„Przy lepieniu pierogów na Wigilię teściowa zachowała się jak burak. Wreszcie powiedziałam jej o 1 zdanie za dużo”
„Oddała mi wałek, ale już nie chciałam nic robić. Zlepiałam pierogi ze złością, ciasto kleiło mi się do palców, miałam ochotę rzucić tym wałkiem w ścianę. – Oj, nie tak się lepi, zobacz, bok ci się otwiera… – zaczęła znowu komentować”.

Mam trzydzieści cztery lata i od pięciu jestem żoną Michała. Z jego mamą, Teresą, relacje od zawsze były… poprawne. Takie, które z zewnątrz wyglądają na w porządku, ale od środka – bywają duszne. Nigdy się nie pokłóciłyśmy, nigdy nie padło nic naprawdę przykrego, ale za każdym razem, gdy się spotykałyśmy, wychodziłam z taką dziwną kulą w brzuchu. Jakby mnie ktoś cały czas oceniał.
Teresa to typowa „matka Polka”, dla której wszystko ma być po jej myśli. Lubi być potrzebna, ale jeszcze bardziej lubi mieć rację. Kiedy przychodziliśmy do niej z Michałem, od razu przejmowała dowodzenie – nawet jeśli oznaczało to wyjmowanie mi garnków z rąk albo przestawianie talerzy w mojej własnej kuchni. Uśmiechała się przy tym miło, a ja udawałam, że wszystko gra. Przecież to tylko talerz albo pierogi, które według niej powinny być „cienkie jak opłatek, inaczej to nie pierogi, tylko kluchy”.
Michał powtarzał: „Nie przejmuj się, mama już tak ma”. Może rzeczywiście tak ma? Może to ja przesadzam? Przecież nie każda teściowa tuli synową jak własne dziecko. A jednak… gdzieś głęboko we mnie rosło poczucie, że nigdy nie będę wystarczająco dobra. Właśnie z takim nastawieniem – napięta, ale gotowa znów zacisnąć zęby – zgodziłam się na wspólne świąteczne gotowanie. Dla dobra rodziny. Dla świętego spokoju.
Wszystko wiedziała lepiej
Od samego początku było gorąco.
– Zrobiłaś już farsz? – zapytała Teresa, ledwo zdążyłam zawiązać fartuch.
– Tak, przed chwilą skończyłam. Dodałam podsmażoną cebulkę, jak mówiłaś.
– Pokaż… – teściowa podeszła do miski i zamieszała łyżką. – Oj, oj, oj… Tyle pieprzu? Nie boisz się, że będą za ostre?
– Lubię, jak mają charakter – rzuciłam lekko, udając uśmiech. Przecież nie powiem, że dokładnie tak samo robiła moja babcia i że od lat wszyscy je chwalą.
– No dobrze, niech ci będzie – powiedziała tonem, który brzmiał jak: „znowu to schrzaniłaś”.
Rozwałkowywałam ciasto, starając się nie dać po sobie poznać, że zgrzytam zębami. Przecież to tylko pierogi.
– Kochana, to ciasto jest za grube – rzuciła po chwili. – Jak będą takie, to wyjdą ci kluski, nie pierogi. Daj, ja ci pokażę.
Wzięła wałek z moich rąk bez pytania. Przez chwilę patrzyłam, jak zamaszyście rozwałkowuje ciasto, zupełnie ignorując fakt, że jestem dorosłą kobietą, nie dzieckiem na kursie kulinarnym.
– A nie za cienko? – zapytałam cicho, z nutą złośliwości.
– No co ty, to jest idealnie. Takie zawsze robiłam.
Oddała mi wałek, ale już nie chciałam wałkować. Zlepiałam pierogi ze złością, ciasto lepiło mi się do palców, miałam ochotę rzucić tym wałkiem w ścianę.
– Oj, nie tak się lepi, zobacz, bok ci się otwiera…
Wtedy wszystko puściło.
– To może sama wszystko zrób! – krzyknęłam, odkładając pieroga. – Przynajmniej nie będziesz miała na co narzekać!
Zapadła cisza. Teresa spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Odłożyła wałek, otarła ręce w fartuch i bez słowa wyszła z kuchni. Drzwi trzasnęły jak wyrok. Zostałam sama, otępiała, wśród misek, mąki i pierogów z „za ostrym” farszem. Było mi głupio, ale poczułam coś jeszcze. Coś jak… ulgę.
Obie trochę przesadziłyśmy
Kiedy następnego ranka zeszłam do kuchni, stół był pusty. Tylko kubek po herbacie i niedojedzona kromka chleba świadczyły, że ktoś tu był. Michał. Teresa pewnie już wróciła do siebie. Wrzucałam kromki chleba do tostera, udając, że nie drży mi ręka. Czułam wciąż tę samą mieszankę: wstyd i ulgę. Wreszcie wybuchnęłam. Wreszcie powiedziałam, co myślę. Tylko… czy musiałam aż tak?
Michał wszedł do kuchni w czapce, gotowy do wyjścia.
– Wczoraj trochę… ostro poszło – rzucił, nie patrząc mi w oczy.
– Trochę? – parsknęłam. – Twoja mama traktowała mnie jak… jak uczennicę!
– Wiem. Tylko… wróciła wieczorem i była bardzo przybita. Powiedziała, że chyba przesadziła.
– Serio? – uniosłam brwi.
– Powiedziała, że chciała pomóc, ale znowu coś schrzaniła. Czuła się niepotrzebna.
Zamrugałam. To słowo – „niepotrzebna”, zakuło mnie gdzieś w środku. Jakby odklejało całą tę sytuację od tego, co myślałam do tej pory.
– Basia… może spróbujcie jeszcze pogadać? – Michał spojrzał na mnie z troską. – Wiem, że nie jest łatwa, ale… chyba zależy jej na tobie bardziej, niż to pokazuje.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Teściowa. Otworzyłam. Stała w kurtce, z rękami w kieszeniach, jakby była gotowa uciec przy pierwszym nieprzyjaznym spojrzeniu.
– Nie przyszłam się kłócić – powiedziała od razu. – Wiem, że wczoraj przesadziłam.
Zamilkła. Czekała na moją reakcję.
– Po prostu już nie mogłam tego słuchać… – odezwałam się w końcu cicho. – Ale… chyba też nie chciałam cię zranić.
Teresa skinęła głową.
– Czy mogę wejść?
Spróbowałam jeszcze raz
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Teściowa zdjęła kurtkę, jakby dopiero teraz odważyła się zostać. Woda w czajniku jeszcze nie zdążyła się zagotować, ale między nami już parowały napięcia, które długo nie miały ujścia.
– Zrobiłam się taka… trudna, co? – odezwała się po chwili, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
– Po prostu czasem trudno mi cię zrozumieć – odpowiedziałam spokojnie. – Czuję się jakbyś mnie nie akceptowała.
Teresa uśmiechnęła się krzywo.
– A ja… ja chyba po prostu nie umiem inaczej okazywać, że mi zależy.
Zaskoczyła mnie. Chciałam coś odpowiedzieć, ale czajnik zapiszczał. Zajęłam się parzeniem herbaty, dając nam obu chwilę, by złapać oddech. Kiedy postawiłam kubki na stole, teściowa patrzyła przez okno.
– Wiesz, po śmierci mojego męża… święta to była jedyna rzecz, której nie oddałam. Cała reszta się rozsypała, ale to zostało. Gotowanie, lepienie pierogów, ryba w galarecie. Jak trzymałam wałek w ręce, to czułam, że jestem jeszcze komuś potrzebna.
Pociągnęła łyk herbaty. Miała wilgotne oczy.
– A teraz ty robisz wszystko tak dobrze. Młoda, pewna siebie. Masz własny sposób na wszystko. A ja czuję się… jak cień.
Zamarłam. Tyle razy myślałam, że mnie po prostu nie lubi. Że mnie podkopuje. A teraz siedziała tu przede mną, tak bardzo ludzka i tak bardzo samotna w swoim sposobie kochania.
– A ja myślałam, że mnie po prostu nie znosisz – wyszeptałam. – Że wszystko, co robię, cię drażni.
– Nie. Po prostu bałam się, że już nie jestem nikomu potrzebna.
Spojrzałyśmy na siebie inaczej niż kiedykolwiek wcześniej.
Pozwoliłam jej grać tę rolę
Po południu poszłam do kuchni. Miska z farszem stała tam, gdzie ją zostawiłam. Obrus nadal był w mące, a kilka niezlepionych kółek ciasta zaczynało wysychać na brzegu stolnicy.
Patrzyłam na ten niedokończony bałagan z dziwnym wzruszeniem. Jakby ktoś opuścił bitwę w połowie, zostawiając zbroję i miecz. Podeszłam i zaczęłam na nowo wałkować. Cicho, bez pośpiechu. Po chwili usłyszałam kroki.
– Pomóc ci? – zapytała Teresa z progu.
Nie spojrzałam na nią od razu. Podeszła bliżej, związała fartuch i sięgnęła po miskę.
– Może dokończymy razem? – powiedziałam w końcu, nieco nieśmiało. – Ty pokażesz mi te swoje idealne pierogi.
Teresa uśmiechnęła się delikatnie i wyjęła łyżeczkę. Nie mówiła wiele, tylko podawała farsz i zlepiała pierogi z precyzją kogoś, kto robił to całe życie.
– Tu lepiej mocniej zaciśnij – szepnęła w pewnym momencie. – Inaczej się otworzą w garnku.
Skinęłam głową i poprawiłam brzeg. Przez chwilę było między nami cicho, ale to już nie było to napięte, duszne milczenie z wczoraj. Raczej rodzaj skupionej ciszy. Jakbyśmy obie zrozumiały, że w tych pierogach chodziło o coś więcej niż tylko jedzenie.
Patrzyłam na jej dłonie – spracowane, lekko drżące, ale wciąż pewne. W tej chwili nie była już moją teściową. Była kobietą, która całe życie próbowała coś ocalić przez lepienie ciasta i dzielenie się przepisem. „Czasem potrzeba jednej kłótni, żeby usłyszeć, co ktoś naprawdę czuje” – pomyślałam. A potem zlepiałyśmy dalej. W milczeniu. W spokoju. Wreszcie – razem.
Wciąż nie jest idealnie
Minęło kilka tygodni. Święta, mimo nerwowego początku, przebiegły zaskakująco spokojnie. Teściowa została do końca Wigilii. Pomogła nam sprzątać, nawet zaproponowała, że sama zmyje naczynia – czego nigdy wcześniej nie robiła. Potem z Michałem długo siedzieliśmy przy choince i rozmawialiśmy o tym, jak dziwnie potrafią się ułożyć rodzinne historie.
Nasza relacja z teściową nie stała się nagle idealna. Nadal czasem powie coś, co mnie zirytuje. Nadal lubi mieć rację. Coś się jednak zmieniło. Może we mnie, może w niej. Zaczęłyśmy częściej rozmawiać. O pogodzie, o przepisach, o diecie Michała – ale też czasem… o niej. O tym, jak trudno jest być samej. Jak się starzeje. Jak cicho bywa w mieszkaniu, gdy dzieci wyprowadzą się na swoje. Zrozumiałam, że nie każda krytyka to atak. Czasem to po prostu sposób, by nie zniknąć. Wołanie o uwagę, o miejsce przy stole. O to, by ktoś zapytał: „A ty, mamo, jak się czujesz?”.
Uczę się czytać między wierszami. A Teresa – może powoli uczy się milczeć, gdy naprawdę nie musi mówić. Nie jest łatwo mieć dobre stosunki z teściową. Może jednak w tym właśnie tkwi sens – że rodzina to nie układ idealny, tylko niekończąca się rozmowa. Tylko czasem zastanawiam się: czy wybaczenie zawsze musi przyjść po przeprosinach? A może… czasem wyprzedza je empatia?
Barbara, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa oczernia mnie przed dziećmi, udając wrażliwą babcię. Nie musimy się tolerować, ale na to już nie pozwolę”
- „Nigdy nie dogadywałem się z rodzicami, ale ta Wigilia była szczytem wszystkiego. Musiałem szukać spokoju u sąsiadów”
- „Babcia dała mi susz do kompotu, ale między śliwkami kryła się niespodzianka. W słoiku znalazłam coś bardzo cennego”

