„Przez przypadek dowiedziałem się o sekrecie pewnej rodziny. Zgłoszenie tego na policję zniszczyłoby moją pracę”
„Wychodząc z biura, przesłałem sobie dokumentację na prywatną pocztę. Wiedziałem, że nie powinienem, ale musiałem sprawdzić te karty na własnym sprzęcie. Niestety, to nie był żaden błąd systemu. Te same słowa pokazały się również na ekranie mojego domowego komputera”.

Wykonuję dość monotonną robotę. Siedzę przed ekranem i wprowadzam informacje o pustostanach. Część budynków nadaje się tylko do wyburzenia, niektóre mają hipotekę, a o resztę toczą się rodzinne spory. Zbiera się to wszystko razem, po czym dostaję całą stertę dokumentów na biurko. Oprócz tego, że to strasznie nużące zajęcie, muszę jeszcze pilnować, by wszystko dokładnie spisać.
Szczerze mówiąc, ta praca mnie nie kręci, ale dostaje całkiem przyzwoite pieniądze. Jako student potrzebujący gotówki nie mogę wybrzydzać. Szkoda tylko, że to takie nudne zajęcie.
Sprawą zainteresowały się organy
Aktualnie robiłem opis pewnej nieruchomości, która od dłuższego czasu świeci pustkami. To całkiem interesujący budynek – sporych rozmiarów, z potencjałem na adaptację pod kilka odrębnych lokali do wynajęcia. Problem w tym, że jakieś parę lat wstecz osoba posiadająca ten dom przepadła bez wieści i do dziś nikt nie wie, co się z nią stało.
Rzecz jasna przestała wtedy regulować wszelkie należności, przez co narosło spore zadłużenie. Sprawą zainteresowały się organy ścigania ze względu na tajemnicze zniknięcie właścicielki. Koniec końców władze miejskie przejęły budynek za zaległości finansowe i dlatego to ja się nim teraz zajmuję.
Właśnie zakończyłem tworzenie początkowej karty budynku i uzupełniłem niezbędne informacje, łącznie z nazwiskiem osoby, która jest jego właścicielką. Po uruchomieniu funkcji wykrywania pomyłek system wykonał analizę dokumentu. Jedyny problem, jaki znalazł, dotyczył nazwiska – nie było go w jego słowniku.
– Maciek? Coś mi nie działa, system odrzuca nazwisko – odezwałem się.
– Pewnie robisz jakiś błąd przy wpisywaniu – dotarła odpowiedź.
No jasne, typowe podejście informatyka – od razu zakłada, że zwykły człowiek przy komputerze na pewno coś spartaczył.
– Już to dokładnie sprawdzałem – odparłem zdecydowanie. – Zerkniesz na to osobiście?
Pojawił się w końcu. Tradycyjnie bez entuzjazmu, z wykrzywioną miną, poprosił o zaprezentowanie sposobu, w jaki piszę to wyrażenie. Kiwnął kilka razy głową, uruchomił narzędzie do kontroli ortografii i nagle wyprężył się jak struna.
– Ale numer, pierwszy raz coś takiego widzę!
Coś majstrował przy sprzęcie, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem.
– Słuchaj, musimy sprawdzić to programem antywirusowym, bo mam złe przeczucia...
Wykorzystałem wolną chwilę podczas skanowania na przejrzenie dokumentów dotyczących pani R.. Były tam różne papiery – specyfikacja budynku, przypomnienia o zaległych opłatach, a także wniosek samorządu kierowany do sądu w sprawie długów. Wśród papierów znalazły się też dokumenty z policji – zgłoszenie zaginięcia Adelajdy R., sprawozdanie z oględzin budynku i protokoły z rozmów z okolicznymi mieszkańcami.
Szczególnie ciekawe było zeznanie jednej z sąsiadek – od razu było jasne, że mocno nie przepadała za zaginioną.
O tym gadało pół dzielnicy
– Na pewno uciekła z jakimś nowym kochankiem – mówiła podczas przesłuchania. – Odkąd pochowała męża Józefa, niech spoczywa w pokoju, kompletnie się rozpuściła. Chociaż prawdę mówiąc, to już gdy żył, kokietowała doręczyciela poczty. O tym gadało pół dzielnicy! A teraz to się prowadza z kim popadnie. Zero godności!
Na końcu dokumentu znajdowała się notatka od policji mówiąca, że zaginiona Adelajda R. mieszkała przez trzy lata z partnerem – panem Janem K. W czasie przesłuchania mężczyzna powiedział śledczym, że ich związek zakończył się na kilka tygodni przed jej tajemniczym zniknięciem, co mogą potwierdzić inni ludzie. Wspomniał też, że planuje wyjechać do swojej siostry poza granice kraju.
Ta sprawa wydała mi się bardzo dziwna. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że ktoś tak po prostu przepada bez śladu! Szczególnie, że mówimy o starszej, 60–letniej kobiecie, a nie jakiejś młodej osobie. Co więcej, była całkiem dobrze sytuowana – miała własny dom, niezłą emeryturę, a podobno też jakieś papiery wartościowe odziedziczone po zmarłym mężu...
Ponownie przejrzałem dokumentację. Testament dołączony do papierów jasno wskazywał, że to ona była jedyną spadkobierczynią majątku po mężu! Nawet gdyby faktycznie się zakochała i postanowiła wyjechać, logiczne byłoby najpierw pozbycie się domu albo chociażby znalezienie najemców...
– Mówiłem przecież szefowi już jakiś czas temu, że trzeba wymienić ten program. Totalne badziewie! – pokręcił głową. – Odpuść sobie ten program słownikowy i kontroluj wszystko bez niego. A w sumie złóż wniosek o zakup nowego oprogramowania. Też się pod nim podpiszę...
Odszedł w swoją stronę, a ja kontynuowałem robotę.
– E tam, wiem doskonale, że system jest przestarzały – zbył mnie machnięciem dłoni, kiedy próbowałem mu wszystko wyjaśnić. – Niech pan wprowadza dane manualnie.
To nie był żaden błąd
– Ale to nie o to mi chodzi – sprzeciwiłem się.
– Coś mnie zastanawia. Ta pani, która była właścicielką, przepadła bez śladu.
– Sugeruje pan, że jakieś zjawy grzebią w naszej bazie danych? – szef popatrzył na mnie z wyraźnym niedowierzaniem.
– Sam nie wiem czy to duchy – poczułem się nieswojo, bo faktycznie zabrzmiało to dość absurdalnie. – Po prostu wydaje mi się to dziwne.
– Proszę dać spokój z tym śledztwem – westchnął kierownik, kręcąc głową.
– Za bardzo się pan w to angażuje. Takich opuszczonych domów mamy na pęczki, właściciele często znikają bez słowa. Zdarzyło nam się to już parę razy. W jednym przypadku właścicielka przebywała w ośrodku dla seniorów, a w innym kobieta sama pojawiła się po paru latach, żeby uporządkować sprawy.
Wie pan, ludzkie zachowania bywają dziwne. Pan widzi w tym coś niezrozumiałego, ale ta osoba mogła po prostu nie dbać o nieruchomość. Trzeba odróżnić zwykłą usterkę systemu od tego, jak nieprzewidywalni potrafią być ludzie. My tu tylko prowadzimy rejestr pustostanów.
Usiadłem z powrotem przy biurku, żeby kontynuować wprowadzanie danych z następnej karty. Zanim sięgnąłem po słownik, coś mnie powstrzymało. Nie chodziło o strach – przecież nie było się czego bać. Po prostu ogarnęło mnie dziwne uczucie. A kiedy na ekranie, w polu na nazwisko, pokazał się napis, aż podskoczyłem na krześle. Tam widniało "Znajdź mnie"...
Wychodząc z biura, przesłałem sobie dokumentację na prywatną pocztę. Wiedziałem, że nie powinienem, ale musiałem sprawdzić te karty na własnym sprzęcie. Niestety, to nie był żaden błąd systemu. Te same słowa pokazały się również na ekranie mojego domowego komputera.
Siedziałem i główkowałem nad tym wszystkim, aż wpadł do mnie znajomy. Kompletnie z innej bajki, twardy stąpający po ziemi gość. Przedstawiłem mu całą sytuację i dałem mu obejrzeć dokumenty.
– Kurczę, stary, to jest mocne! – sapnął z podziwem, przeglądając po kolei wszystkie notatki. – Niezła historia. Sądzisz, że babkę załatwili? Słuchaj, może mój braciszek by się przydał? Da się sprawdzić...
Okazało się, że jego brat jest gliną. I to nie byle jakim, bo w wydziale śledczym. Lepiej trafić nie mogłem!
– A może nas wyśmieje? – spytałem niepewnie.
– Daj spokój – mruknął Jacek, wzruszając ramionami.
– Przecież on spotyka się z jeszcze dziwniejszymi sprawami. Słyszałeś, że nawet policjanci korzystają czasem z pomocy jasnowidzów?
Ku naszemu zadowoleniu, Kamil podszedł do tematu z należytą powagą. Dokładnie przeanalizował przygotowane karty i dopytał też o pozostałe papiery.
– Zerknę w nasze rejony – rzucił okiem na lokalizację. – Kurczę, to nie nasz teren... Dobra, pogadam z ekipą. Tylko trzymaj język za zębami – zmierzył mnie surowym spojrzeniem.
– Co ty gadasz? – zdenerwowałem się. – To ja się boję, że ty komuś wypaplasz. Szef mnie od razu wyrzuci.
– Luz, będę milczał jak grób – mruknął Kamil, nie odrywając wzroku od monitora. – Ale trzeba się tym zająć. Będziemy musieli na nowo otworzyć dochodzenie...
Poczułem, jak oblewa mnie zimny pot.
– Czym to uzasadnisz? – jęknąłem zrozpaczony, gdy dotarło do mnie, w jakie bagno właśnie wpadłem. – Przecież musisz im jakoś wytłumaczyć swoje podejrzenia i powód, dla którego chcesz wrócić do tej sprawy... No i co wtedy odpowiesz?
– Daj spokój, nie przejmuj się tym. U nas załatwia się różne rzeczy... Wiesz co? Mogę przecież złożyć formalny wniosek o dokumentację bezpośrednio do twojego szefa, prawda? Wtedy ty będziesz już poza tym wszystkim.
Sprawy potoczyły się na tyle pomyślnie, że nie padły na mnie żadne podejrzenia o kradzież informacji. Śledczy wrócili do tej sprawy i faktycznie odkryli zwłoki tej pani w podziemiach budynku. W tej chwili trwają starania o sprowadzenie do kraju jej partnera, którego ścigają listem gończym – wszystko wskazuje, że to on jest odpowiedzialny za jej śmierć.
Radosław, 37 lat
Czytaj także:
„Siostra zawsze chciała być niezależna, a została utrzymanką męża. Jedyne, co potrafi, to wydawać jego kasę”
„Syn sąsiadki wyjechał do Anglii i zapomniał o niej. Ona ciągle opowiada bajki o nim, a on nawet nie zadzwoni”
„Bogaty mąż był spełnieniem moich marzeń. Pozwalałam mu sobą pomiatać, byle tylko miał otwarty portfel”

