Reklama

Mam męża, pracę i całkiem zwyczajne życie, które co roku w grudniu trochę się zmienia. Święta... zawsze były dla mnie czymś więcej niż tylko choinką i barszczem. To był nasz czas – mój i Bartka. Od ośmiu lat razem ubieramy tę samą sztuczną choinkę, co roku w tych samych swetrach, z tym samym śmiechem. A przynajmniej tak było kiedyś.

Bartek często wyjeżdża – pracuje jako przedstawiciel handlowy. Czasem wraca późno, zmęczony, jakby myślami był gdzieś indziej. Ostatnio częściej. Wmawiałam sobie, że to tylko praca, stres, może zima. Że nic się nie dzieje.

Choinka czekała na niego. Rozłożyłam bombki, lampki i wspomnienia. On usiadł obok, z telefonem, i uśmiechnął się zmęczony.

– Pamiętasz, jak kiedyś kopnął cię prąd przy lampkach? – rzuciłam.

– Pamiętam. To był atak elektrycznego renifera – zażartował.

Śmiałam się, bo to był nasz rytuał. Ale coś było inaczej. Coś w jego oczach. Nie wiedziałam jeszcze, że to będą nasze ostatnie wspólne święta.

Odkryłam ślad na szyi męża

– A co to masz na szyi? – zapytałam, podchodząc bliżej, gdy Bartek schylał się nad lampkami.

Zamarł na sekundę. Odgarnęłam mu kołnierz – delikatnie, ale wystarczająco, żeby zobaczyć sinawy ślad. Podłużny. Wyglądał jak od ugryzienia. Albo pocałunku.

– Gdzie? – zapytał z udawanym zdziwieniem.

– Tutaj – wskazałam palcem. – No zobacz.

Spojrzał w lustro w przedpokoju, potem wzruszył ramionami.

– A, to pewnie od torby. Rano się z szafki ściągałem, zaczepiłem o klamrę.

Wygląda jakby cię ktoś... ugryzł – rzuciłam, niby żartem.

– Serio? – zaśmiał się nerwowo. – Ty to masz wyobraźnię.

Zamilkłam. Wróciłam do bombek, ale już nie czułam tej radości. Niby nic. Jeden ślad. Ale czułam, jakby coś lodowatego wsunęło mi się pod skórę.

On kontynuował, jakby nigdy nic. Mówił o jakiejś nowej trasie, o korkach, o kolacji z klientem. Kiwałam głową, ale nie słuchałam. Myślałam o torbie. Jakim cudem klamra zostawia taki ślad? A może to ja wariuję? Może za dużo seriali? Marta by powiedziała: "Zaufaj intuicji, nie jesteś głupia". A ja... ja się po prostu bałam.

Wieczorem, gdy Bartek zasnął, długo wpatrywałam się w jego plecy. Oddychał spokojnie. Jak człowiek, który nie ma nic do ukrycia. Ale ten ślad... nie chciał zniknąć z mojej głowy. I coś mi mówiło, że to dopiero początek.

Może byłam naiwna

– Ty naprawdę wierzysz, że to od torby? – Marta spojrzała na mnie znad filiżanki.

Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni. Było gwarno, pachniało piernikiem i cynamonem, a ja po raz pierwszy nie czułam tej świątecznej atmosfery. Wciąż miałam przed oczami ten ślad na szyi Bartka.

– Nie wiem – powiedziałam cicho. – Może. A może po prostu nie chcę wiedzieć.

– No właśnie – prychnęła. – Bo jakbyś chciała, to byś już wiedziała. Znasz go. Jak reaguje, jak kłamie.

– On zawsze był spokojny. Nawet jak coś przeskrobał, potrafił się śmiać. Ale ostatnio...

– No właśnie. Zmienione hasło do telefonu, późne powroty, te delegacje jakby częstsze. Serio, Jowita, obudź się.

Zabolało. Ale miała rację.

Myślisz, że mnie zdradza?

– Nie wiem – odparła Marta bez emocji. – Ale wiem, że to wygląda jak ślad po pocałunku, nie po torbie. I wiem, że zasługujesz na prawdę.

Spojrzałam na pary przy stolikach obok. Śmiali się, trzymali za ręce. A ja siedziałam tu, roztrzęsiona, wmawiając sobie, że wszystko jest dobrze. Wieczorem, w domu, patrzyłam na Bartka inaczej. Analizowałam każdy gest. Czy naprawdę musi zabierać ze sobą telefon nawet do łazienki? Nie miałam dowodów. Ale miałam przeczucie. I zaczęłam go słuchać.

A jednak miał kogoś

Zasnęłam, a przynajmniej tak mu się wydawało. Leżałam odwrócona do ściany, kiedy usłyszałam, jak wstaje z łóżka. Zegar pokazywał 00:43. Słyszałam stłumione kroki, potem szmer telefonu. Głos miał cichy, ale spięty. I znajomo zdenerwowany.

Wiem, że to było ryzykowne... – szeptał.

Zamarłam.

– Nie, nie powiedziała nic. Chyba nie zauważyła... – chwila ciszy. – Dobra, ale nie dzwoń teraz, proszę. Może się obudzić...

Serce waliło mi jak szalone. Próbowałam zebrać myśli, ale nie potrafiłam. Wszystko we mnie krzyczało. To się dzieje naprawdę. Gdy rozmowa się skończyła, słyszałam, jak odkłada telefon. Wrócił do łóżka. Położył się jak gdyby nigdy nic, dotknął mojej ręki, a ja udawałam, że śpię. Czułam, jak drży mi ciało. Kiedy oddech Bartka się wyrównał, wyszłam na balkon. Potrzebowałam powietrza. Zimny, grudniowy chłód owiał mnie do kości, ale wolałam to niż duszącą ciszę w sypialni.

Rano wstałam pierwsza. Zrobiłam kawę. Patrzyłam na niego, jak siorbie łyk za łykiem, jakby nic się nie stało.

– Bartek – powiedziałam spokojnie. – Słyszałam cię w nocy. Widziałeś, że zauważyłam ten ślad. Chcę wiedzieć, kim jest „ona”.

Zamarł. Nie odpowiedział od razu. Wiedziałam, że przekroczyliśmy punkt bez powrotu.

Chciałam znać prawdę

Bartek patrzył na mnie przez długą chwilę, jakby próbował ocenić, ile wiem. Jak daleko może się cofnąć. Czy da się jeszcze zatuszować, odwrócić, zażartować. Ale ja już nie byłam tą samą Jowitą, która go przytulała wieczorami i przymykała oczy na niedopowiedzenia.

– To nie tak, jak myślisz – zaczął.

– To śmieszne, że wszyscy zaczynają od tego zdania – przerwałam. – Po prostu powiedz, kim ona jest.

Zamilkł. Oparł się o framugę drzwi, jakby nagle zabrakło mu siły. Wiedziałam, że właśnie podjął decyzję – czy dalej kłamać, czy mnie w końcu potraktować poważnie.

– Paulina – wyszeptał. – Koleżanka z pracy. Zaczęło się… jakiś czas temu. Nie planowałem tego. Po prostu… wydarzyło się.

Parsknęłam. Ironicznie.

– Wydarzyło się? Ślad na szyi to był przypadek? Prezent gwiazdkowy?

– Jowita…

– Nie mów do mnie teraz!

Byłam zaskakująco spokojna. Nie krzyczałam. Nie rzucałam talerzami. Stałam i składałam jego rzeczy do walizki. Ubranie po ubraniu, jakbym sprzątała po kimś, kto właśnie umarł. Może tak się właśnie kończy miłość – nie hukiem, tylko ciszą.

Bartek stał bez ruchu. Patrzył, jak zamykam walizkę.

– Gdzie mam iść?

– Nie wiem. Może do niej?

Nie wiem, czy wybaczę

Minęły święta. Zbliżał się sylwester, a my siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, jak kiedyś – tylko że teraz pomiędzy nami nie było kubków z herbatą, tylko pusta przestrzeń i milczenie, które zdawało się nie mieć końca.

Chcę to naprawić – powiedział w końcu. – Kocham cię, Jowita.

Spojrzałam na niego. Był blady, zmęczony, jakby ostatnia doba przeorała go od środka. Ale ja też byłam zmęczona. Bardziej niż kiedykolwiek.

– Za późno. Kochający ludzie nie wracają do domu ze śladami kochanki na szyi.

Odwrócił wzrok. Wiedział, że nie mam w sobie już miejsca na jego tłumaczenia.

– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam cicho. – Że teraz nie mogę patrzeć na choinkę. Że odebrałeś mi coś, co zawsze było tylko nasze. Nawet to.

Bartek przełknął ślinę. Chciał coś powiedzieć, ale ja już nie chciałam słuchać.

Potrzebuję przestrzeni – powiedziałam. – Czasu. Ale nie łudź się. Bo nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę umiała na ciebie spojrzeć tak samo.

Wstał powoli. Zawahał się.

– Przepraszam, Jowita.

Nie odpowiedziałam. Zamknęłam za nim drzwi i po raz pierwszy od dawna poczułam, że to nie ja zawiodłam. Tylko on.

Jowita, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama