„Przy mężu chodzę w starej podomce, a przy kochanku zrzucam wszystko. Nie rozwiodę się, bo ten układ jest idealny”
„Mąż nie wzbudzał we mnie praktycznie żadnego pożądania. Nasze życie intymne bardzo szybko zamarło. Artur był na tyle taktowny, że nie naciskał i niczego na mnie nie wymuszał, a mnie to było na rękę”.

Może wiele osób uznałoby, że moje małżeństwo to jedna wielka katastrofa. Że marnuję sobie życie, że trwonię czas w pozbawionym miłości związku, kiedy mogłabym mieć „prawdziwy”, taki all inclusive. A ja uważam, że mam wszystko, czego potrzebuję i to, jak do tego doszłam nie ma znaczenia. Łatwo jest znaleźć męża, który pokocha? Być może. Ale czy równie łatwo jest znaleźć takiego, który da bezpieczeństwo, wygodne życie, będzie dobrym ojcem? Niekoniecznie.
Artur był zawsze „bezpieczną opcją”
Gdy poznałam Artura, nie poczułam motyli w brzuchu – ale poczułam się komfortowo. Był pierwszym facetem, który nie powodował u mnie huraganu emocji. Był dojrzały, rozsądny, odpowiedzialny. Nie było między nami wielkiej pasji, ale w tamtym momencie nie zwracałam na to większej uwagi. Artur był bezpieczną, racjonalną opcją. Jak sałatka zamiast hamburgera i zielona herbata zamiast drinka. A że znacznie mniej ekscytujące i generalnie mało pociągające? Cóż, wtedy wierzyłam, że na tym właśnie polega dorosłe życie. Na podejmowaniu nudnych, zachowawczych decyzji – nawet jeśli nie mamy na nie ochoty.
Po jakimś roku od ślubu poczułam, że bezpieczeństwo to za mało. Artur był naprawdę dobrym mężem: dbał o mnie, ofiarował mi wygodne, spokojne życie, zawsze pamiętał o rocznicach i urodzinach, szanował mnie i kochał. Był hojny i opiekuńczy, a jednocześnie silny i mądry. Wiem, że wiele kobiet poczułoby, że złapało Boga za nogi przy takim mężczyźnie.
Dlaczego więc mnie było mało? Bo mąż nie wzbudzał we mnie praktycznie żadnego pożądania. Nasze życie intymne bardzo szybko zamarło. Artur był na tyle taktowny, że nie naciskał i niczego na mnie nie wymuszał, a mnie to było na rękę. Czasem bałam się, że w końcu nie wytrzyma i wszystko mi wygarnie, zmusi mnie do jakiejś terapii albo zażąda konkretnych działań. A ja przecież niczego bym z tym nie zrobiła, bo nie da się zmienić tego, że ktoś nas po prostu nie pociąga.
Artur jednak wykazywał się nadludzką wyrozumiałością i wręcz anielską cierpliwością. Nie pisnął ani słówkiem, gdy przychodziłam do łóżka w wyciągniętych dresach, piżamach, które pamiętały czasy szkoły średniej i podkoszulkach z dziurami, które nie nadawały się już do noszenia nawet po domu.
– I naprawdę w ogóle na ciebie nie naciska? Nie sądzisz, że może stać za tym jakiś powód? Może ma kochankę? – zapytała mnie kiedyś przyjaciółka.
Ona jedyna znała prawdę o naszym małżeństwie.
– Mam nadzieję, że ma! – powiedziałam z nerwowym śmiechem. – Tyle by to ułatwiło... Nie czułabym się już taka winna. Wiedziałabym, że obydwoje z jakiegoś powodu chcemy trwać w tym układzie, a jednocześnie nie oczekujemy od siebie... tradycyjnego małżeństwa.
– Prawdziwy z ciebie oryginał – westchnęła Aśka.
Pojawił się Marcin
Gdzieś półtora roku po ślubie poznałam Marcina. Był instruktorem, z którym robiłam kurs prawa jazdy. Wystarczyły nam trzy pierwsze lekcje, żeby się zakolegować. Spędzaliśmy całe godziny w aucie na żartowaniu, opowiadaniu sobie historii z życia, na lekkim flircie. Nauka jazdy i zasady ruchu drogowego zeszły na dalszy plan. Dokupowałam dodatkowe godziny jazd, żeby tylko spędzić z nim więcej czasu. Po zdanym egzaminie, zaprosiłam go na kolację.
– Chciałabym ci podziękować za całą tę cierpliwość – powiedziałam z uśmiechem.
Na jego twarzy pojawiło się napięcie.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Wiesz, twój mąż...
– Nie przejmuj się Arturem – odpowiedziałam szybko. – Mamy... układ.
– Układ? – zapytał czujnie.
– Nasza znajomość nie byłaby dla niego problemem. A ja bardzo chciałabym poznać cię bliżej – powiedziałam śmiało.
Blefowałam i wymyślałam, byle tylko nie zaprzepaścić swojej szansy. „Co ja w ogóle wygaduję? Jaki układ? Nie wiem, czy Artur nie miałby nic przeciwko, że jego żona romansuje z właścicielem szkoły jazdy!, ganiłam się w myślach. Ale zauroczenie Marcinem zupełnie odjęło mi rozum, nie potrafiłam myśleć racjonalnie, zachowywałam się jak nastolatka.
– Okej... Nie ukrywam, że ja też chciałbym cię poznać bliżej. Podobasz mi się – powiedział ostrożnie Marcin po chwili ciszy.
Myślałam, że serce wyskoczy mi z klatki piersiowej.
– W takim razie widzimy się w piątek – wyszczerzyłam się.
Nie muszę mówić, co zdarzyło się dalej. Nasza randka zakończyła się w jego mieszkaniu, w którym, od tamtego momentu, spotykamy się regularnie. Czy czułam się winna, kiedy pierwszy raz zdradziłam męża? Przez chwilę. Miałam gulę w gardle, gdy wróciłam do domu jeszcze pachnąc perfumami kochanka, a mąż objął mnie i zapytał jak minął mi dzień.
– Dobrze – odpowiedziałam zdawkowo. – Idę pod prysznic, miałam strasznie ciężki dzień. Chyba jest niskie ciśnienie, boli mnie głowa – wyrzuciłam z siebie serię wymówek.
– Zrobić ci herbatę? Potrzebujesz jakiejś tabletki? – zapytał mnie z troską Artur.
Naprawdę nic nie widzi?
Dlaczego musiał być taki kochany?! Zwykle lubiłam korzystać z jego troski, ale tym bardziej irytowała mnie do granic możliwości. „Każdy normalny facet poczułby perfumy innego na skórze swojej żony. Dlaczego ty udajesz, że wszystko jest okej?!”, krzyczałam w głowie, ale na głos nie powiedziałam niczego.
Muszę przyznać, że nieszczególnie kryłam się ze swoim romansem. Nie wymyślałam szczególnie wiarygodnych wymówek na swoją nieobecność wieczorami i nocami. „Idę do koleżanki na noc”, „wychodzę na maraton filmowy do kina”, „jadę do siostry”. Artur nigdy nie oponował i nie zadawał żadnych podejrzliwych pytań. Założyłam więc, że doskonale wie, co robię i wcale mu to nie przeszkadza. Przecież nie był głupi, przeciwnie. Ciężko było mi uwierzyć, żeby mógł tak po prostu niczego nie zauważyć.
Moje poczucie winy zaczęło odpuszczać. „Może wcale nie wymyśliłam sobie tego układu?”, myślałam. Wcześniej wmawiałam sobie, że, gdyby Arturowi zależało na małżeństwie z prawdziwego zdarzenia i naprawdę mnie kochał, w życiu nie pozwoliłby na taki rozwój wypadków. Nasłałby na mnie detektywa, postawił mi ultimatum albo zagroził rozwodem. A on nie robił niczego.
Przestałam więc wyrzucać sobie to, jak przedstawiłam Marcinowi swoją sytuację małżeńską. „Tak naprawdę to wcale nie skłamałam”, usprawiedliwiałam się. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miałam zamiaru odchodzić od Artura. Marcin nie powiedział głośno, że tego ode mnie oczekuje, ale... czasem sugerował.
– Chciałbym kiedyś pojechać z tobą na prawdziwe romantyczne wakacje. Jak normalna para – powiedział smutno.
– Wiesz, że to niemożliwe – odpowiedziałam.
– A pójść na randkę na miasto? Zamiast tych potajemnych schadzek w domu?
– Nie lubisz naszych, jak to nazwałeś, schadzek? – zachichotałam, zarzucając mu na biodro nogę odzianą w koronkową pończochę.
– Wiesz, że nie o to mi chodzi – odparł nieco zniecierpliwiony.
Oczywiście, że wiedziałam. Ale co miałam mu powiedzieć? Że zostawię dla niego męża i od teraz będziemy żyli długo i szczęśliwie? Skąd mogłam wiedzieć, że miłości nie wystarczy nam tylko na początek związku, a potem nie zastąpią jej kłótnie, rozczarowanie i frustracja?
Pasuje mi tak, jak jest
Jak bardzo dziwnie by to nie brzmiało, byłam szczęśliwa będąc żoną Artura. Zapewniał mi to, co najważniejsze, czyli wygodne, bezpieczne życie i opiekę. Wiedziałam, że zawsze będę mogła na niego liczyć, że nic mi przy nim nie grozi. A Marcin? Był wspaniałym zwieńczeniem i uzupełnieniem mojego małżeństwa. Dawał mi te upragnione motyle w brzuchu, bliskość i poczucie atrakcyjności. Ale nie miałam osiemnastu lat. Doskonale wiedziałam, że to za mało, żeby rzucić wszystko i składać sobie romantyczne deklaracje.
– A co jeśli postawi ci ultimatum? – zapytała mnie któregoś dnia Aśka.
– To odejdę – odpowiedziałam cicho, pod stolikiem bawiąc się suwakiem od bluzy.
– Naprawdę? Tak po prostu?
– A jaki mam wybór? Nie mogę mu dać więcej niż to, co daję teraz – mruknęłam. – Jeśli mu to nie wystarcza, to nasze drogi się rozejdą.
– Nie będziesz tęsknić? – spojrzała na mnie smutno.
Przez chwilę analizowałam w głowie to pytanie.
– Pewnie trochę będę. Ale to tylko zauroczenie. One przychodzą i odchodzą. A to, co daje mi Artur... Wiesz, niektóre kobiety szukają tego całe życie – odpowiedziałam.
Obydwie zamilkłyśmy i spojrzałyśmy w dal przez okno.
Martyna, 25 lat
Czytaj także:
„Z litości zaprosiłam na obiad samotnego sąsiada. Nie spodziewałam się, że miły, starszy pan ma lepkie ręce”
„Matka wymyśliła sobie, że mam dobrze wyjść za mąż za syna organisty. A ja narobiłam jej wstydu przed samym ołtarzem”
„Miałem żonę za świętą, aż przeczytałem jeden SMS na jej telefonie. Nasza romantyczna bajka zamieniła się w koszmar”

