Reklama

Myślałam, że to będą nasze święta. Takie pierwsze naprawdę „nasze” – nie tylko z barszczem, opłatkiem i rodziną, ale też z czymś większym. Myślałam, że się oświadczy. Mam 28 lat i od trzech lat jestem z Mateuszem. On – cichy, poukładany, czasem aż za bardzo. Ja – emocjonalna jak huragan. Pracuję jako graficzka, lubię mówić, czasem za dużo, czasem, zanim zdążę pomyśleć. I tak, chciałam zaręczyn. Bardzo.

Może to głupie, ale odkąd mama zapytała latem:

– Kasiu, a Mateusz coś planuje? Bo wiesz… już najwyższy czas…

…to nie mogłam przestać o tym myśleć. Święta wydawały się idealnym momentem. Choinka, blask lampek, zapach mandarynek. I on, klękający z pierścionkiem.

Zaczęłam sobie to wyobrażać do tego stopnia, że niemal czułam chłód metalu na palcu. A Mateusz? Tajemniczy, coś tam ukrywał, zniknął kilka razy, mruczał coś pod nosem. Wiedziałam, że coś szykuje. Raz widziałam w jego szufladzie małe pudełko z logiem jubilera. Wtedy dopiero się nakręciłam. Czasem jednak lepiej nie mieć żadnych oczekiwań. Kiedy się ma, a one się nie spełnią – upadasz z hukiem. A ja spadłam bardzo nisko.

Byłam mocno rozczarowana

– No dobra, to otwieramy? – zapytałam, zerkając na stosik prezentów pod choinką.

Mateusz kiwnął głową i uśmiechnął się lekko. Tak jakby wiedział, że za chwilę mnie zaskoczy. Było coś podejrzanego w jego spojrzeniu. Takie „zaraz zobaczysz” w oczach. Rzuciłam się więc do pakunków jak dzieciak. Aż w końcu w moich dłoniach wylądowało to – małe pudełeczko owinięte w złoty papier z logiem jednej z tych eleganckich jubilerskich marek.

Serce prawie mi stanęło. To miało być to. Poczułam, jak robi mi się ciepło w twarzy. Ręce trochę się trzęsły, kiedy zrywałam papier. Delikatnie uniosłam wieczko. W środku był… brelok. Z metalowym serduszkiem. Zamarłam.

No… to symboliczne, nie? – Mateusz odezwał się pierwszy, chyba zauważając, jak momentalnie opadłam z emocji.

– Symboliczne? – powtórzyłam głucho. – Brelok? Serce z metalu?

– No… takie, wiesz. Zawsze możesz go mieć przy sobie.

– Serio? – wybuchnęłam, czując, jak coś we mnie pęka. – Ja tu czekam na coś prawdziwego, a ty mi dajesz… brelok?

Mateusz uniósł brwi, jakby nie rozumiał.

Przecież to prezent.

– A ja to co? Idiotka? Myślałeś, że się ucieszę z kawałka metalu? Po trzech latach?!

Stał, milczał.

Wesołych Świąt, Kasia – powiedział cicho, sięgnął po kurtkę i wyszedł.

Zostawił mnie z choinką, prezentem i... sercem w gardle.

Znalazłam drugi prezent

Nie wiem, ile stałam tam bez ruchu. Słyszałam jeszcze, jak klamka opada, jak drzwi wejściowe skrzypią, potem już tylko cisza. Taka gęsta, że aż bolała. W święta powinno być inaczej. Miało być inaczej. Usiadłam na kanapie. W ręku wciąż trzymałam brelok, który miał symbolizować… co? Że jestem idiotką, która uwierzyła, że coś się zmieni? Że po trzech latach w końcu dostanę coś więcej niż „miłego chłopaka”?

Zsunęłam z nóg kapcie, odrzuciłam brelok na stół i wstałam. Musiałam chodzić. Rzucałam spojrzenia na choinkę, jakby tam wciąż kryło się coś, co wszystko naprawi. Wtedy to zobaczyłam. Drugie pudełko. Schowane głębiej, zapomniane pod gałęziami, ledwo widoczne. Związane czerwoną wstążką. Podeszłam powoli, jakby to mogło zniknąć. Na wierzchu bilecik: „Dla kobiety mojego życia”.

Zadrżały mi palce. Usiadłam z powrotem i otworzyłam wieczko. Pierścionek. Delikatny, złoty, z maleńkim kamieniem. Najpiękniejszy, jaki widziałam. A pod spodem, na dnie, mała karteczka: „Kasiu, czy zostaniesz moją żoną?”.

Zrobiło mi się słabo. Nagle wszystko zaczęło wirować. Przypomniałam sobie jego nieśmiałe spojrzenia przez ostatnie dni, to, jak się plątał przy stole, jak znikał. To nie był brelok. To był tylko… początek. A ja to zawaliłam. Wybuchnęłam, zraniłam go. Nie pozwoliłam mu nawet dojść do słowa.

– Jestem idiotką – wyszeptałam do pustego mieszkania. – Kompletną idiotką.

To wszystko moja wina

Jeszcze tego samego wieczoru wybrałam jego numer. Trzęsły mi się ręce, a ekran telefonu był zamazany od łez. Dzwoniłam raz. Potem drugi. Trzeci. Głos automatycznej sekretarki dźwięczał mi w uszach jak wyrok.

– Mateusz, proszę… Odbierz – wyszeptałam do słuchawki.

Napisałam wiadomość: „Znalazłam pierścionek. Mateusz, nie wiedziałam. Przepraszam”. Po chwili kolejną: „Proszę, wróć. Porozmawiajmy”. I jeszcze jedną: „Nie tak to miało wyglądać. Wszystko zniszczyłam”. Czekałam. Minęła godzina. Potem druga. Nic.

Zadzwoniłam do Basi. Musiałam to komuś powiedzieć. Musiałam coś zrobić.

– Halo? – odebrała zaspanym głosem.

– Basia… On się oświadczył. Miał pierścionek.

– Co? Kto? Kasia, co się dzieje?

– Mateusz. Pokłóciliśmy się. Wrzuciłam mu, że dał mi brelok, a potem znalazłam pierścionek. On wyszedł. Nie odbiera. Basia, ja go zraniłam.

– Mówiłam ci, żebyś nie wybuchała. Mówiłam, żebyś nie oceniała od razu.

– Wiem – zaszlochałam. – Zrujnowałam wszystko jednym zdaniem.

Siedziałam potem przy kuchennym stole, stukając paznokciami w porcelanowy kubek. Wciąż ten sam głos w głowie: „Nie wiedziałam. Przepraszam. Nie wiedziałam”. Próbowałam racjonalizować: że to emocje, że się zdenerwowałam, że mogłam nie wiedzieć – ale prawda była inna. Nie chciałam dać mu szansy wyjaśnić. Wpadłam w swoją wersję wydarzeń i nie zostawiłam mu nawet milimetra miejsca. A on teraz zniknął. Jak pierścionek, który miał być początkiem, a stał się końcem.

Zaczęłam go szukać

Na drugi dzień nie wytrzymałam. Wciąż nie miałam żadnej odpowiedzi, żadnego znaku. Mój telefon milczał jak obrażony świadek, który widział wszystko, ale nie zamierzał niczego komentować. Włożyłam kurtkę, zarzuciłam szalik, zwinęłam włosy w niedbały kucyk i wyszłam. Miasto było ciche, przykryte warstwą śniegu, jakby nawet ono nie chciało robić hałasu w święta.

Droga do jego mieszkania zajęła mi jakieś czterdzieści minut. Z każdą minutą rosło we mnie napięcie. Niby liczyłam na to, że go zastanę. Że otworzy, zobaczy mnie i… co? Przytuli? Powie „wybaczam”? A może wcale nie chciałam wiedzieć, co się wydarzy.

Stanęłam pod jego drzwiami i nacisnęłam dzwonek. Raz. Dwa. Cisza. Zastukałam.

Mateusz? To ja… – powiedziałam cicho.

Cisza. Znowu. Zdesperowana, dzwoniłam dalej. Nagle z naprzeciwka uchyliły się drzwi. Starszy sąsiad wyjrzał.

– Szuka pani Mateusza? – zapytał nieufnie.

– Tak, jestem jego… bliską osobą.

Chyba wyjechał. Widziałem walizkę wieczorem.

Zamilkłam. Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Mateusz nie tylko wyszedł. On wyjechał. Zsunęłam się na schody i objęłam kolana rękoma. W powietrzu unosił się zapach gotowanych potraw, gdzieś na górze ktoś puszczał kolędy. A ja siedziałam tam, sama, z uczuciem, że przegrałam coś, czego nie da się odzyskać. Przypomniałam sobie pierwsze wspólne święta. Jak zrobił mi własnoręcznie śnieżną kulę, w której były nasze zdjęcia. Mówił, że chce zamknąć nas w czasie. Chyba mu się udało. Tyle że ten czas właśnie się zatrzymał.

Próbowałam dosłownie wszystkiego

Dzień po wizycie u niego był jeszcze gorszy. Siedziałam w kuchni, owinięta kocem, z kubkiem zimnej herbaty, której nawet nie miałam siły podgrzać. Choinka w kącie wyglądała żałośnie – bombki jakby straciły blask, a lampki pulsowały, ale drażniły mnie swoją radością.

W telefonie wciąż zero powiadomień. Żadnej odpowiedzi.

Może potrzebuje czasu? – powiedziała Basia, kiedy spotkałyśmy się na kawie.

– Czasu? Czyli co? Mam siedzieć i udawać, że wszystko jest w porządku, bo może kiedyś mu przejdzie? – patrzyłam na nią z pretensją, chociaż nie powinnam.

– Kasia… To był dla niego cios. Mógł poczuć się... odrzucony. Upokorzony.

Ja też się czułam upokorzona! Myślałam, że dostałam brelok do kluczy, a obok leżał pierścionek! – rzuciłam nerwowo. – Tylko że ja już tego nie cofnę. I chyba go straciłam.

Wróciłam do domu i usiadłam do komputera. Napisałam do niego wiadomość. Nie SMS, nie komunikatory – to za mało. Zwykłego maila. Wylałam tam wszystko. To, jak bardzo żałuję. Że wiem, że zawaliłam. Że rozumiem, że go zraniłam. Że pierścionek był piękny. I że ja nadal go kocham. Kliknęłam „wyślij”.

Telefon zadzwonił. Mama. Odebrałam.

No i jak tam święta z narzeczonym? – zapytała z entuzjazmem.

Rozłączyłam się bez słowa. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie byłam już pewna, czy w ogóle mam narzeczonego.

Mogę tylko czekać

Siedziałam na kanapie, otulona wełnianym kocem, w którym zawsze zasypialiśmy razem w weekendy, oglądając seriale. Dziś był Sylwester. Powinnam się szykować na imprezę, mieć brokat na powiekach i kieliszek szampana w dłoni. Zamiast tego miałam herbatę malinową i brelok w kształcie serca, który obracałam między palcami jak talizman. W mieszkaniu wciąż stała choinka. Bombki delikatnie się poruszały, gdy wiatr wpadał przez uchylone okno. Na stole, między pustymi kubkami i niedojedzonym piernikiem, leżał pierścionek. Bez pudełka. Bez znaczenia.

Minął tydzień, a on się nie odezwał. Mail pozostał bez odpowiedzi. Telefon milczał. Jakby Mateusz wyparował. Jakby wraz z moją reakcją, wszystko między nami wyparowało. Za oknem wystrzeliły pierwsze fajerwerki. Ludzie śmiali się na balkonach, ktoś puszczał piosenki, ktoś inny głośno odliczał. 10... 9... 8…

– Szczęśliwego nowego roku, Kasia – powiedziałam sama do siebie i uniosłam kubek z zimną herbatą. – Obyś w przyszłym roku mniej gadała, zanim pomyślisz.

Wzięłam do ręki brelok. Był chłodny, gładki, z małym serduszkiem. Może właśnie tak wyglądały moje uczucia – jak brelok: zbyt prosty, by robić wrażenie, ale jednak szczery. Może Mateusz wróci. A może nie. Może wybaczy. A może nauczy się żyć beze mnie. Ja chyba pierwszy raz w życiu muszę nauczyć się czekać.

Katarzyna, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama