„Przez całe wakacje czułam się jak służąca. Byłam na każde zawołanie rodziny, a mąż się tylko wylegiwał na plaży”
„Zrobiłam listy, spakowałam apteczkę, nawet sprawdziłam prognozę pogody. Gdy wsiedliśmy do auta, czułam się już zmęczona, jakby ten urlop właśnie się skończył".

- Redakcja
Mam 38 lat. Z mężem Pawłem jestem od piętnastu lat. Z zewnątrz to całkiem zwyczajna rodzina: dzieci, szkoła, praca, dom, wieczorne kolacje, śmiechy przy stole. Tyle że ja – w tym całym codziennym hałasie – już od dawna siebie nie słyszę. Codziennie wstaję jako pierwsza. Szykuję śniadanie, pakuję kanapki, zbieram skarpetki, których dzieci oczywiście nie mogą znaleźć, szykuję im stroje na WF, śledzę dziennik elektroniczny, żeby wiedzieć, że Wojtek znowu nie oddał pracy domowej. Potem biegnę do pracy, gdzie spędzam osiem godzin przy komputerze – czasem licząc minuty do końca dnia. Po pracy zakupy, obiad, pranie, sprzątanie, lekcje z Michałem. Wieczorem padam na kanapę. Zazwyczaj sama, bo Paweł już od jakiegoś czasu siada w swoim fotelu z telefonem albo z laptopem. Tłumaczę sobie, że to tylko taki etap, że dzieci jeszcze małe, że trzeba poczekać.
Ale prawda jest taka, że jestem zmęczona. Zwyczajnie i po ludzku zmęczona. Od kilku lat marzę o tym, by pojechać w góry. Sama albo z Pawłem – ale tak naprawdę. Zostawić dzieci u babci, zabrać tylko siebie. Chodzić po lesie, wdychać zapach świerków, słyszeć własne myśli. Spać do późna. Leżeć w wannie i patrzeć na nic. Od kilku lat powtarzam Pawłowi, że chciałabym raz, chociaż raz, mieć urlop naprawdę dla siebie. W tym roku miałam nadzieję, że się uda. Mówiłam o tym, delikatnie, potem coraz bardziej otwarcie. Liczyłam, że może tym razem posłucha. I wtedy, przy sobotnim obiedzie, powiedział:
– Zarezerwowałem domek nad morzem!
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Ale… mieliśmy razem coś zaplanować – powiedziałam ostrożnie.
– Dzieci lubią wodę. Będzie super – uciął Paweł i wrócił do jedzenia.
Wtedy zrozumiałam, że znowu zostałam pominięta.
W wakacje mogłam zapomnieć o odpoczynku
Pakowałam torby przez dwa dni. Chłopaki wrzucali do walizek zabawki, książki, piłki i dmuchane zwierzęta do pływania, a ja biegałam między kuchnią a przedpokojem, pilnując, żeby wszystko było na miejscu. Paweł siedział w salonie i mówił, że „zaraz pomoże”, ale jakoś nie zdążył. Przynajmniej do samego wyjazdu. Zrobiłam listy, spakowałam apteczkę, nawet sprawdziłam prognozę pogody. Gdy wsiedliśmy do auta, czułam się już zmęczona, jakby ten urlop właśnie się skończył.
Domek był ładny. Blisko plaży, z tarasem i huśtawką. Dzieci oszalały z radości, od razu pobiegły nad wodę. Paweł rozłożył się na leżaku, otworzył piwo i zamknął oczy. A ja? Ja poszłam rozpakować torby, wstawić pranie, potem zrobiłam kolację. W międzyczasie dwa razy poleciałam po ręczniki i szukałam czapeczki Michała, bo słońce było ostre. Wieczorem, kiedy zrobiło się spokojniej, odważyłam się poprosić.
– Możesz dzisiaj je położyć? – zapytałam, patrząc na Pawła, który właśnie otworzył kolejne piwo.
– Jestem padnięty, wiesz? Może ty? – odpowiedział i wrócił do swojego serialu.
Nie odpowiedziałam. Po prostu poszłam do pokoju dzieci, przeczytałam im bajkę i siedziałam, dopóki nie zasnęły. Potem posprzątałam kuchnię, schowałam resztki i wypiłam herbatę, której nikt mi nie zaparzył. Myślałam, że to będzie inny wyjazd. Że odpocznę. Ale zamiast tego robiłam dokładnie to samo, co w domu, tylko w innym miejscu. Może nawet bardziej się starałam, żeby dzieci były szczęśliwe, żeby nie czuły, że coś jest nie tak. A ja? Ja miałam ochotę wsiąść w autobus i pojechać gdziekolwiek, byleby mnie nikt nie wołał, nie potrzebował, nie pytał, gdzie są ręczniki albo co na kolację.
Mam tego po dziurki w nosie
To był ostatni dzień wyjazdu. Dzieci od rana biegały po plaży, wbijały patyki w piasek, kłóciły się o łopatki. Paweł siedział w cieniu z książką i uśmiechał się pod nosem. Wyglądał, jakby naprawdę odpoczął. Jakby wszystko było dokładnie tak, jak być powinno. Zrobiłam kanapki, poszłam po wodę, potem szukałam Michała, który gdzieś się zaplątał.
Wieczorem jeszcze raz poszłam na spacer z dziećmi, bo chciały się pożegnać z morzem. Gdy wróciliśmy, wszyscy rzucili się do pakowania, a raczej – rzuciłam się ja. Przejrzałam każdy pokój, żeby niczego nie zostawić, posegregowałam ubrania, spakowałam kosmetyki. Paweł w tym czasie siedział przy stole i próbował znaleźć trasę powrotną z jak najmniejszą ilością korków. Rano, w aucie, dzieci spały na tylnym siedzeniu, a Paweł prowadził. Przez chwilę było nawet cicho. Spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Fajnie było, prawda?
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w mijające nas drzewa.
– Prawda? – powtórzył.
Cisza.
– No co? Nie podobało ci się?
– Nic nie powiem – powiedziałam cicho.
Zamilkł. Puszczał jakąś spokojną muzykę, droga się dłużyła. W głowie miałam jedno: jak mu powiedzieć, że przez cały ten wyjazd czułam się jak służąca? Że nie odpoczęłam ani przez chwilę? Że wszystko musiałam ja – zakupy, gotowanie, pilnowanie dzieci, organizowanie czasu, sprzątanie. On wyłączył się z tego wszystkiego i był z siebie zadowolony. A ja czułam się tak, jakbym nie miała prawa narzekać. Bo przecież byliśmy na wakacjach. Bo dzieci się śmiały. Bo nie padało. Bo "mogło być gorzej".
Powrót do domu
Po powrocie dom przywitał nas bałaganem i zatęchłym powietrzem. Otworzyłam wszystkie okna, żeby przewietrzyć. Paweł rozpakował tylko swoją torbę i od razu usiadł do komputera. Dzieci rozrzuciły zabawki po salonie i zaczęły się kłócić o ładowarkę. Zdjęłam pościel z walizek, wstawiłam pranie, przetarłam blat, podlałam kwiaty. Miałam wrażenie, że przez ostatni tydzień nie wyjeżdżaliśmy, tylko po prostu przenieśliśmy codzienność nad morze i teraz wróciliśmy do punktu wyjścia. Zjadaliśmy resztki z lodówki. Wieczorem, gdy dzieci już spały, weszłam do salonu. Paweł siedział na kanapie, a na ekranie leciał jakiś film akcji. Usiadłam obok i powiedziałam:
– Zapisałam się do spa. Na turnus. Za dwa tygodnie. Jadę sama.
Odwrócił się do mnie powoli.
– Co masz na myśli: „jedziesz sama”?
– To, że potrzebuję odpocząć. Od was wszystkich.
Zamilkł. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.
– Przesadzasz.
– Nie. Ty cały urlop odpoczywałeś. Teraz ja.
Znowu cisza. Spojrzał na mnie, jakby próbował zrozumieć, czy żartuję. A ja wiedziałam, że tym razem nie ustąpię. Nie miałam siły tłumaczyć, dlaczego. Nie chciałam analizować. Po prostu podjęłam decyzję. W głowie powtarzałam sobie: może po raz pierwszy od lat postawiłam siebie na pierwszym miejscu. Może to egoizm. Ale już nie mogę inaczej.
Czas tylko dla mnie
Pojechałam. Sama. Z dwoma książkami, notesem i torbą pełną ciszy. Spa znajdowało się na uboczu, otoczone sosnami. Recepcjonistka mówiła powoli i z uśmiechem. Pokój był jasny, pachniał świeżym praniem i niczym więcej. Na łóżku leżał szlafrok i folder z planem zabiegów. Pierwszy dzień przesiedziałam na leżaku. Bez telefonu. Bez rozmów. Bez dźwięków, które nie były moje. Początkowo czułam się nieswojo. Jakbym robiła coś zakazanego. Ale z każdą godziną napięcie w ciele puszczało. Rano wstawałam późno. Na śniadanie schodziłam ostatnia. Nikt mnie nie wołał, nikt nie potrzebował. Masaże, kąpiele w solance, ciepłe kompresy na kark – to wszystko przywracało mnie do siebie.
Wieczorami siadałam na balkonie. Notowałam rzeczy, które przez lata przemykały mi przez głowę i zaraz znikały pod ciężarem spraw do załatwienia. Pisałam o tym, jak bardzo brakowało mi siebie. Jak bardzo chciałam być dla wszystkich dobra, potrzebna, niezastąpiona. I jak to powoli mnie wyczerpywało. Patrzyłam na kobiety w spa – niektóre w parach, inne samotne jak ja. Jedna z nich, starsza ode mnie, spojrzała na mnie któregoś dnia przy obiedzie i powiedziała:
– Czasem trzeba wyjechać, żeby usłyszeć własny głos.
Nie odpowiedziałam. Ale w środku czułam, że dokładnie tak jest. Zastanawiałam się, co dalej. Czy mogę jeszcze wrócić do tego, co było? Czy potrafię udawać, że wszystko jest w porządku? Czy Paweł zauważył, że mnie nie ma? Czy coś zrozumiał? Nie miałam odpowiedzi. Ale wiedziałam jedno – tak spokojna nie byłam od lat.
Coś się zmieniło
Wróciłam po tygodniu. Dzieci rzuciły mi się na szyję. Były zadowolone, opowiadały, co robiły z tatą, pokazywali rysunki, nowego klockowego robota. Paweł stał z boku, jakby nie wiedział, jak się zachować. Uśmiechnął się niepewnie, przytulił mnie lekko i zapytał, czy wszystko było w porządku.
– Było – odpowiedziałam. – Bardziej niż się spodziewałam.
Nie rozmawialiśmy tego wieczoru. Wstawiłam walizkę do sypialni i zjadłam z nimi kolację. Obserwowałam go, jak próbuje być swobodny. Jak rozmawia z dziećmi, jak się śmieje, jak pyta o szkołę, o ulubione danie. Ale między nami wisiała cisza. Nie zła, nie ostra. Raczej gęsta od rzeczy, które nigdy nie zostały powiedziane. Kiedy chłopcy poszli spać, usiadłam w kuchni i nalałam sobie wody. Paweł wszedł, stanął naprzeciwko.
– Chcesz pogadać? – zapytał.
Skinęłam głową.
– Nie zauważasz mnie – powiedziałam spokojnie. – Decydujesz sam. Traktujesz mnie jak obsługę rodziny.
– Przecież wszystko robię dla nas! – odpowiedział z lekkim uniesieniem.
– Nie. Ty robisz, co ci wygodne. A ja znikam.
Zamilkł.
– Co ty chcesz przez to powiedzieć?
– Że nie wiem, czy jeszcze chcę tak żyć.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Jakby nie rozumiał, skąd te słowa. Jakby przez te wszystkie lata naprawdę nie zauważył, że coś się między nami zmienia. Nie unosiłam głosu. Nie płakałam. Po prostu mówiłam. Pierwszy raz od dawna.
Ewa, 38 lat
Czytaj także:
- „Całe wakacje bardzo się pilnowałam, a na koniec pękłam. Mąż wymierzył mi karę za to, co zrobiłam”
- „Na wakacjach w Hiszpanii mąż pokazał drugą twarz. Nigdy mu nie wybaczę tego, co chciał zrobić”
- „Mąż skąpił kasy na wakacje nad morzem. Zdziwił się, bo liczył na luksus za grosze, a musiał spać w brudnym łóżku”

