„Przez złoty pomysł ojca cisnęliśmy się w mieszkaniu w bloku jak grzyby w słoiku. Ziemia i majątek przepadły na zawsze”
„Siedziałem w przedpokoju, słuchając tej samej rozmowy, która wracała co miesiąc. Każde zdanie wybrzmiewało z większym napięciem. Działki, które miały być naszą przyszłością, stały się gwoździem do trumny rodzinnego spokoju”.

- Redakcja
Na wsi dorastałem w cieniu stodoły, z widokiem na pola, gdzie ojciec pracował od świtu do zmierzchu. Twardy chłop, co ziemię znał lepiej niż własną kieszeń. Dla niego każde ziarno miało wartość, a każdy metr pola historię. Ale przyszła zmiana. Ojciec postanowił sprzedać gospodarstwo, zainwestować w działki budowlane na obrzeżach miasta.
– To będzie nasza ziemia obiecana – mówił z iskrą w oku.
Przeprowadziliśmy się do miasta, do mieszkania na kredyt. Wszyscy uwierzyliśmy, że to sprytny ruch życiowy. Tylko ja miałem wątpliwości. Ale przecież ufałem ojcu.
Czekaliśmy na cud
Wróciłem do domu zmęczony po pracy, z głową pełną tabelek i jałowych spotkań. Na klatce słychać było głos ojca – znów rozmawiał z matką o działkach. Otworzyłem drzwi i zdjąłem buty w ciszy, ale nie dało się nie słyszeć napięcia unoszącego się w powietrzu.
– Trzeba jeszcze poczekać, Wiesiu. Miasto się rozrasta, jeszcze tylko parę lat i będziemy siedzieć na złocie – mówił ojciec z przekonaniem, ale jego głos drżał.
– A jeśli to złoto zamieni się w błoto? – matka nie odpuszczała. – Trzy lata temu mówiłeś, że za dwa lata się sprzeda. A my dalej żyjemy jak studenci.
– Inwestycje potrzebują czasu! – warknął. – To nie warzywniak, żeby z dnia na dzień się zwróciło.
Siedziałem w przedpokoju, słuchając tej samej rozmowy, która wracała co miesiąc. Każde zdanie wybrzmiewało z większym napięciem. Działki, które miały być naszą przyszłością, stały się gwoździem do trumny rodzinnego spokoju.
– Cześć – rzuciłem w końcu, wchodząc do kuchni. Ojciec spojrzał na mnie z wymuszoną serdecznością.
– No, synu. Ty to jeszcze zobaczysz, że miałem rację – powiedział, nalewając sobie herbaty. – Ta ziemia nas kiedyś utrzyma.
Uśmiechnąłem się słabo. A w środku tylko jedna myśl: zaczynam się bać, że ojciec się przeliczył. Ale jak mu to powiedzieć?
Dostaliśmy złe wieści z urzędu
Był czwartek, jeden z tych dni, kiedy wszystko idzie nie tak. Komputer mi się zawiesił, szef zrzucił na mnie cudze błędy, a potem – jakby tego było mało – wpadłem na Kamila, kolegę ze studiów, który pracował w urzędzie miasta.
– Piotrek, twoje nazwisko mnie dziś prześladowało – rzucił z półuśmiechem. – Pojawiła się zmiana w planie zagospodarowania. Te wasze działki... no wiesz, te pod miastem... teraz to już nie działki budowlane. Przeszły w teren przemysłowy.
Stanąłem jak wryty. Przemysłowy? Ale jak to? Przecież to miały być tereny pod zabudowę jednorodzinną, osiedla, nowe domy, nowe życie.
– To pewne? – wydusiłem.
– Jak najbardziej. Sprawa już przeszła przez komisję. Wiesz, ludzie protestują, bo nikt nie chce mieszkać obok oczyszczalni ścieków. A właśnie tam ma stanąć nowa.
Zamarłem. Wróciłem do domu późno z mocno bijącym sercem. Ojciec siedział w salonie, oglądał wiadomości.
– Słuchaj, tato. Byłem dziś w urzędzie. Zmienili plan zagospodarowania. To już nie są działki budowlane. Przypisano je jako przemysłowe.
– Bzdura – machnął ręką. – Kto ci tego nagadał? Nie siej paniki.
– Kamil z urzędu. To oficjalna informacja.
Twarz ojca zrobiła się czerwona.
– Ty zawsze coś wynajdziesz, żeby podważyć moje decyzje! – wybuchł. – Niewdzięczny jesteś! Wszystko robię dla was, a wy tylko wątpliwości i strachy!
Patrzyłem na niego w milczeniu. Dlaczego obwiniał mnie? Czy on naprawdę nie widzi, że to wszystko się wali? Czy po prostu nie chce?
Zaczęły się kolejne oskarżenia
Wziąłem wolne w pracy i pojechałem do urzędu. Chciałem zobaczyć to na własne oczy – mapy, dokumenty, pieczątki. Wszystko się zgadzało. Nasze działki – te same, które miały być furtką do lepszego życia – leżały teraz tuż przy planowanej oczyszczalni ścieków. Na planie oznaczone były szarym kolorem – strefa techniczno-usługowa, z ograniczeniami zabudowy mieszkaniowej.
Wróciłem do domu z kartką w ręce. Ojciec siedział przy stole, coś notował w starym zeszycie.
– Byłeś tam? – zapytał bez patrzenia na mnie.
– Tak. Masz – położyłem mu wydruk przed nosem.
Wziął go powoli, przeczytał i zamilkł. Przez chwilę myślałem, że się przyzna do błędu. Ale nie. Jego dłoń zadrżała, oczy pociemniały i... rzucił kartką o stół.
– Co z tego?! – wrzasnął. – Myślisz, że mnie to zaskoczyło?! Myślisz, że nie wiedziałem?!
Zamarłem.
– Jak to? Wiedziałeś?
– Od roku – warknął. – Ale to się miało zmienić. Miałem kontakt, mówił, że to tylko tymczasowe, że wrócą do pierwotnego planu.
– I co zrobiłeś?
– Czekałem! – krzyknął. – Lepiej czekać, niż sprzedawać za bezcen! Co ty wiesz o życiu, chłopcze z miasta!
Zacisnąłem zęby. Chciałem powiedzieć coś ostrego, ale gardło miałem ściśnięte.
– Myślałem, że to był błąd. Ale to nie był tylko błąd, tato. Ty wiedziałeś. I nic nie zrobiłeś.
Patrzył na mnie z wściekłością. W tej jednej chwili przestałem widzieć w nim ojca. Widziałem obcego faceta, który dla swojej dumy poświęcił wszystko.
Zostaliśmy we dwóch
W niedzielny poranek matka stała przy walizce. Na kuchennym blacie czekała karteczka z numerem do kuzynki z Torunia. Ojciec siedział przy stole jak cień samego siebie, bez słowa, bez ruchu. Tylko dłonie zaciskał na kubku, jakby w nim jeszcze tliło się coś ciepłego.
– Wyjeżdżasz? – zapytałem.
– Już dawno powinnam. Nie da się żyć z człowiekiem, który zamienił wszystko, co mieliśmy, w złudzenie – odpowiedziała cicho, ale twardo. – Nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, że nie potrafi przyznać się do porażki. Że woli udawać niż naprawiać.
Podszedłem do niej, chciałem ją objąć, ale cofnęła się lekko.
– Zostań z nim. On cię słucha. Może ty jeszcze coś zrobisz.
Patrzyłem, jak wychodzi, jak zamyka za sobą drzwi. Ojciec nie podniósł wzroku. Siedział w tym samym miejscu jeszcze godzinę, potem przeszedł do salonu i usiadł w fotelu. Milczał. Nie spytał, gdzie pojechała. Nie powiedział ani słowa.
Wieczorem wszedłem do jego pokoju.
– Chcesz coś zjeść?
– Nie jestem głodny – mruknął. – Nie ma sensu.
– Możesz przynajmniej porozmawiać?
– Po co? Już wszystko powiedziałem. A właściwie... nic nie trzeba mówić. Przegrałem.
Stałem przez chwilę w drzwiach.
– Nie przegrałeś, tato. Ty się po prostu zgubiłeś.
Ale on już mnie nie słyszał. Patrzył w ścianę. Cichy, zgaszony, jakby sam siebie już nie chciał pamiętać.
Ta ziemia była przeklęta
Poszedłem tam po latach. Sam, bez ojca, bez matki. Tylko ja i ta przeklęta ziemia, która miała być początkiem czegoś nowego, a stała się końcem. Stałem przy siatce, zza której widać było błoto, ciężarówki i szare mury oczyszczalni. Smród był nie do opisania. W powietrzu unosił się ciężar porażki.
– Witaj w raju – usłyszałem nagle głos obok.
Odwróciłem się. Mężczyzna w średnim wieku, z siwymi skroniami i notesem w ręce. Ubrany jak ktoś, kto kiedyś był kimś, a dziś już tylko próbuje wyglądać.
– Też jesteś jednym z tych, co się nabrali?
– Nie, mój ojciec – odpowiedziałem.
– Mój też – westchnął. – Tylko że ja mu doradzałem. Mówiłem, że to dobry interes. Że miasto się tu rozrośnie. A teraz? Mam trzy działki, z których nic nie będzie. I kredyt. Przychodzę tu co jakiś czas, żeby przypomnieć sobie, że to nie był sen.
Zamilkliśmy. Patrzyliśmy na te same puste place, na których miały stanąć domy, może place zabaw, może marzenia.
– Ziemia obiecana, co? – mruknął po chwili.
– Raczej ziemia przeklęta – odpowiedziałem.
Odwróciłem się, gotów odejść. Ale zanim zrobiłem pierwszy krok, spojrzałem jeszcze raz. Ta ziemia nas nie zdradziła. My po prostu uwierzyliśmy w coś, czego nie było. W opowieść, która miała zakończyć się sukcesem. A skończyła się ciszą.
To nie była tylko zła decyzja. To była wiara w coś, czego nie ma. Ziemia obiecana? Raczej ziemia przeklęta.
Musiałem pójść własną drogą
Siedzieliśmy razem na balkonie. Ojciec miał na sobie ten sam sweter, w którym chodził codziennie od miesięcy. Niby prany, niby czysty, ale pachniał starością, wycofaniem, smutkiem. Spojrzał na mnie, jakby po raz pierwszy od dawna naprawdę mnie widział. Długo milczeliśmy.
– Przepraszam, synu – powiedział w końcu cicho. Tylko tyle. Bez tłumaczeń, bez prób ratowania własnej dumy.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem siły. Albo nie chciałem. Patrzyłem w dal, na bloki, na światła miasta, na drogi, które ktoś zbudował lepiej niż my swoją przyszłość.
W tamtej chwili zrozumiałem coś prostego: ja nie jestem winny temu, że ojciec chciał więcej. Ale też nie jestem winny temu, że mu się nie udało. On zrobił, co zrobił. A ja... muszę teraz zbudować coś własnego. Od zera, na innej ziemi.
– Będziesz tu jeszcze mieszkał? – zapytałem.
– A gdzie mam iść? – spojrzał na mnie z takim zmęczeniem, że aż odwróciłem wzrok.
Wstałem. Na krześle zostawiłem pusty kubek po herbacie. To był nasz ostatni wspólny wieczór w tym mieszkaniu. Nie powiedziałem „żegnaj”. Po prostu wyszedłem.
Na klatce poczułem ulgę. Jakbym wreszcie zrzucił coś, co nosiłem przez lata. Nie wiem, czy potrafię mu wybaczyć. Ale wiem, że nie mogę żyć jego marzeniem. Czas zejść z tej przeklętej ziemi.
Piotr, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że znalazłam okazję i wydałam 200 tysięcy z oszczędności życia. Teraz nie mam nawet na masło do chleba”
- „Na wakacjach na wsi poznałam pewnego gospodarza. Stary grzyb okazał się całkiem dorodnym prawdziwkiem”
- „W loterii wygrałem 2 miliony i spełniłem moje marzenia. Rodzina się na mnie obraziła, bo nie usłuchałem ich zachcianek”

