„Przez lata byłam do usług matki i rodzeństwa. Wreszcie zrozumiałam, że moje życie jest mniej warte niż zepsuta śliwka”
„Zastanawiałam się wtedy, czy naprawdę nikogo nie obchodzi, że mnie nie ma. Może tak właśnie wygląda moje życie – niezauważalne, łatwe do zastąpienia. Jak długopis na recepcji, który ktoś pożyczył i zapomniał oddać”.

- Redakcja
Każdy mój dzień wygląda niemal identycznie – wstaję o piątej trzydzieści, żeby zrobić mamie śniadanie, przypilnować, czy wzięła leki, potem biegnę po zakupy. O ósmej wychodzę do pracy, po drodze odstawiam dzieci siostry do przedszkola, bo ona nie zdąży.
Harowałam za wszystkich
W pracy jestem niezastąpiona. Czytaj: zawsze dyspozycyjna, zawsze można na mnie liczyć, zwłaszcza jak Anka znowu „nagle” się rozchoruje.
– Iza, dasz radę zostać za Ankę? – spytał Marek z działu, jakby to było oczywiste.
Nie odpowiedziałam, tylko skinęłam głową. Już nawet nie próbuję mówić „nie”, bo przecież i tak nie mam nic lepszego do roboty, prawda?
Po pracy znowu przedszkole, potem dom – pranie, sprzątanie, leki dla mamy, kolacja, przegląd leków, rachunków, uzupełnianie zeszytu „co było dziś”. Mama tego nie czyta, ale musi być. Wieczorem padają krótkie, suche zdania:
– Zrobiłaś zakupy?
– Tak, mamo.
– I ziemniaki też?
– Tak.
– Dobrze. I nie zapomnij, że jutro do lekarza.
A od siostry, przez telefon:
– Wiesz co, gdybyś mogła jutro odebrać dzieci, bo ja mam wizytę u kosmetyczki…
Nie pytają, jak się czuję, czy coś mnie boli, czy czegoś potrzebuję. Nie przyzwyczaiłam ich do tego, żeby mnie słuchać. Może to moja wina?
Byłam u kresu sił
Nie mam nic swojego, nigdy nie miałam. Nawet moje myśli są o innych – o mamie, o siostrze, o pracy. Jakby mnie tam w środku nie było. I coraz częściej myślę, że moja obecność nie robi różnicy. Że równie dobrze mogłabym zniknąć i nikt by tego nie zauważył.
Zemdlałam na przystanku autobusowym. Podobno po prostu osunęłam się na ławkę, a potem na ziemię. Jakaś starsza kobieta zadzwoniła po karetkę. Właściwie nie pamiętałam niczego od momentu, gdy wyszłam z biura. Miałam wrócić do domu, zrobić obiad dla mamy, odebrać dzieci siostry, po drodze jeszcze zajrzeć do apteki. Tyle że nie doszłam nawet do autobusu.
Obudziłam się w szpitalu. Jasne światło raziło mnie w oczy, a obok mnie stała pielęgniarka z notesem. Zapytała, jak się czuję. Odpowiedziałam, że dobrze. To kłamstwo wypowiedziałam z taką samą łatwością, jak co dzień mówiłam „nic się nie stało”.
– Od kiedy pani tak funkcjonuje? – zapytała, zerkając na wyniki.
– Od zawsze – odpowiedziałam. Nie kłamałam.
Nikt mnie nie odwiedził. Mama pewnie myślała, że się gdzieś włóczę, siostra miała swoje sprawy. W pracy uznali, że się „rozłożyłam”, więc pewnie Zosia wzięła za mnie zmianę. Tylko sąsiadka zadzwoniła po dwóch dniach, pytając, czy może coś przekazać mamie. Odpowiedziałam, że nie trzeba. Bo co miałaby przekazać? Że oddycham?
Nie myśleli o mnie
W sali byłam z kobietą po sześćdziesiątce. Przedstawiła się jako Maria. Miała jasne spojrzenie i mówiła prosto, bez owijania w bawełnę.
– Zawsze tylko dla innych, nie? – zapytała pierwszego wieczoru, patrząc na moje ręce.
– Tak… nawet nie wiedziałam, że można inaczej – przyznałam.
– Ja też tak miałam. Aż się obudziłam – powiedziała i odwróciła się na bok.
Nie dopytywałam, co to znaczyło, ale te słowa zostawiły mi coś w głowie. Pierwszy raz od wielu lat nikt niczego ode mnie nie chciał. Nikt nie prosił, nie poganiał, nie oceniał. Byłam… sama, w ciszy. I po raz pierwszy ta samotność nie bolała. Zastanawiałam się wtedy, czy naprawdę nikogo nie obchodzi, że mnie nie ma. Może tak właśnie wygląda moje życie – niezauważalne, łatwe do zastąpienia. Jak długopis na recepcji, który ktoś pożyczył i zapomniał oddać. Nikt nie pyta, nikt nie wspomina.
Zrozumiałam coś
Wróciłam ze szpitala w czwartek po południu. W korytarzu unosił się zapach gotowanego mleka, a z kuchni dobiegało narzekanie mamy. Weszłam cicho, ale usłyszała dźwięk klucza w zamku.
– Gdzie byłaś? Wszystko na mojej głowie było! – rzuciła od razu, nie patrząc na mnie.
– Byłam w szpitalu, mamo.
– To trzeba było zadzwonić, a nie znikać! – oburzenie w jej głosie brzmiało tak, jakbym zapomniała kupić chleb, a nie trafiła na oddział z objawami przemęczenia.
Zostawiłam torbę w przedpokoju i poszłam do swojego pokoju. Zasłony były wciąż tak zaciągnięte, jak zostawiłam je trzy dni wcześniej. Półka z książkami pokryta była cienką warstwą kurzu. Nikt tu nie zaglądał. Po chwili zadzwoniła siostra. Odbierając, już wiedziałam, co usłyszę.
– Musiałam dzieci odbierać sama. Ty wiesz, co to za stres? – jęknęła.
– Rozumiem. Ale ja byłam naprawdę wyczerpana.
– No, ale już dobrze? Bo w sobotę mamy urodziny Julki, pomożesz, co?
Nie spytała, co się stało, jak się czuję. Nie przyszła ani razu do szpitala. Ale to ja miałam stanąć w sobotę z mopem i balonikami, żeby wszystko grało.
Wykorzystywali mnie
W pracy Marek spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
– O, wróciłaś! Ale słuchaj, Zosia teraz chora, weźmiesz za nią zmianę?
Nie odpowiedziałam. Skinęłam głową, jak zwykle. Czułam, że robię to automatycznie, że nie mam już nawet siły protestować. A potem, gdy siedziałam wieczorem przy kuchennym stole i robiłam listę zakupów na komunię, poczułam coś nowego. To nie było zmęczenie ani smutek. To był gniew. To się nigdy nie zmieni, chyba że coś zrobię.
W poniedziałek po pracy poszłam do banku. Usiadłam naprzeciwko doradcy i podałam dowód.
– Na co ten kredyt? – zapytał.
– Na nowe życie – odpowiedziałam. Spojrzał na mnie, jakby nie wiedział, czy to żart.
Dwa dni później podpisałam umowę najmu kawalerki na obrzeżach miasta. Mała, pusta, z oknem na drzewa. Idealna. Spakowałam się w nocy. Zostawiłam tylko kartkę: „Nie zniknęłam. Po prostu wyszłam i tym razem nie wrócę”.
Nikt nie zadzwonił, nikt mnie nie szukał. Siedziałam w nowym mieszkaniu, patrzyłam w sufit i czułam… ciszę.
Iza, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Poszłam z teściową na grzyby. W lesie powiedziała mi, co tak naprawdę myśli o moim małżeństwie”
- „Mój mąż codziennie rano znikał na godzinę. W końcu poszłam za nim i zobaczyłam coś, co mnie złamało”
- „Po zbiorach malin Bartek pokazał mi uroki wiejskiego życia. Gdy ja mu pokazałam test ciążowy, przepadł jak kamień w wodę”

