Reklama

Czasem nie trzeba wojen, zdrady ani ukrytego testamentu, żeby rozbić rodzinę. Wystarczy jeden sweter, jedna podłożona noga i kilka lat uporczywego milczenia. Tak właśnie rozpadła się moja relacja z Magdą – moją starszą siostrą.

Mam teraz trzydzieści dwa lata, wolny zawód, kota o imieniu Kłębek i siostrę, z którą nie zamieniłam słowa od ponad pięciu lat. W dzieciństwie byłyśmy jak papużki nierozłączki – potrafiłyśmy się pokłócić o głupotę, rzucać w siebie pluszakami, a godzinę później siedzieć razem pod kołdrą i szeptać o chłopakach.

– Magda, a jak myślisz, on mnie lubi? – pytałam kiedyś, mając może dziesięć lat, a ona z całą swoją trzynastoletnią powagą wzruszała ramionami:

– Może. Ale i tak za głupia jesteś, żeby to zauważyć.

Czasem była okrutna. Była mądrzejsza, piękniejsza, zawsze o krok przede mną. Wściekałam się, ale kochałam ją bezgranicznie. Aż do tamtego grudniowego dnia w galerii handlowej, kiedy pokłóciłyśmy się o ostatni egzemplarz bordowego swetra z wyprzedaży. Śmieszne, prawda? Tyle lat wspomnień, zabaw, tajemnic – i wszystko rozpadło się przez kawałek akrylu. Nie wiem, czy jeszcze da się to poskładać.

To była jedna głupia decyzja

Galeria handlowa w grudniu to piekło na ziemi – hałas, tłok, zapach przypalonego karmelu i ludzi więcej niż rozumu. Ale my z Magdą zawsze chodziłyśmy tam przed świętami. Od lat miałyśmy swój rytuał: kawa, potem łowy. Tylko że tego dnia miało być inaczej.

Weszłyśmy do butiku jak do świątyni. Tłum był taki, że ledwo można było się przecisnąć. Nagle zobaczyłam go – bordowy, oversize’owy sweter z szerokim golfem. Ostatni na wieszaku. Wiedziałam, że jest idealny. Tylko że Magda też go właśnie zauważyła.

– No, no… wygląda na mój rozmiar – rzuciła z tym swoim protekcjonalnym uśmieszkiem i sięgnęła po wieszak.

– Ja go widziałam pierwsza – zbliżyłam się, serce mi waliło coraz szybciej.

– Ty? Przecież ty w golfach wyglądasz jak okropnie – powiedziała chłodno, ciągnąc sweter do siebie.

Wtedy poczułam, jak coś we mnie się budzi. Złapałam za rękaw i szarpnęłam. Sweter się naciągnął. Ona pociągnęła mocniej. Wtedy, nie wiem, co mnie podkusiło… Ruszyłam i wystawiłam nogę. Magda runęła na podłogę jak długa, uderzając kolanem o kafle. Tłum się odsunął, ktoś jęknął „o Boże”, ale ja… ja podniosłam sweter i z głupim uśmiechem odsunęłam się w tłum.

– Zawsze musisz mieć wszystko pierwsza? No to masz… podłogę – rzuciłam cicho i odeszłam, drżąca.

Wstyd przyszedł później. Ale wtedy czułam tylko jedno: triumf. Głupi triumf, bo wygrałam walkę o sweter.

Zrozumiałam, co zrobiłam

Do domu wróciłyśmy osobno. Magda kulała, podtrzymywana przez jakiegoś chłopaka, którego chyba zatrzymała, bo nie była w stanie sama iść. Ja dotarłam pół godziny wcześniej. Schowałam sweter do torby, umyłam ręce, jakbym właśnie wróciła z polowania.

W kuchni mama piekła rybę. Tata przeglądał gazetę, jak zawsze. Zbyt cicho. Zbyt spokojnie. Kiedy Magda weszła, opierając się o framugę i z twarzą jak burza, od razu zrobiło się duszno.

– Co się stało?! – mama rzuciła przyprawy, wybiegła z kuchni.

– Julia mnie… – Magda urwała. Pokazała spuchnięte kolano. – Podłożyła mi nogę. W sklepie. Dla cholernego swetra.

Zamarłam.

Co zrobiłaś?! – matka odwróciła się w moją stronę jak w transie.

– Mamo, to wcale nie tak… – zaczęłam, ale nikt nie chciał mnie słuchać.

– Jak można być taką bezmyślną! Przez ciuchy?! – głos mamy przeszedł w krzyk.

– Tak, to tylko sweter! Ale nikt nie umarł! – wybuchnęłam. I od razu tego pożałowałam.

Tata milczał jak zwykle. Tylko odłożył gazetę i spojrzał na nas. Magda usiadła, przyciskając worek z mrożonym groszkiem do kolana. W jej oczach była pogarda. Nie powiedziała już ani słowa. Ale spojrzenie mówiło wszystko: jesteś nic nie warta. Poczułam, że coś się zmieniło. Że z tej kłótni nie będzie powrotu. Że wcale nie chodziło tylko o sweter.

To nie była zwykła kłótnia

Na początku myślałam, że to minie. Że się obrazi, postęka do mamy, może nawet rozkręci dramat, ale potem przyjdzie z jakimś ironicznym komentarzem i wszystko wróci do normy. Ale nie wróciło. Magda przestała się do mnie odzywać. Nie tylko nie rozmawiała – ona mnie wymazała. Nie patrzyła w moją stronę, nie odpowiadała na dzień dobry, nie reagowała, gdy coś mówiłam przy stole. Byłam dla niej duchem. Cieniem w jej oczach.

Pierwszy raz napisałam do niej trzy dni po tamtym wieczorze: „Przepraszam. Mogę coś zrobić, żeby to naprawić?”. Nic. Cisza. Potem spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze. Bez reakcji. Aż w końcu przestałam próbować.

Mama zaczęła ustawiać święta „na zmianę”. Wigilia z Magdą, drugi dzień ze mną. Urodziny babci – osobne terminy. Nawet głupie odwiedziny na cmentarzu odbywały się w różnych godzinach. Tata nie komentował, jak zawsze. Udawał, że to nie jego sprawa.

Pewnej nocy, kiedy wracałam po imprezie, usłyszałam ich rozmowę w kuchni.

– Nie wiem, czy one się jeszcze kiedyś pogodzą – szeptała mama. – Ale Julia powinna przeprosić pierwsza. To ona zrobiła Magdzie krzywdę.

Weszłam wtedy bez pukania.

– A może to wy powinniście wreszcie zauważyć, że Magda wcale nie jest taka święta?! – powiedziałam, drżąc ze złości.

Odpowiedziała mi cisza. Mama patrzyła na mnie, jakby mnie nie poznawała. A tata znowu patrzył przez okno. Jakby tam było coś ważniejszego niż jego własne córki.

Musiało stać się coś takiego

Telefon zadzwonił o piątej rano. Mama. Odbierałam z sercem w gardle.

– Tata miał zawał – powiedziała cicho, jakby to była zwykła wiadomość. – Jest w szpitalu, na razie jest stabilnie. Ale musisz przyjechać. Nie wiadomo, co będzie.

W szpitalu panował zapach środków dezynfekcyjnych. Weszłam do sali – był tam już ktoś inny. Magda. Stała przy łóżku taty, blada, związała włosy w niedbały kok. Nasze spojrzenia się spotkały. Ona pierwsza odwróciła wzrok.

– Cześć – powiedziałam cicho. Żadnej odpowiedzi.

Tata spojrzał na nas słabym wzrokiem.

Cieszę się, że jesteście – wyszeptał. – Obie.

Siedziałyśmy potem obok siebie przy stoliku w szpitalnej kawiarni jak obcy. Ona piła herbatę z cytryną, ja kawę, która smakowała jak papier. Nagle powiedziała:

Pamiętasz ten sweter?

– Serio? – prychnęłam.

– Przez niego zrobiłaś ze mnie kalekę.

– A ty ze mnie potwora – odpowiedziałam natychmiast. – Wiesz, że przez ciebie matka przestała mnie traktować jak córkę?

– Przestań dramatyzować – rzuciła z pogardą. Ale w oczach miała smutek.

– A ty przestań udawać, że wszystko w tobie jest takie idealne.

– Nienawidziłam cię wtedy – powiedziała nagle. – Bo byłaś taka… wolna od presji. A ja musiałam zawsze być tą dobrą, idealną córką.

Siedziałyśmy tak przez chwilę w ciszy. Pierwszy raz od lat padły między nami słowa, których nie zjadła duma. Dotknęłam lekko jej dłoni.

To był śmiech przez łzy

Spotkałyśmy się tydzień później. Bez rodziców, bez świadków, bez szpitalnych kafelków, które kazały trzymać emocje na smyczy. Magda zaprosiła mnie do kawiarni, do której kiedyś chodziłyśmy razem. Trochę mnie to rozbroiło.

Dziwne miejsce jak na pogodzenie się – rzuciłam.

– Może właśnie odpowiednie. Żeby poczuć się jak dawniej.

Usiadłyśmy przy oknie. Przez szybę widać było ludzi z siatkami, spieszących się w swoim świecie. Ja miałam wrażenie, że czas zwolnił.

– Pamiętasz tę Wigilię, kiedy spaliłaś makowiec? – zapytała nagle.

– A ty na złość zrobiłaś kompot z bananem – parsknęłam śmiechem. – Mama wstydziła się przed ciotkami.

Obie się zaśmiałyśmy. To był śmiech przez łzy. Jakby napięcie w końcu się ulotniło.

– Wiesz, że przez te lata… ja naprawdę chciałam, żebyś się odezwała. Ale też nie byłam gotowa – powiedziała.

– Ja też nie. Udawałam, że mnie to nie rusza. Ale jak ktoś pytał o ciebie, to czułam, jakby mi serce ktoś ścisnął.

– Przepraszam – powiedziała cicho.

– Ja też. Tylko, Magda… my już nigdy nie wrócimy do tego, co było, prawda?

– Nie. Ale może zbudujemy coś innego. Dorosłego.

Spojrzałyśmy na siebie. Bez wrogości. Bez masek. Po raz pierwszy od lat poczułam, że jeszcze nie wszystko stracone.

Budujemy coś od nowa

Nie wiem, czy kiedyś znów będziemy z Magdą śmiać się jak nastolatki, dzielić się ciuchami (albo o nie walczyć), pić wino i przeklinać facetów. Może nie. Może tamten etap już minął – bezpowrotnie. Ale pierwszy raz od lat czuję, że jest cień nadziei.

Po naszym spotkaniu napisała mi SMS-a. „Dzięki. Za wszystko i mimo wszystko”. A ja odpisałam: „Wpadniesz na herbatę do mnie? Mam ten twój głupi bordowy sweter. Oddam, jeśli jeszcze chcesz”. Nie odpisała od razu. Ale dwa dni później stała w moich drzwiach. To jeszcze nie miłość. To nie pełne wybaczenie. Ale może to już nie jest wojna.

Mama udaje, że nic nie wie. Tata, kiedy zobaczył nas razem, powiedział tylko:

No i dobrze – i zajął się podlewaniem kwiatków. Typowe.

Budujemy naszą relację od nowa. Bez wielkich gestów. Małymi krokami. Świąteczne zakupy już planujemy osobno – na wszelki wypadek. Ale jest w tym coś… ciepłego.

Czasem myślę, że więzi nie rozpadają się od razu. One kruszeją, kawałek po kawałku. Ale może tak samo można je odbudować – cegiełka po cegiełce. Jednym słowem, jedną herbatą, jednym uśmiechem.

Julia, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama