Reklama

Z perspektywy żony i matki moje życie wyglądało na spełnione. Miałam dom, męża, dzieci, stabilizację. Ludzie zazdrościli mi „idealnej rodziny”, a ja przez lata grałam swoją rolę. Uśmiechałam się do zdjęć, gotowałam obiady, pamiętałam o rocznicach. Ale każda z tych rzeczy była pozbawiona jednego składnika – miłości. Prawdziwej, tej, którą czułam tylko do jednego mężczyzny. Nie mojego męża. Nigdy nim nie był. Kochałam kogoś innego i przez całe życie skrywałam to uczucie jak najcenniejszy sekret. Gdy wreszcie zdobyłam się na odwagę, było już za późno.

Pierwsza miłość nie rdzewieje

Poznałam go, gdy miałam siedemnaście lat. Siedział w ostatniej ławce, zawsze z niedopiętym kołnierzykiem i tą niechlujnie zarzuconą torbą na ramię. Patryk. Mój pierwszy, prawdziwy zachwyt. Miał w sobie coś takiego, co od razu przyciągało wzrok – ale nie był typem chłopaka, którego się zdobywa. To on wybierał. A jednak... mnie wybrał.

– Masz coś do jedzenia? – zapytał któregoś dnia, siadając przy mnie na ławce w parku. – Kanapka z serem? Przeżyję.

Podałam mu kawałek, patrząc, jak wgryza się w nią z rozbrajającym luzem.

– A jak masz na imię? – zapytał z pełną buzią.

– Sylwia – odpowiedziałam cicho.

– Ładne. Pasuje do ciebie.

Od tego dnia zaczęliśmy się spotykać. Nie mówiliśmy, że jesteśmy parą – to po prostu się działo. Trzymaliśmy się za ręce, słuchaliśmy tej samej muzyki, całowaliśmy się za boiskiem, udając, że nikt nas nie widzi. Byłam wtedy szczęśliwa w sposób, którego nie da się porównać z niczym innym.

Wiedziałam, że go kocham. I byłam niemal pewna, że on mnie też. Ale wtedy przyszła matura, jego wyjazd do innego miasta na studia, a potem... cisza. Nie zadzwonił, nie napisał. Zniknął. Zostawił mnie z uczuciem, które bolało tak bardzo, że przez całe lato nie mogłam jeść, spać, funkcjonować. Wszyscy myśleli, że to tylko młodzieńcze zakochanie. Ale ja wiedziałam. Kochałam go naprawdę.

Był rozsądnym wyborem

Po Patryku została cisza. I pusta przestrzeń, której nie potrafił zapełnić nikt inny. Próbowałam. Umawiałam się na randki, śmiałam się z głupich żartów chłopaków z uczelni, nawet przez chwilę chodziłam z jednym, który pachniał tak samo jak Patryk – ale to nie był on. Nikt nie był.

Kiedy poznałam Krzysztofa, miałam dwadzieścia dwa lata. Był starszy, poukładany, życiowo rozsądny. Przyszedł na naszą uczelnianą konferencję jako przedstawiciel lokalnego samorządu. Pamiętam, jak trzymał segregator pod pachą i wygłaszał referat o przyszłości miasta, a koleżanki chichotały, że wygląda jak „materiał na męża”.

Nie zakochałam się. Ale byłam zmęczona czekaniem na kogoś, kto najwyraźniej już nigdy miał się nie pojawić.

– Nie musisz mnie kochać od razu – powiedział Krzysztof, gdy po trzech miesiącach spytał, czy zostanę jego dziewczyną. – Wystarczy, że mi zaufasz.

Zaufałam. Po raz pierwszy od dawna ktoś był wobec mnie czuły, zainteresowany, obecny. Nie było motyli w brzuchu, ale była stabilność. Spokój. Mój ojciec był zachwycony, mama odetchnęła. Wreszcie „dobry chłopak”. Nie buntownik bez celu. Nie Patryk. Zaręczyny przyszły szybko, ślub jeszcze szybciej. Nie miałam odwagi powiedzieć „nie”. Nie wtedy, gdy wszyscy pytali tylko:

– I jak się czujesz jako przyszła żona? Uśmiechałam się. Ściskałam bukiet. A w głowie – zamiast przysięgi – krążyło jedno zdanie: „To nie jego miałam poślubić”.

Zamknęłam swoje serce

Nasze małżeństwo było poprawne. Nieidealne – po prostu wystarczające. Krzysztof był dobrym ojcem, odpowiedzialnym mężem, dbał o dom, nigdy nie krzyczał. Wszyscy mówili, że mam szczęście. A ja... uczyłam się życia obok niego. Mieliśmy dwójkę dzieci, dwa kredyty i dwa różne światy. On wieczorami przeglądał oferty działek rekreacyjnych, ja zamykałam się w łazience, żeby posiedzieć w ciszy. Nie myśleć. Nie czuć.

– Wszystko w porządku? – spytał raz, kiedy wróciłam do sypialni z oczami czerwonymi od łez.

– To hormony – odpowiedziałam i wcisnęłam się pod kołdrę.

Nie zadawał więcej pytań. Tak właśnie wyglądało nasze życie – pełne pozornych odpowiedzi i niedopowiedzianych pytań. Czasem śnił mi się Patryk. Te sny przychodziły znienacka – jego głos, jego uśmiech, ten zapach, który potrafił mnie obudzić w środku nocy. Wtedy szłam do kuchni, piłam wodę i wpatrywałam się w ciemność za oknem. Nikt o tym nie wiedział. Nawet moje najbliższe przyjaciółki. W ich oczach byłam przykładną żoną, matką, kobietą po czterdziestce, która zna swoje miejsce.

A ja byłam tylko kobietą, która przez przypadek, przez jeden brak telefonu, przez jedno zniknięcie – zamknęła swoje serce na miłość. I przez kolejne lata nosiła w sobie tę ciszę, która brzmiała głośniej niż jakiekolwiek słowo wypowiedziane przez męża. Nie próbowałam go szukać. Patryk zniknął. Myślałam, że na zawsze. Ale los uwielbia igrać z tymi, którzy próbują zapomnieć.

Wrócił po latach

Zobaczyłam go zupełnie przypadkiem. Był koniec listopada, wiało niemiłosiernie, a ja wbiegłam do galerii handlowej tylko po to, żeby schować się przed deszczem. Szłam z dziećmi do kina, ale one uparły się jeszcze na lody, więc staliśmy w kolejce. I wtedy go zobaczyłam. Stał kilka metrów dalej, trzymając papierowy kubek z kawą i rozmawiając z jakimś mężczyzną. Jego profil – nie do pomylenia. Ten sam uśmiech, ta sama nonszalancka sylwetka. Tylko włosy krótsze, siwe przy skroniach. I coś w oczach – spokój, który wcześniej zastępowała burza.

Dzieci coś do mnie mówiły, ale nie słyszałam. Chciałam się schować, uciec, zniknąć. Ale on mnie zauważył.

– Sylwia? – spytał, podchodząc powoli, jakby nie był pewien, czy dobrze widzi. – To naprawdę ty?

Pokiwałam głową. I wtedy się uśmiechnął. Tak samo, jak wtedy w parku, kiedy zjadł moją kanapkę z serem.

– Boże, minęło tyle lat… Myślałem kiedyś, żeby do ciebie napisać. Ale nie wiedziałem jak – patrzył na mnie uważnie. – Dobrze wyglądasz. Zupełnie się nie zmieniłaś.

Chciałam powiedzieć coś mądrego. Zadać pytanie. Zatrzymać czas. Ale stałam jak idiotka, wpatrując się w niego jak nastolatka, która znów ma siedemnaście lat i pierwszy raz się zakochuje.

– Spotkajmy się. Pogadajmy. Tylko ty i ja. – Uśmiechnął się znów. – Jeśli chcesz.

I wtedy, po raz pierwszy od bardzo dawna, coś we mnie drgnęło. Tak jakby serce... wreszcie się obudziło.

Tuż przed metą

Spotkaliśmy się tydzień później. Usiadł naprzeciwko mnie w małej kawiarni. Długo milczeliśmy. On bawił się łyżeczką, ja patrzyłam na swoje dłonie. A potem wszystko się otworzyło.

– Dlaczego zniknąłeś? – zapytałam w końcu. Nie było już sensu owijać w bawełnę.

– Byłem głupi. Wystraszyłem się. Nowe miasto, nowe życie, nowi ludzie. Myślałem, że tak będzie łatwiej. A potem… minął miesiąc, potem dwa. I uznałem, że nie mam już prawa wracać – jego głos drżał. – Ale codziennie o tobie myślałem. Codziennie.

Płakałam. Niczego już nie udawałam. On też nie. Rozmawialiśmy godzinami. O tym, co się z nami stało. Jak wyglądało nasze dorosłe życie. O moim mężu, o jego żonie, która zmarła trzy lata temu. Był sam. Miał dorosłą córkę, która właśnie wyjechała do pracy za granicę. On nie miał do kogo mówić po kolacji. A ja miałam do kogo – tylko że nigdy nie mówiłam z serca.

– Wiesz, co jest najdziwniejsze? – spytał, spoglądając mi w oczy. – Że ja cię nadal kocham. Tak po prostu. Jakby te wszystkie lata były tylko snem.

Oddychałam ciężko. Bo ja też go kochałam. Nie przestałam ani na moment. Ale nie byliśmy już wolni. Ja nadal miałam męża, dom, rodzinę. I choć serce krzyczało „idź”, życie milczało, spokojnie, stanowczo, jakby szeptało „za późno”. Zostało nam jedno popołudnie. Jeden uścisk dłoni. I spojrzenie, które mówiło wszystko.

Za późno na szczęście

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Krzysztof siedział przed telewizorem, jak zwykle. Spojrzał na mnie, ale nie zapytał, gdzie byłam. Może wiedział. Może przestało go to obchodzić. Weszłam do łazienki, spojrzałam w lustro. Widziałam kobietę, która całe życie czekała. Czekała na znak, na miłość, na to, żeby wreszcie ktoś ją wybrał tak naprawdę. I kiedy ten ktoś się pojawił… było już za późno.

Patryk nie zadzwonił już więcej. Nie miałam mu tego za złe. Był mądrzejszy ode mnie. Zrozumiał, że nie można budować czegoś na zgliszczach cudzego życia. Że pewnych rzeczy nie da się już uratować. Nie po tylu latach. Czasem mijam tę kawiarnię, w której się spotkaliśmy. Siadam przy tym samym stoliku i zamawiam herbatę z cytryną. To mój mały rytuał. Takie „gdyby”, którego nikt mi nie odbierze.

Dzieci są już prawie dorosłe. Krzysztof coraz więcej milczy. A ja? Nauczyłam się żyć z pustką. Oswoiłam ją. Przestałam się jej bać. Tylko czasem, późnym wieczorem, kładąc się do łóżka, zamykam oczy i myślę o tym, co by było, gdybym wtedy nie wybrała rozsądku. Gdybym zawalczyła o siebie, o nas. Czy byłabym szczęśliwsza? Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno. Przez całe życie kochałam innego mężczyznę niż mój mąż. I choć byłam gotowa w końcu być z nim – nie zdążyłam.

Sylwia, 47 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama