„Przez długi po mężu musiałam sprzedać wszystko, co miałam i harować na 2 etaty. Po 3 latach wrócił jak gdyby nigdy nic”
„Staliśmy naprzeciwko siebie jak dwie zjawy. Ja – z kluczami w dłoni, zszokowana, z sercem walącym jak oszalałe. On – spokojny, z lekko przekrzywioną głową, jakby właśnie wrócił z zakupów, a nie po trzech latach nieistnienia”.

- Redakcja
Gdy Marek zniknął, miałam trzydzieści sześć lat i dwójkę dzieci: dziesięcioletnią Julię i pięcioletniego Michałka. Powiedzieli mi, że jego samochód wpadł do rzeki. Znaleziono auto, drzwi otwarte, pasy zapięte, ale po nim – ani śladu. Policja przez kilka tygodni prowadziła poszukiwania, aż w końcu zawiesili sprawę. Oficjalnie: zaginął. Nieoficjalnie: martwy. Ciała nigdy nie odnaleziono.
Na początku nie chciałam w to uwierzyć. Miał przecież pojechać po chleb, po coś banalnego. Ale nie wrócił. Przez pierwsze tygodnie spałam na kanapie, w ubraniu. Czekałam. Potem pojawiły się wezwania, telefony, ponaglenia. Długi, o których nie miałam pojęcia. Marek zostawił po sobie prawdziwe piekło – kredyty, chwilówki, zaległości podatkowe, poręczenia za cudze biznesy.
Sprzedałam dom. Pamiątki ślubne. Komplet srebrnych sztućców po babci. Jego zegarek, który dostał ode mnie na trzydzieste urodziny. Wszystko, co mogło mieć jakąkolwiek wartość. Dzieciom mówiłam, że się przeprowadzamy, bo chcemy być bliżej szkoły. Ale prawda była taka, że już nas nie było stać na życie, jakie dotąd prowadziliśmy.
Zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu na peryferiach miasta. Pracowałam w sklepie spożywczym od 6:00 rano, wieczorami dorabiałam w cateringu. Prawie nie widywałam dzieci. Czułam się jak wykończona maszyna do przetrwania.
Wciąż myślałam o nim. Czasem z tęsknotą, czasem z nienawiścią. Jak mogłam nie zauważyć, że nasz świat wali się w gruzy? Dlaczego nie powiedział mi prawdy? Czy naprawdę tak bardzo nie ufał? Czy może... po prostu miał wszystko gdzieś?
Nie miałam żalu, że nie zostawił listu. Miałam żal, że zostawił nas w tym wszystkim. Że pozwolił, by dzieci patrzyły, jak ich matka zamienia się w cień kobiety, którą była. Ale życie musiało toczyć się dalej.
Dzieci tego nie rozumiały
– Nie rozumiem, po co to wszystko było – rzuciła Julia i stuknęła łyżką o blat. – Dlaczego oddałaś wszystko, co mieliśmy?
Westchnęłam, próbując nie wybuchnąć. To miała być spokojna kolacja. Domowe dania, ciepła kuchnia, chwila oddechu. Ale nie. Znów rozmowa, której unikałam jak ognia.
– Bo inaczej bylibyśmy wszyscy na bruku! – odpowiedziałam zbyt ostro. – Bo twój ojciec zostawił nas z długami po uszy!
– Ale on nie żyje, mamo! – krzyknęła Julia. – Mogłaś przynajmniej zostawić coś dla nas! Jakiś album, coś jego… Nie wszystko trzeba było wyprzedać jak na targu staroci!
– On nie umarł tak naprawdę, Julia – powiedziałam cicho, jakby słowa miały moc rozsadzenia tego, co jeszcze zostało z naszego życia. – On… on po prostu zniknął.
Córka wstała gwałtownie. Krzesło zaskrzypiało. Spojrzała na mnie z mieszaniną bólu i rozczarowania.
– To może i ty zniknij, skoro nic ci nie zostało do dawania oprócz żalu!
Trzasnęły drzwi jej pokoju. Przez chwilę siedziałam w ciszy, czując się jak pusta skorupa. Michałek milczał, dłubał widelcem w twarożku, nie patrząc na mnie. Wiedziałam, że słyszał wszystko. I że nie zada żadnego pytania. Był podobny do ojca. Zamykał się w sobie, zamiast mówić.
Wyszłam do łazienki. Odkręciłam wodę, ale nie po to, by się umyć. Stałam tam, wpatrzona w zlew, czując, jak łzy spadają po policzkach. Co ja zrobiłam źle? Czy to źle, że chciałam, byśmy przetrwali?
Spojrzałam na siebie w lustrze. Wyschnięte usta, podkrążone oczy, zgaszony wzrok. Tak wygląda kobieta, która poświęciła wszystko. A teraz nie ma już nic.
Ktoś go widział
– Anka! Anka, czekaj chwilę! – zawołał ktoś za mną, gdy wracałam z warzywniaka z siatką ziemniaków. Odwróciłam się i zobaczyłam Grześka, znajomego jeszcze z czasów Marka.
– Grzesiek? – zdziwiłam się, bo widywaliśmy się rzadko. Zazwyczaj udawał, że mnie nie poznaje.
– Mogę na dwa słowa? – zapytał nieśmiało, podchodząc bliżej.
Wzruszyłam ramionami.
– Jasne, ale tylko chwilkę. Dzieci są same w domu.
– Słuchaj... Wiem, że to może głupio zabrzmi, ale… Wczoraj byłem z chłopakami w Garbatce, w barze pod lasem. Wiesz, tym przy drodze. I... chyba widziałem Marka.
Zamarłam. Przez sekundę miałam wrażenie, że moje ciało się wyłączyło.
– Słucham?
– No właśnie... sam nie wiem, czy to możliwe. Facet był bardzo podobny. Ten sam sposób chodzenia, nawet głos... A co najdziwniejsze, miał bliznę przy lewym oku. Pamiętasz?
– Marek miał taką… – wyszeptałam, czując, że ziemniaki wysuwają mi się z dłoni. – Ale to niemożliwe. On zniknął trzy lata temu. Zginął.
– Ja ci nie każę wierzyć – Grzesiek unikał mojego wzroku. – Ale przysięgam, że jak go zobaczyłem, to mi się nogi ugięły. Może warto to sprawdzić? To tylko sto kilometrów stąd.
Milczałam. Głowa mi pulsowała. Czy to mógł być jakiś chory żart? A jeśli nie?
Gdy wróciłam do domu, Julia nawet na mnie nie spojrzała. Ale ja nie słyszałam już nic – tylko słowa Grześka odbijające się w głowie jak echo: „Widziałem Marka...”.
Byłam tym przerażona
Staliśmy naprzeciwko siebie jak dwie zjawy. Ja – z kluczami w dłoni, zszokowana, z sercem walącym jak oszalałe. On – spokojny, z lekko przekrzywioną głową, jakby właśnie wrócił z zakupów, a nie po trzech latach „nieistnienia”.
– Cześć, Aniu. Wróciłem – powiedział. Ot tak. Jakby wyszedł tylko po chleb.
– Co ty tu robisz?! – wysyczałam. – Ty… ty nie żyjesz!
– To długa historia… – mruknął i zrobił krok w moją stronę.
– Ani kroku bliżej! – wrzasnęłam, odruchowo cofając się.
W tym samym momencie Julia weszła do przedpokoju. Zatrzymała się jak wryta.
– Tato? – Jej głos był cichy, zaskoczony.
Marek spojrzał na nią i coś w jego oczach się rozpadło.
– Julka… Boże, jakaś ty duża…
– Nie! – zawołałam. – Nie będziesz jej teraz dotykał. Ani słowa. Masz usiąść i wyjaśnić mi wszystko. Każdą jedną minutę, która nas kosztowała lata.
Marek zamilkł. Widać było, że się waha, ale usiadł. Ja też – nie dlatego, że chciałam, ale bo nogi już nie trzymały mnie w pionie.
– Zniknąłeś. Zostawiłeś nas z długami, z hańbą. Sprzedałam wszystko. Dzieci się mnie wstydziły. I ty teraz wracasz… i co? Witasz się jak sąsiad spod trójki?
– Anka, ja nie miałem wyjścia. Bałem się… to się zrobiło niebezpieczne. Musiałem zniknąć. Dla waszego dobra.
– Dla naszego?! – roześmiałam się histerycznie. – Ty tchórzu. Patrz mi w oczy i powiedz, że myślałeś o nas, kiedy uciekałeś.
Ale on już patrzył w podłogę.
Przez niego straciłam wszystko
– Sprzedałam dom, auto, wszystko! – wyrzuciłam z siebie. – Pracowałam na dwa etaty. Spałam po trzy godziny dziennie. A ty w tym czasie co? Piłeś piwo w barze sto kilometrów stąd?
Marek siedział przy stole, skulony, jakby każde moje słowo wbijało mu się w skórę jak nóż.
– Aniu, ja… Nie miałem wyboru. Tamci ludzie… oni byli niebezpieczni. Wpakowałem się w coś… w coś złego.
– O tak, w coś złego. Ale to MY płaciliśmy za twoje decyzje! – krzyknęłam, czując jak głos mi się łamie. – Nas straszyli komornicy, nas wyrzucali z kolejnych mieszkań, to nas ludzie obgadywali w sklepie! Dzieciom w szkole dokuczali, bo ich ojciec był dłużnikiem! A ty… ty po prostu zniknąłeś!
– Myślałem, że jeśli odejdę, będziecie bezpieczni – głos mu się załamał. – Nie sądziłem, że wszystko runie…
– Nie sądziłeś?! A co sądziłeś?! Że cudownie się wszystko rozwiąże? Że wrócisz jak bohater i wszyscy rzucimy ci się na szyję?
Spojrzał na mnie. W jego oczach nie było skruchy. Była tylko słabość. I to bolało najbardziej.
– Chciałem wrócić wcześniej – dodał. – Tęskniłem. Ale bałem się… że mnie znienawidzicie.
– A czego się spodziewałeś? Że zrobię ci kolację i położę świeżą pościel?
Milczenie, które zapadło, było cięższe niż jakikolwiek krzyk. Przysięgłam sobie wtedy, że nie pozwolę mu już nigdy więcej zniszczyć nas tak, jak wtedy.
Usłyszał prawdę od dzieci
Julia siedziała w salonie z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Nie patrzyła na ojca. Michał za to nie spuszczał z niego wzroku – z oczami szeroko otwartymi, jakby próbował pojąć, czy to naprawdę ten sam człowiek ze zdjęć, z opowieści, z koszmarów.
– Zniszczyłeś nam życie, tato. Wiesz o tym? – rzuciła Julia zimno.
– Julia… – zaczął cicho.
– Nie – przerwała mu. – Nie zasługujesz na to, żeby mówić moje imię. Byłeś martwy. Umarłeś dla nas tamtego dnia. I nie masz prawa teraz wracać i robić z siebie ofiary.
– Chciałem tylko was chronić… nie wiedziałem, że to tak się skończy – mówił cicho, ale nikt go nie słuchał.
– Nie mogłem z tobą pogadać, przytulić cię – odezwał się nagle Michał. – Marzyłem, że wrócisz… ale nie tak. Nie w milczeniu. Nie po wszystkim.
Marek spuścił głowę. Jego ramiona drżały.
– Przepraszam. Wiem, że nie naprawię tego, co zrobiłem. Ale jestem tu.
– I co z tego? – zapytałam. – Chcesz od nas czegoś? Drugiej szansy? Rodziny?
Nie odpowiedział. Może wiedział, że nie mamy mu już nic do oddania. Julia wstała.
– Nie potrafię z nim żyć pod jednym dachem. Ani dnia dłużej.
A Michałek… po prostu wyszedł z pokoju, nie mówiąc nic. Zostaliśmy z Markiem sami. Ale to już nie było „my”. Dla mnie też on umarł.
Zaczynamy od nowa
Siedzieliśmy w milczeniu na ławce pod blokiem. Ja i Michał. W dłoniach trzymałam jego stary bidon z przedszkola – porysowany, ledwo domykający się. Znalazłam go niedawno przy porządkach. Jakoś nie umiałam wyrzucić.
– Myślisz, że tata jeszcze wróci? – zapytał nagle.
Zaskoczył mnie. Nie mówił o ojcu od tygodnia. Po prostu przestał. Jakby ten rozdział sam się zamknął.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale jeśli tak, to już nie do nas.
– Bo nie chcemy?
– Bo teraz my mamy prawo decydować.
Spojrzał na mnie z dojrzałością, która bolała. Za szybko dorósł. Przez niego.
Marek zniknął tydzień po rozmowie. Bez słowa. Zabrał tylko plecak. Jak kiedyś. Jak wtedy. Nawet nie zadzwonił. I dobrze. Może właśnie to było jego jedyne dobre posunięcie – zniknąć na dobre.
Julia powoli wraca do siebie. Przesyła mi zdjęcia z zajęć, czasem napisze w ciągu dnia. Jeszcze ze mną nie rozmawia otwarcie, ale nie odcięła się. To więcej, niż śmiałam marzyć.
Nie będzie szczęśliwego zakończenia. Nie po takiej historii. Ale może… będzie początek. Taki, który stworzymy sami. Bez niego. Może mniej kolorowy. Może biedniejszy. Ale nasz. I może kiedyś, siedząc na tej samej ławce, powiemy sobie: „Było ciężko. Ale przeżyliśmy”.
Anna, 39 lat
Czytaj także:
- „Po 10 latach małżeństwa dowiedziałam się, że mąż ma dziecko. Nie pozostałam dłużna i też sprawiłam sobie koło zapasowe”
- „Teściowa namówiła nas na kupno działki w okazyjnej cenie. Nie podejrzewałam nawet, co kryje się za tą propozycją”
- „Mój nastoletni syn chciał tylko zaimponować dziewczynie. Gdy go zobaczyłem w szpitalnym łóżku, miałem łzy w oczach”

