„Przez cały rok rzadko kto pamięta o dziadku. W święta wygarnął nam, co o tym myśli i miał rację”
„Wróciłam do salonu z ciężkim sercem. Rodzina już rozpakowywała prezenty. Kuba wyciągał nowe słuchawki, ciocia cieszyła się z zestawu do kąpieli, a mama podawała tacie krawat, jak co roku. Śmiechy, podziękowania, sztuczny entuzjazm. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby kilka minut wcześniej nikt nie powiedział głośno, że czuje się porzucony. Nie wytrzymałam”.

W dzieciństwie Wigilia u dziadka była czymś świętym. Cały rok czekałam, żeby znów usiąść przy tamtym dużym, drewnianym stole w jego salonie. Pachniało wtedy cynamonem i piernikiem, a dziadek Jan snuł bajki o śnieżnych królestwach i zwierzętach mówiących ludzkim głosem. Mama się śmiała, tata zjadał wszystkie pierogi, a ja z Kubą wierzyliśmy, że to naprawdę najpiękniejszy dzień w roku. Dziś to wszystko już nie istnieje. Jest tylko teatr — niby gramy tę samą sztukę, co zawsze, ale coś w nas umarło.
Studiuję teraz pedagogikę, uczę się o emocjach, traumach, komunikacji... a tymczasem nie potrafię zamienić z własną matką dwóch zdań bez nerwowego drgnięcia powieki. Czuję, jakbyśmy wszyscy zakopali się w jakieś emocjonalne zaspy i udajemy, że to normalne. Że to właśnie jest rodzina.
Dziadek od śmierci babci stopniowo cichł. Najpierw przestał opowiadać, potem piec pierniki. Teraz już głównie siedzi i patrzy przez okno. Kiedyś był dla mnie najważniejszym człowiekiem. Teraz odwiedzam go raz na dwa miesiące, czasem rzadziej, tłumacząc się sesją, stażem, brakiem czasu. Wiem, że to wymówki. I wiem, że on o tym wie.
Mama załatwia wszystko jak urzędnik: dzwoni, załatwia, organizuje, ale do niego nie jedzie. Tata nic nie mówi, jak zwykle. Kuba nawet się nie odzywa — siedzi tylko w telefonie. A ja udaję, że nie czuję tego ciężaru, tej winy, tego okropnego napięcia, które wisi w powietrzu. Mam dziwne przeczucie, że coś się wydarzy. Że ta Wigilia będzie inna. Albo ostatnia.
Zabolało, bo miał rację
Opłatek leżał na kryształowym talerzyku, tak jak co roku. Mama rozkroiła go na równe części, jakby równość życzeń miała załatwić sprawę.
— No, to chyba zaczynamy — powiedziała cicho, ale tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Pierwszy podszedł Kuba. Mruknął coś do cioci Basi, poklepał wujka Mirka po plecach i wrócił na kanapę, nie odrywając wzroku od ekranu. Po nim mama, potem tata. Kręcili się po pokoju, wymieniając grzeczności. „Zdrowia, spokoju, wszystkiego najlepszego” — jakby mówili wierszyk, którego nikt nie czuje. Tylko ja szłam powoli. Czułam, jak dziadek patrzy na mnie spod tych swoich krzaczastych brwi.
— Wszystkiego najlepszego, dziadku — powiedziałam cicho, podając mu opłatek. — I przepraszam, że rzadko bywam...
— A kto dziś bywa, Marto? — odparł spokojnie. — Ty chociaż się przyznajesz.
Zabolało, bo miał rację. Chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie mama wtrąciła się zza stołu:
— Tato, nie psuj atmosfery. Dziś święta.
Dziadek spojrzał na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz.
— Atmosfera… ta sama co co roku. Niby wszyscy razem, ale obcy — rzucił półgłosem, lecz wystarczająco głośno, by każdy usłyszał.
Zapanowała cisza. Mama się uśmiechnęła nerwowo, ciocia przewróciła oczami. Tylko tata odchrząknął i nalał sobie barszczu. A dziadek usiadł w swoim fotelu, odsunął się od reszty i spojrzał w okno. W jego oczach nie było złości, a jakieś ogromne zmęczenie. Jakby nie miał już siły nikogo kochać.
Wszyscy zamarli
Siedzieliśmy przy stole, jakby nic się nie stało. Barszcz parował na talerzach, uszka delikatnie pęczniały od gorąca. Ciocia opowiadała o nowym samochodzie, Kuba śmiał się z TikToka, mama z tatą szeptali coś między sobą. Tylko dziadek milczał. Podnosił łyżkę do ust powoli, jakby każdy ruch był walką. Obserwowałam go spod oka, ściskając kolana pod stołem. Wiedziałam, że w nim się coś gotuje. Że to, co powiedział wcześniej, to nie był przypadek. W pewnym momencie odłożył łyżkę. Praktycznie uderzył w nią o blat. Wszyscy zamarli.
— Wiecie, co jest zabawne? — powiedział spokojnym, nieco drżącym głosem. — Że ja muszę czekać do świąt, żeby zobaczyć własne dzieci.
Mama podniosła głowę znad talerza. Tata przestał żuć.
— Tato, przecież dzwonię do ciebie... — zaczęła mama.
— Dzwonisz — przytaknął. — A kiedy ostatni raz byłaś? Zanim spadły liście?
— Nie dramatyzuj — wtrąciła ciocia Basia, już wyraźnie poirytowana.
— Ja nie dramatyzuję. Ja po prostu mówię, jak jest. — Głos dziadka nabrał ostrości. — Przez cały rok cisza. A dziś nagle rodzinka się zjechała. W marynarkach, z uśmiechem. Ale w środku pustka.
— Dziadku, proszę... — odezwałam się, ale głos mi się załamał.
— Nie, Marto. Ty chociaż mnie czasem słuchasz. — Spojrzał na mnie z wdzięcznością. — Ale reszta? Już mnie dawno pochowała. Tylko czekać, aż i nagrobek mi wybierzecie. Może ładny, żeby lepiej na zdjęciach wyglądał.
Zrobiło się cicho jak w kościele. Talerze stygły, barszcz pociemniał, a ja miałam ochotę uciec. Bo miał rację, a nikt nie miał odwagi tego przyznać.
Łzy popłynęły mi po policzkach
Kolacja skończyła się w milczeniu. Mama zbierała talerze jak automat, ciocia z wujkiem wyjęli sernik, którego nikt nie chciał jeść. Kuba zniknął w toalecie i nie wracał przez kwadrans. A dziadek? Po prostu wstał od stołu i wyszedł. Powoli, bez słowa, jakby miał już dość wszystkiego i wszystkich. Poczekałam chwilę. Mama z ciocią rozmawiały w kuchni szeptem, ale ich słowa i tak było słychać.
— Znowu się użala... — mruknęła ciocia. — Robi sceny jak co roku.
— No ale przecież nie powiemy mu, że ma rację, prawda? — Mama westchnęła. — Nie będę się tłumaczyć, że mam pracę, życie, obowiązki.
Poczułam, jak coś mnie ściska w środku. Odsunęłam krzesło i poszłam do jego pokoju. Drzwi były lekko uchylone. Siedział na fotelu, w swetrze, który pamiętałam jeszcze z dzieciństwa. Ten z reniferem. Trzymał go zawsze na święta. W dłoniach miał stary zegarek — po babci. Przesuwał palcem po jego tarczy.
— Dziadku... — odezwałam się cicho.
— Wiedziałem, że przyjdziesz. — Spojrzał na mnie. Jego oczy były zmęczone, ale ciepłe.
— Nie przejmuj się. Oni po prostu... nie rozumieją. — Usiadłam na podłodze przy jego fotelu.
— Bo nie chcą zrozumieć, Marto. Dla nich Wigilia to obowiązek. Dla mnie to resztka życia — powiedział, nie patrząc na mnie. — Czasem się zastanawiam, co po mnie zostanie. Ten zegarek? Stary fotel? Pusta szklanka po herbacie?
— Masz mnie — powiedziałam drżącym głosem.
Dziadek uśmiechnął się smutno.
— Masz dobre serce, ale to nie wystarczy. Rodzina kończy się wtedy, gdy przestaje się pamiętać, że druga osoba ma serce.
Nie wytrzymałam. Łzy popłynęły mi po policzkach. On tylko siedział i głaskał mnie po głowie.
— Zostawili mnie wszyscy, Marto. Tylko ty jeszcze patrzysz mi w oczy.
Wstałam i wyszłam
Wróciłam do salonu z ciężkim sercem. Rodzina już rozpakowywała prezenty. Kuba wyciągał nowe słuchawki, ciocia cieszyła się z zestawu do kąpieli, a mama podawała tacie krawat, jak co roku. Śmiechy, podziękowania, sztuczny entuzjazm. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby kilka minut wcześniej nikt nie powiedział głośno, że czuje się porzucony. Nie wytrzymałam.
— Wiecie, że on siedzi sam w pokoju i płacze? A wy tu się śmiejecie jak na urodzinach — powiedziałam głośno, podnosząc głos bardziej, niż zamierzałam.
Mama spojrzała na mnie zaskoczona.
— Marta, nie zaczynaj. To miała być spokojna Wigilia.
— Nie, właśnie zacznę — rzuciłam. — Może czas, żeby ktoś tu w końcu powiedział prawdę.
— To nie miejsce — rzucił wujek Mirek, nie odrywając wzroku od nowego zegarka.
— A jakie jest miejsce na mówienie, że dziadek czuje się jak mebel? Jak coś, co raz w roku się odkurza?
Nastała cisza. Mama odwróciła wzrok, ciocia zbladła, tata spuścił głowę, a Kuba wyjął telefon.
— On zawsze tak... dramatyzuje — próbowała jeszcze ciocia, ale już bez przekonania.
— Nie dramatyzuje. Mówi to, czego wy się boicie powiedzieć. Że przez cały rok macie go gdzieś.
Wstałam i wyszłam z salonu. Nikt mnie nie zatrzymał. Nikt nie powiedział „masz rację” ani „przepraszam”. Usiadłam w kuchni, przy zimnym kompocie z suszu. Sama. Znowu wszystko się rozpadło. A on siedział w drugim pokoju, może też sam, a może z zegarkiem babci. I z tą samą ciszą, którą mu zostawiliśmy.
Trzymałam w dłoniach stary piernik
Była już prawie północ, gdy wyszłam z kuchni. Reszta rodziny szykowała się do wyjścia. Wujek Mirek zbierał papiery po prezentach, ciocia pakowała pudełka. Mama nawet nie spojrzała w moją stronę.
— Dziękujemy za wszystko, tato — rzuciła przez uchylone drzwi do jego pokoju i chwyciła kurtkę. Wyszli, jakby nic się nie wydarzyło. Po prostu kolejna Wigilia.
Poszłam do kuchni po szklankę wody. Gdy otworzyłam drzwi, dziadek siedział przy stole. Sam. Przed nim leżał kawałek starego piernika — twardy, trochę pokruszony, z odciśniętym wzorem gwiazdki.
— Myślałem, że już wszyscy poszli — powiedział, gdy mnie zobaczył.
— Nie mogłam cię tak zostawić — odparłam cicho i usiadłam naprzeciwko. — To piernik babci?
— Ostatni, jaki piekliśmy razem. Leżał w puszce. Chciałem go wyrzucić, ale... nie umiałem.
Patrzył na ciemne ciasto, jakby widział w nim coś więcej. Jakby tam jeszcze była. Babcia, dawne święta, ciepło.
— Myślałem, że rodzina to coś więcej niż tylko wspólne zdjęcie przy choince — powiedział, przełykając z trudem.
— Pamiętaj, dziadku, że ja tu jestem.
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Wiem. Dlatego jeszcze się nie poddaję.
— Może warto im też dać jeszcze jedną szansę?
— A może nie warto już czekać, Marto — westchnął. — Może trzeba pogodzić się z tym, że nie wszyscy, którzy nazywają się rodziną, są nią naprawdę.
Pociągnął łyk herbaty. Ja trzymałam w dłoniach stary piernik, kruchy jak wspomnienia.
Marta, 24 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- W święta rodzinę widywałam tylko na ekranie komputera. Tym razem nawet Wigilia online skończyła się wielką awanturą”
- „Brat miał przyjechać na święta, a wciąż siedzi mi na głowie. Jak to mówią: gość i ryba trzeciego dnia cuchną podobnie”
- „Jeszcze przed Wigilią teściowa skrytykowała moje pierogi. Spakowałam walizki i święta spędziłam z dala od tej zołzy”

