy: „nie mamy o czym gadać”? Jeszcze godzinę później słyszałem echo jej słów. A trzy dni później zorientowałem się, że Patryk nie odbiera już moich wiadomości.

Nie przyjmowali odmowy

– Łukasz, przecież wiesz, że to tylko na chwilę – Marta siedziała przy moim biurku z kubkiem mojej kawy, jakby to był jej dom, jej czas, jej zasady. – Na tydzień. Wypłata mi się opóźniła, a ja muszę zapłacić za dentystę. Pomóż mi, no…

Zawsze tak to robiła – wbijała w oczy ten swój proszący wzrok, a ja miękłem. Ale tym razem coś we mnie było twardsze niż zwykle. Może przez te nieprzespane noce, może przez wyzerowane konto, a może dlatego, że pierwszy raz od dawna poczułem, że nikt nie pyta, jak ja się mam.

– Marta… naprawdę nie mogę – powiedziałem cicho. – Mam zaległości w ZUS-ie, klient nie zapłacił faktury, a lodówka świeci pustką. Przysięgam, gdybym miał, to...

– Hej – przerwała mi. – Wszyscy zawsze mogli na ciebie liczyć. Co się z tobą stało?

Z jej głosu zniknęła łagodność. Wbiła we mnie wzrok, jakby mówiła: zawiodłeś mnie. Ale czy kiedykolwiek w ogóle interesowało ją, czy mnie ktoś zawiódł?

– Może po prostu nauczyłem się mówić „nie” – odpowiedziałem i poczułem, że coś we mnie pękło.

Nie odpowiedziała. Wstała, odstawiła kubek i wyszła, trzaskając drzwiami. A ja… przez chwilę siedziałem w ciszy, która jeszcze chwilę wcześniej wydawała się upragniona. Teraz brzmiała jak wyrok.

Dwa dni później próbowałem zadzwonić do Patryka. Bez odpowiedzi. Napisałem do Sandry. Odpisała: „Zajęta jestem”. Krótko. Chłodno. Jakbyśmy nigdy nie leżeli razem do trzeciej nad ranem, śmiejąc się z głupot.

Siedziałem w kuchni i patrzyłem na telefon. Zastanawiałem się: czy to wszystko było warte tyle, ile z siebie dawałem?

Przestali się odzywać

Minął tydzień. Telefon milczał jak zaklęty. Żadnych wiadomości, żadnych memów od Patryka, żadnego „hej, żyjesz?” od Sandry. Żadnych planów na weekend. Pustka.

Na początku jeszcze się łudziłem, że to przypadek. Że wszyscy się zasypali pracą, że może mieli ciężki tydzień, że zaraz się odezwą. Ale nie odzywali się. To była ta cicha, jednoznaczna kara za moje „nie”.

W końcu napisałem do Maćka. Krótko: „Co tam u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy”. Nie odpisał. Zadzwoniłem wieczorem. Odebrał po dłuższym dzwonku.

– No cześć, stary – rzucił, jakby był w biegu.

– Hej. Masz chwilę? – zapytałem.

– Nie wiem, stary, jakoś tak… wszyscy mają swoje sprawy – odparł, a ja usłyszałem w tle czyjś śmiech.

Zacisnąłem zęby.

– A ja mam wrażenie, że przestaliście się odzywać tylko dlatego, że raz nie pożyczyłem paru stów.

Zapadła cisza.

– Nie wiem, może... Nie chodzi tylko o to, Łukasz.

– To o co? – zapytałem ostrożnie.

Ludzie się zmieniają, ty też. Może niektórzy nie umieją się do tego dostosować – rzucił wymijająco.

Rozmowa zakończyła się bez pożegnania. Po prostu się rozłączył. Zostałem sam. Znowu. Ale tym razem już nie wmawiałem sobie, że to przypadek.

Usiadłem na parapecie, z telefonem w dłoni. Ekran był pusty. Żadnych powiadomień, żadnych nieodebranych połączeń. Czy można kogoś nazwać przyjacielem, jeśli znika po pierwszym „nie”? – zapytałem sam siebie. Odpowiedź była tak oczywista, że aż zabolała.

Spotkałem ich przypadkiem

Nie planowałem tego. Chciałem tylko wyrwać się z mieszkania, złapać trochę oddechu, może napić się kawy gdzieś, gdzie nie czuć samotnością. Wszedłem do baru na Powiślu – luźne miejsce, tanie drinki, zawsze ktoś znajomy… kiedyś.

Zamówiłem espresso i usiadłem przy oknie. I wtedy ich zobaczyłem. Marta, Patryk, Sandra. Śmiali się przy stoliku, rozmawiali żywo, jakby świat był idealny, jakby nic się nie stało. Jakby mnie tam nigdy nie było.

Zaparło mi dech. Serce waliło mi jak po sprincie. Usiadłem głębiej w fotelu, ale Marta spojrzała w moją stronę. Zobaczyła mnie. I odwróciła wzrok. Ot tak. Jakbym był powietrzem. Sandra coś powiedziała, Patryk parsknął śmiechem.

Wstałem. Nie planowałem z nimi rozmawiać. Ale nogi same mnie tam poniosły.

– Serio? – zapytałem, stając przy ich stoliku. – Nie zaprosiliście mnie?

Marta spojrzała w bok. Patryk unikał kontaktu wzrokowego. Tylko Sandra się odezwała, z tą swoją cholerną sztuczną delikatnością:

Nie chcieliśmy, żebyś się czuł źle… Skoro masz swoje problemy.

Zaśmiałem się krótko, gorzko.

– A może jednak nie chcieliście – zacząłem – żebym wam po prostu przypominał, że nie jestem już waszym bankomatem?

Sandra zacisnęła usta. Nikt się nie odezwał.

Zamiast przyjaciół miałem klientów – powiedziałem głośno. Ludzie się obejrzeli. I dobrze. Niech słyszą.

Odwróciłem się i wyszedłem. Drzwi baru zatrzasnęły się za mną z głuchym hukiem. Ale to nie one dźwięczały mi w głowie. To była cisza po moich słowach.

Przynajmniej była szczera

Spotkałem ją pod moim blokiem. Stała przy rowerze, wyglądała, jakby nie mogła się zdecydować, czy wejść, czy uciec.

Szukasz mnie? – zapytałem bez emocji, ale głos zdradził więcej, niż chciałem.

Drgnęła. Odwróciła się gwałtownie.

– Łukasz... Nie, to znaczy tak... Przejeżdżałam... i... – zacięła się.

– Sandra, naprawdę? Po tylu latach ściemniasz jak nastolatka?

Zawahała się, opuściła wzrok.

– Chciałam pogadać. Tamtego wieczoru… nie spodziewaliśmy się, że przyjdziesz.

– Nie spodziewaliście się, że będę w ogóle istnieć? – uciąłem.

– Nie o to chodzi – syknęła. – Wiesz, wszyscy byli trochę… zaskoczeni. Twoją reakcją. Twoją zmianą.

– Zmianą? Bo przestałem się wszystkim podkładać?

Milczenie.

– Powiedz mi coś. Kiedyś mówiłaś, że zawsze będziemy dla siebie ważni. Pamiętasz?

– Pamiętam – wyszeptała.

– To gdzie byłaś, kiedy odważyłem się po raz pierwszy pomyśleć o sobie? Kiedy to ja potrzebowałem pomocy?

Spojrzała na mnie, a oczy miała pełne zmęczenia.

– Bałam się – powiedziała w końcu. – Bałam się, że jeśli ty przestaniesz nam dawać, to my wszyscy przestaniemy istnieć. Dla siebie nawzajem.

Zatkało mnie. To była najbardziej szczera rzecz, jaką ktoś z nich powiedział od miesięcy.

Nie wrócę do tego, co było – powiedziałem spokojnie. – Nawet jeśli to oznacza, że stracę was wszystkich.

Skinęła głową. Usiadła na rower, ale zanim odjechała, rzuciła:

– Ale może nie wszystkich.

I pojechała. Zostałem z pytaniem: czy to była zapowiedź, czy pożegnanie?

Może nie wszystko stracone

Zadzwonił domofon. Było późno, prawie północ. Już miałem nie odbierać, ale coś mnie tknęło. Zaskoczenie przyszło z głosem.

To ja. Maciek.

Otworzyłem bez słowa. Po chwili stał w drzwiach, jakby nie wiedział, czy wchodzić, czy uciekać. Z rękami w kieszeniach, zmęczonym spojrzeniem i jakimś wyrzutem, którego sam chyba nie rozumiał.

– Mogę wejść? – zapytał.

Skoro już tu jesteś…

Usiadł w kuchni. Nie chciał herbaty, piwa, nic. Patrzył gdzieś w bok. I dopiero po dłuższej chwili zaczął mówić.

– Wszyscy gadali. Wiesz? O tobie. Że się zgrywasz, że robisz się dziwny. Że się zamykasz. Że nie chcesz pomóc.

Milczałem.

– Ale wiesz, co mnie tknęło? Że nikt nie zapytał, dlaczego. Nikt nie zapytał, czy coś u ciebie nie gra. Ja też nie.

– Bo nie chcieliście wiedzieć – powiedziałem cicho.

– Może. Może łatwiej było się obrazić, niż się zastanowić. Wiesz, jak to działa. Kiedy przestajesz się wpisywać w schemat, ludzie się spinają. Bo już nie jesteś wygodny.

Spojrzałem na niego. Nagle nie widziałem już Maćka z dzieciństwa. Tego, z którym dzieliłem pierwsze papierosy i rozmowy o śmierci. Widziałem dorosłego faceta, który też się zagubił. W którymś momencie i jemu zaczęło pasować, że jestem tym, który daje, a nie tym, który potrzebuje.

– Nigdy mnie nie lubiliście – powiedziałem w końcu. – Lubiliście to, co wam dawałem.

Maciek otworzył usta, jakby chciał zaprzeczyć. Ale tylko westchnął.

– Nie wiem... Może masz rację. Ale to nie znaczy, że nie możemy tego odkręcić.

– Ale ty naprawdę wierzysz, że to da się jeszcze naprawić?

Zamyślił się.

– Nie wiem. Ale może warto spróbować. Zanim naprawdę wszystko zniknie.

To nie była próba ratunku nas wszystkich. To była jego własna próba. Ostatnia. Czasem wraca nie ten, co ma najwięcej do stracenia, tylko ten, który pierwszy przestaje się bać.

Łukasz, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama