„Przez całe życie matka narzucała mi swoją pomoc. Na tej jej dobroci wyszłam gorzej, niż przysłowiowy Zabłocki na mydle”
„Nie mówiłam nikomu, kim jest moja mama, ale oni wiedzieli od początku i patrzyli na mnie, jakby wszystko, co robię, miało być tylko potwierdzeniem tego, że niczego nie potrafię sama. Wchodziłam do biura cicho, siedziałam cicho, wychodziłam ostatnia”.

- Redakcja
Szukałam pracy miesiącami. Przeglądałam ogłoszenia, chodziłam na rozmowy, wysyłałam maile – i nie odzywali się nigdy. W pewnym momencie miałam już dość. I wtedy mama powiedziała:
– Ada, zadzwoń do Kingi. Już wie, że się odezwiesz.
Miałam gulę w gardle, jakbym miała kogoś przepraszać, ale zadzwoniłam. Dwa dni później miałam umowę na biurku.
Oceniali mnie
Niby powinnam się cieszyć. Praca biurowa, umowa, ładne biuro z kawą z ekspresu i działem HR, który ma więcej do powiedzenia niż sam szef. Ale nie czułam radości – czułam wstyd, jakby ktoś mi coś wsunął do kieszeni, a ja teraz muszę to nosić, choć wcale tego nie chciałam.
W pierwszym tygodniu nikt nie był wobec mnie otwarcie niemiły, ale to właśnie bolało najbardziej. Te uprzejme uśmiechy, które nie sięgały oczu, spojrzenia – krótkie, oceniające, szybko odwracane. Sylwia, która podawała mi kawę z uśmiechem, a zaraz potem szeptała coś do Tomka, a on raz rzucił, że „niektórym to się życie ułożyło” – i patrzył prosto na mnie.
Nie mówiłam nikomu, kim jest moja mama, ale oni wiedzieli od początku i patrzyli na mnie, jakby wszystko, co robię, miało być tylko potwierdzeniem tego, że niczego nie potrafię sama. Wchodziłam do biura cicho, siedziałam cicho, wychodziłam ostatnia, żeby nikt nie pomyślał, że przyszłam tylko po wypłatę. Ale i tak miałam wrażenie, że nie należę do tego świata.
Byłam z zewnątrz
Pierwszy raz usłyszałam coś wprost trzeciego dnia pracy. Właśnie wracaliśmy z kuchni, ja i kilkoro współpracowników, w tym Tomek, Sylwia i Bartek. Nie szłam z nimi, raczej obok. Tomek mówił coś o podwyżkach i nowych etatach, a potem, patrząc niby to w przestrzeń, rzucił:
– Niektórym łatwiej, jak się mama zna z dyrekcją.
Nie wiem, czy zrobił to specjalnie przy mnie, czy po prostu już nie uważał, że musi się kryć. Sylwia spojrzała na niego z dziwnym półuśmieszkiem, jakby zaraz miała się roześmiać, ale tylko cicho westchnęła. Bartek nie powiedział nic. Stał z boku, opierając się o framugę drzwi, z dłonią w kieszeni i lekko spuszczonym wzrokiem.
Udawałam, że tego nie słyszałam. Po prostu poszłam dalej, jakbym nagle sobie przypomniała, że mam coś do zrobienia przy biurku, ale serce waliło mi jak młot. Przez chwilę czułam się, jakbym siedziała na środku pokoju w stroju kąpielowym, wystawiona na pokaz. W głowie mi pulsowało.
Tego dnia wróciłam do domu i od razu poszłam do swojego pokoju. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Włączyłam komputer, próbowałam przeczytać coś do pracy, ale nie mogłam się skupić. Widziałam tylko tę scenę z kuchni. Tomka. Sylwię. Bartka, który nic nie powiedział. Chciałam, żeby ktoś stanął w mojej obronie. Żeby ktoś chociaż powiedział: „Hej, nie przesadzaj.” Ale nie doczekałam się. I pewnie nie miałam prawa się tego spodziewać.
Dostrzegli mnie
Nie wytrzymałam. Wieczorem poszłam do kuchni, gdzie mama czytała coś przy stole, i stanęłam w drzwiach.
– Mamo, czy oni wiedzą, że mi pomogłaś?
Spojrzała na mnie znad okularów. Przez chwilę się nie odzywała, a potem wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Może. Ale co to zmienia?
– Wszystko. Czuję się, jakby każdy mój ruch był obserwowany.
– To pracuj tak, żeby zamknęli gęby.
Wróciłam do siebie bez słowa. Siedziałam na łóżku z rękami splecionymi na kolanach. Liczyłam, że mnie zrozumie, że powie coś pokrzepiającego, że zapyta, jak się czuję. Ale zamiast tego dostałam coś twardego i chłodnego, jakby życie było jedną długą konferencją, w której trzeba umieć się obronić.
Zaczęło się od krótkiej rozmowy w kuchni. Przyszłam po wodę, a Bartek już tam był, oparty o blat, przewijał coś na telefonie. Uniósł wzrok i zapytał:
– Z czego robiłaś magisterkę?
– Z psychologii organizacji – odpowiedziałam.
– Aha. Serio? Nieźle.
Byłam w drużynie
Nic więcej nie powiedział. Wróciłam do biurka z głową pełną domysłów, próbując ocenić ton, spojrzenie, wszystko. Ale kilka dni później, przy lunchu, kiedy siedzieliśmy w kilka osób przy wspólnym stole, odezwał się znowu. Niby mimochodem, między jednym kęsem a drugim.
– Myśleliśmy, że jesteś z tych, co wszystko dostają. Ale ty po prostu robisz swoje.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nikt się nie zaśmiał, nikt nie dodał nic złośliwego. Sylwia nawet skinęła głową, jakby zgadzała się z nim.
Coraz częściej słyszałam „dziękuję” albo „dobrze to zrobiłaś”. Początkowo nie wiedziałam, jak na to reagować. Odruchowo chciałam zaprzeczać, jakby to wszystko wciąż nie było do końca moje. Ale z czasem przestałam.
Kinga poprosiła mnie o krótkie podsumowanie projektu. Przesłałam je jeszcze tego samego dnia. Po godzinie przyszła do mnie do biurka.
– Dobrze sobie radzisz z tym projektem.
– Dziękuję. Staram się.
– Miałam wątpliwości, przyznam. Ale się myliłam.
Skinęłam głową i nic nie powiedziałam, ale to zdanie zostało we mnie długo. Miałam wrażenie, że po raz pierwszy nie patrzy na mnie jak na córkę mojej matki, tylko po prostu jak na pracownika. Sylwia też jakby się zmieniła. Podczas przerwy zaczęłyśmy rozmawiać o serialach. Śmiałyśmy się z jakiejś sceny, komentowałyśmy bohaterów. Nic wielkiego, ale rozmowa była zwyczajna, naturalna.
Pozbyłam się piętna
Któregoś dnia zostaliśmy z Bartkiem sami w pokoju konferencyjnym. Skończyliśmy spotkanie, ale jeszcze zbierałam notatki, a on dopijał kawę. Przez chwilę panowała cisza, a potem powiedział:
– Wiesz, przez pierwsze tygodnie nie miałem o tobie najlepszego zdania.
– Domyślam się – odparłam spokojnie.
Uśmiechnął się, ale nie ironicznie, tylko z czymś, co przypominało zawstydzenie.
– Ale masz w sobie coś… taką determinację. I nie pokazujesz po sobie, że cię to rusza.
– A rusza, codziennie. Ale nie zamierzam się poddawać.
Przytaknął, jakby właśnie tego się po mnie spodziewał. A potem dodał coś, co zostało we mnie na długo:
– Gdybyś była tylko „córeczką mamusi”, już dawno byś się poddała.
Nie odpowiedziałam, nie chciałam zniszczyć tej chwili słowami, zresztą nie wiedziałam, co miałabym powiedzieć. W środku poczułam jednak coś, czego nie czułam od początku pracy: spokój. Może nie pełną akceptację, ale coś znacznie ważniejszego – że mam wpływ na to, kim tu jestem. I że zaczynam to naprawdę czuć.
Stanęłam na nogi
Nie wiem, czy kiedykolwiek przestaną patrzeć na mnie przez pryzmat mojej matki. Może niektórzy nigdy nie zapomną, że weszłam tu bocznym wejściem. Ale wiem jedno: dzisiaj, gdy wchodzę do biura, nie czuję się już jak ktoś, kto tylko dostał szansę. Czuję się jak ktoś, kto ją wykorzystał. I to naprawdę robi różnicę.
Wiem, że w życiu wiele rzeczy jest „po znajomości”. Wiem też, że nie zawsze wszystko dostajemy za zasługi. Ale to, co z tym zrobimy – to już zależy od nas. Można przejść przez pracę na palcach, modląc się, żeby nikt nie zauważył, jak się tu trafiło. A można wstać, spojrzeć ludziom w oczy i udowodnić – nie im, tylko sobie – że się na to zasługuje.
Ja nie chcę nikomu nic udowadniać. Chcę pracować, rozwijać się i czuć, że idę naprzód. Jeśli ktoś mnie polubi – dobrze. Jeśli nie – trudno. Ale już nie pozwolę, żeby cudze myślenie odbierało mi to, na co pracuję każdego dnia.
Ada, 24 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wiodłem spokojne życie samotnego ojca ośmiolatki. Po jednym zebraniu w szkole mój świat wywrócił się do góry nogami”
- „Teściowa wybierała nam meble i płytki do domu. Miałem dość życia w toksycznym trójkącie i zostało mi tylko jedno”
- „Przez 17 lat byłam samotną matką. Kiedy wreszcie kogoś poznałam, moja córka zrobiła coś niewybaczalnego”

