Reklama

Ludzie myślą, że mamy idealne małżeństwo. Tadeusz i ja – zgodni, uśmiechnięci, bez większych kłótni. Tak to wygląda z zewnątrz. Bo taką wersję świata od lat sprzedaję innym. Nawet nie pamiętam, kiedy zaczęłam się uśmiechać, kiedy czułam się nieszczęśliwa, kiedy zamiast powiedzieć, co myślę, spuszczałam głowę. Może na początku naszego małżeństwa jeszcze próbowałam walczyć, wyjaśniać, domagać się szacunku. Ale wtedy zrozumiałam, że nie wygram.

Reklama

Z Tadeuszem nikt nie wygrywa

On ma zawsze rację. On podejmuje decyzje. On wie, co jest dla mnie dobre. A ja? Ja nauczyłam się tego, co uczą kobiety od pokoleń – robić dobrą minę do złej gry. Tylko że teraz, po ponad dwóch dekadach życia w tej fikcji, widzę, że nic już nie zamaskuje moich zmarszczek. A najbardziej tych mimicznych – od wymuszonego uśmiechu.

– Pani to szczęściara, takiego męża mieć! – usłyszałam od sąsiadki, gdy odbierałam paczkę od kuriera. – Tadeusz to porządny facet, taki męski, a i w domu pewnie złota rączka, co?

Uśmiechnęłam się, przytaknęłam, coś tam rzuciłam o tym, jak to dobrze mieć przy sobie zaradnego mężczyznę. Tak, bardzo zaradnego – zwłaszcza w gaszeniu moich pragnień, uciszaniu mojego zdania i układaniu życia według własnych reguł. Ale przecież nie powiem tego Halinie z trzeciego piętra.

Tadeusz, jak to on, przejął paczkę, nawet nie pytając, co to. Pewnie uznał, że znowu kupiłam coś niepotrzebnego. Może i tak. Może te perfumy, drogie jak cholera, były moją małą zemstą. Mogłam poczuć się luksusowo chociaż przez chwilę.

– I po co ci to? – rzucił, nawet nie patrząc mi w oczy. – Nie masz już całej półki tych buteleczek?

Miałam. Ale czy to ważne? Czy jego szafka z zegarkami i whisky nie była równie pełna? Nie odpowiedziałam. Bo po co. Tadeusz nie oczekuje odpowiedzi, tylko potwierdzenia. Wieczorem, kiedy usiedliśmy do kolacji, jak zwykle z pilotem w jego ręku, pomyślałam, że już nawet nie pamiętam, jak to jest prowadzić z nim normalną rozmowę.

– Jutro mamy kolację u Jacka i Magdy – powiedziałam cicho.

– Ktoś cię pytał o zdanie? – rzucił z przekąsem. – Powiedziałem Jackowi, że nie mamy czasu.

Nie miałam siły nawet protestować. Bo przecież po co.

Całe życie z tyranem

Czasem się zastanawiam, kiedy przestałam cokolwiek znaczyć. Czy był moment, kiedy moje zdanie jeszcze się liczyło, czy od początku byłam tylko dodatkiem do życia Tadeusza? Pamiętam nasze początki. Miał wtedy w sobie coś, co mnie pociągało – pewność siebie, zdecydowanie, siłę. Wydawało mi się, że to dobrze, że ja, wieczna wątpiąca, będę miała u boku kogoś, kto poprowadzi mnie przez życie. Że nie będę musiała podejmować decyzji, bać się, że coś pójdzie nie tak.

Pierwszy raz zrozumiałam, że to nie jest urocza opiekuńczość, ale czysta dominacja, gdy nie pozwolił mi podjąć nowej pracy.

– Po co ci to? – zapytał wtedy. – Przecież i tak dobrze zarabiam, nie musisz się szarpać.

A ja głupia przytaknęłam. Ostatecznie, miałam rację – nie musiałam. Tylko że wtedy nie zrozumiałam, że nie chodziło o moje dobro, ale o jego kontrolę.
Potem było już coraz mniej mnie, a coraz więcej jego. Ja rezygnowałam z rzeczy, które sprawiały mi radość, a on nawet nie zauważał, że kiedykolwiek je miałam.

– A co ty tak smętnie wyglądasz? – zapytał, gdy w sobotni wieczór siedziałam przy stole, podczas gdy on z kolegami oglądał mecz. – Idź się połóż, jak nie masz co robić.

Tego wieczoru spojrzałam w lustro i zobaczyłam kogoś, kogo nie poznawałam. Kobietę w zbyt wygodnym swetrze, z cieniami pod oczami. Kogoś, kto kiedyś miał marzenia, a teraz miał jedynie obowiązki.
Nie, nie mogłam tak dłużej żyć.

Nie umiałam się z tego wyrwać

Kiedyś myślałam, że to minie. Że taki jest Tadeusz, że nie robi tego specjalnie. Że przecież mnie kocha, tylko inaczej okazuje uczucia.
A potem przyłapałam się na tym, że już nawet nie wierzę, że kiedykolwiek mnie kochał.

– Musisz się jakoś ogarnąć – powiedziała mi kiedyś Marta, moja jedyna przyjaciółka, która jeszcze nie odsunęła się ode mnie przez Tadeusza. – Przecież ty się przy nim zapadasz, jakbyś miała zaraz zniknąć.

Zbyłam ją uśmiechem. Co miałam powiedzieć? Że tak, wiem? Że czuję, jak z każdym dniem staję się coraz bardziej przezroczysta? Ale Marta była uparta.

– Idziemy na wino – oznajmiła pewnego dnia, nie zostawiając mi pola do negocjacji. – I nie przyjmuję wymówek.

Tadeusz nie był zadowolony.

– Na co ci to? – mruknął, gdy ubierałam płaszcz. – Po co ci te twoje babskie spędy?

Nie odpowiedziałam. Zamknęłam drzwi i pierwszy raz od bardzo dawna poczułam, że mogę oddychać. Wino smakowało wolnością.

– Nie możesz tak żyć – powtarzała Marta, patrząc na mnie z troską. – To się nie zmieni.

Nie odpowiedziałam. Bo co miałam jej powiedzieć? Że wiem? Że rozumiem? Że może i bym coś zrobiła, ale nie wiem jak? A potem spojrzałam na swoje odbicie w lustrze za Martą i coś we mnie pękło.

Muszę coś zmienić – powiedziałam, ledwo słyszalnym głosem.

Marta uśmiechnęła się smutno.

– W końcu to powiedziałaś.

Traktował mnie jak rzecz

Wróciłam do domu późno. W głowie jeszcze miałam słowa Marty, ale przede wszystkim miało się w niej coś, czego nie czułam od lat – iskra buntu.
Tadeusz siedział przed telewizorem, nawet na mnie nie spojrzał.

– Napiłaś się? – rzucił w przestrzeń, tonem pełnym pogardy. – Długo ci zajęło to wasze plotkowanie.

Zatrzymałam się w przedpokoju, nie zdjęłam płaszcza, nie poświęciłam mu nawet jednego spojrzenia. Zrozumiałam, że to pierwszy raz, kiedy nie czuję potrzeby tłumaczenia się.

– Tak – odpowiedziałam spokojnie. – Było miło.

Odwrócił się wreszcie, wyraźnie zdziwiony. Zawsze robiłam z siebie winną, zawsze rzucałam jakąś wymówkę, byle tylko nie psuć mu humoru. A teraz stałam przed nim z wyprostowaną sylwetką i czymś, czego on chyba nigdy we mnie nie widział – cichym oporem.

– Lepiej byś się domem zajęła – burknął.

Nie odpowiedziałam. Po prostu poszłam do sypialni, zostawiając go samego z jego telewizorem i przekonaniem, że to on tu rządzi. Nie rządzi. Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o wszystkim, czego przez lata nie powiedziałam. O rzeczach, których pragnęłam, ale które zawsze były „niepotrzebne”. O pracy, którą porzuciłam. O podróżach, na które nigdy nie pojechaliśmy, bo „głupio wydawać na to pieniądze”. O wszystkim, na co się zgadzałam w imię świętego spokoju. Nie chciałam tak dłużej żyć. Ale co teraz?

Wiedziałam, że już nie wytrzymam

Zmiana nie przychodziła od razu. Nie byłam jedną z tych kobiet, które pewnego dnia po prostu pakują walizkę i odchodzą, zostawiając za sobą całe dotychczasowe życie. Nie miałam w sobie aż tyle odwagi. Ale zaczęłam robić coś, czego nie robiłam od lat – zaczęłam myśleć o sobie.

Najpierw były drobiazgi. Zaczęłam malować usta na czerwono, mimo że Tadeusz zawsze powtarzał, że „wyglądam wtedy jak tania aktorka”. Przestałam gotować dwa dania na obiad, skoro i tak zazwyczaj jadłam sama. Kupiłam nową sukienkę, krótszą, niż nosiłam od lat, i po raz pierwszy od dawna spojrzałam na siebie w lustrze z odrobiną zadowolenia.

– Ty chyba przeżywasz jakieś drugie życie – skomentował Tadeusz, patrząc na mnie podejrzliwie, gdy wychodziłam na kolejne spotkanie z Martą.

Tak, Tadeuszu. Może i przeżywam. W pracy, do której wróciłam na pół etatu, koleżanki patrzyły na mnie z lekkim zaskoczeniem.

– Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek cię tu jeszcze zobaczymy – powiedziała jedna z nich.

– Ja też – odpowiedziałam szczerze.

Tego dnia wróciłam do domu wcześniej niż Tadeusz. Stałam w salonie, patrząc na nasze wspólne zdjęcie zrobione dobre dziesięć lat temu. On uśmiechnięty, pewny siebie, z ręką na moim ramieniu. Ja… cóż, wyglądałam inaczej. Byłam młodsza, ale już wtedy widać było w moich oczach to, co czułam teraz. Tęsknotę za czymś więcej. I wtedy do mnie dotarło. Nie potrzebowałam Tadeusza, by żyć. Nie potrzebowałam jego aprobaty, jego decyzji, jego kontroli. Mogłam być sobą. I być może pierwszy raz od lat – byłam.

Tak wyglądał mój bunt

Tadeusz nie zauważył od razu. Może nie chciał, a może był tak pewny siebie, że w jego głowie nie istniał inny scenariusz niż ten, w którym zawsze będę obok – cicha, podporządkowana, niewidzialna. Ale ja już nie byłam niewidzialna.

Nie robiłam rewolucji, nie urządzałam scen. Po prostu zaczęłam oddychać pełną piersią. Zaczęłam mówić, czego chcę, a czego nie. Zaczęłam mówić „nie”, kiedy coś mi nie pasowało, i „tak”, kiedy miałam na coś ochotę. Tadeusz początkowo zbywał to milczeniem, jakby liczył, że to tylko chwilowa fanaberia. Ale pewnego wieczoru, gdy oznajmiłam, że wyjeżdżam na weekend z Martą, w końcu coś w nim pękło.

– Coś ty sobie ubzdurała?! – warknął, odkładając sztućce z głośnym stukotem. – Od kiedy ty w ogóle masz swoje plany?

Wzruszyłam ramionami.

– Od kiedy zaczęłam mieć swoje życie.

Patrzył na mnie, jakbym mówiła w obcym języku. Jakbym była kimś, kogo nie zna. Bo może rzeczywiście tak było. Może nigdy mnie nie znał, tylko wersję mnie, którą sam sobie wykreował.

– Wracaj na ziemię – warknął. – Życie to nie bajka.

Uśmiechnęłam się lekko.

– Wiem. W bajkach księżniczki czekają, aż ktoś je uratuje. Ja już nie czekam.

Nie poszłam wtedy spać do sypialni. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze spałam. Nie odeszłam od razu. Ale zaczęłam oszczędzać, planować, przygotowywać się na dzień, w którym powiem sobie „dość”. I wiedziałam, że on nadejdzie. Bo już nie robiłam dobrej miny do złej gry. Już nie grałam.

Aldona, 49 lat

Reklama

Czytaj także:
„Wysłałam dzieci na ferie do teściowej. Wbiła im do głowy, że grzeszą, bo nie chodzą do kościoła, a to nie wszystko”
„Harowałam, by syn miał dobrze w życiu, ale teraz wiem, że to był błąd. Wstydzę się, że wychowałam takiego pasożyta”
„Pozwalałam mężowi, by przez jego łóżko przewijało się wiele kobiet. Ważne, by 10. każdego miesiąca robił mi przelew”

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...