Reklama

Narodziny Laury miały być najszczęśliwszym dniem w moim życiu. Wierzę, że tak właśnie będzie, ale wiem też, że dalej nic nie będzie układało się, jak sobie zaplanowałam. Gdy na teście pojawiły się dwie kreski, wprost nie mogłam uwierzyć, że w końcu nasza rodzina będzie kompletna. Norbert jednak widział to inaczej. Kiedy dowiedział się o ciąży, zostawił mnie i naszą nienarodzoną córeczkę. Jak on mógł tak postąpić? Przecież latami zapewniał mnie, że niczego nie pragnie tak bardzo, jak dziecka.

Oboje byliśmy zdrowi

– Coś jest nie tak, Norbert. Wiem to. Po prostu wiem. Najwyraźniej jestem wybrakowaną kobietą – rozpaczałam, gdy nasza kolejna próba poczęcia dziecka spełzła na niczym.

– Skarbie, nie zamartwiaj się na zapas. Dajmy sobie jeszcze trochę czasu.

– Norbert, o czym ty mówisz? Próbujemy prawie do dwóch lat. Ile jeszcze czasu nam potrzeba twoim zdaniem?

– Martyś, dla mnie to też jest trudne, ale nie wyżywam się na tobie. Nie musisz na mnie krzyczeć – skarcił mnie.

– Wiem, skarbie. Przepraszam. Ja po prostu boję się, że nigdy nie będziemy mieć dziecka.

– Na pewno nie masz racji. Jeżeli cię to uspokoi, sam umówię nas do lekarza. Zrobimy wszystkie badania i wtedy będziemy mieć pewność.

– Chyba nie mamy innego wyjścia – stwierdziłam.

Po konsultacji i szczegółowym wywiadzie przyszedł czas na badania. Oczekując wyników, siedziałam jak na szpilkach. W głowie pojawiały mi się najróżniejsze scenariusze. Zaczynałam nawet zastanawiać się, czy zdołamy spełnić wszystkie wymagania, by móc adoptować dziecko. Wreszcie nadszedł dzień, w którym mieliśmy usłyszeć „wyrok”.

„Żadnemu z was nic nie dolega” – zapewnił lekarz krzepiącym głosem. Dał nam zalecenia co do odżywiania i aktywności fizycznej i polecił próbować dalej. „W końcu się uda, ale pamiętajcie. Psychika to potężne narzędzie, które ma dużą władzę nad ciałem. Czasami bywa, że im bardziej człowiek się przejmuje, tym więcej rzeczy idzie nie tak, jak trzeba. Przestrzegajcie zaleceń i róbcie swoje. Zobaczycie, wkrótce zostaniecie rodzicami wesołego brzdąca”.

Zaczęłam tracić nadzieję

Zrobiliśmy wszystko, jak kazał. Dbaliśmy o siebie jak tylko mogliśmy. Stosowaliśmy prawidłowo zbilansowaną dietę i pilnowaliśmy codziennej dawki zdrowego ruchu. Kochaliśmy się nie tylko, gdy przypadały moje dni płodne. Wskakiwaliśmy do łóżka zawsze, gdy naszła nas ochota i przestaliśmy myśleć wyłącznie o poczęciu. Wyszło nam to na dobre, bo na nowo zaczęliśmy cieszyć się seksem. Mimo to, przez cały czas nie mogłam zajść w ciążę.

– To niesprawiedliwe – pożaliłam się pewnego dnia. – Pamiętasz, jak było z Aśką? Wiesz, mówię o mojej koleżance z pracy. Raz zaliczyła przygodę bez zabezpieczenia i skończyło się ciążą. Tak samo Weronika. Nie starała się o dziecko, a i tak ma teraz śliczną córeczkę. Co robimy nie tak, Norbert?

– Nie zapominaj, co mówił lekarz. W niektórych przypadkach to ciągnie się latami – przypomniał mi mąż.

– W naszym przypadku trwa to już ponad cztery lata – zauważyłam. – Jeżeli do końca roku nie zajdę w ciążę, chciałabym rozważyć in vitro. Co ty na to?

– Poczekajmy do stycznia. Jeżeli się nie uda, rozważymy taką ewentualność.

Nadszedł grudzień, a ja coraz poważniej myślałam o zapłodnieniu pozaustrojowym. Byłam pewna, że nie uda się nam począć dziecka naturalnym sposobem. Niespodziewanie stał się cud, na który czekałam. Wcześniej miesiączkowałam regularnie i bez opóźnień. Jakież było moje zdziwienie, gdy stwierdziłam, że okres nie nadszedł.

W końcu się nam udało

Od razu pobiegłam do łazienki i wyjęłam z apteczki test ciążowy. Po kilku chwilach pojawiła się kreska w obu okienkach kontrolnych. Mało nie zaczęłam krzyczeć z radości, ale uspokoiłam emocje. „Spokojnie, dziewczyno. Domowe testy nie zawsze są dokładne” – pomyślałam. Wykonałam dwa dodatkowe badania. Oba dały wynik pozytywny.

– Norbert! – Wrzasnęłam, gdy wbiegłam do sypialni, w której spał mój mąż. – Norbert, wstawaj!

– Rany Boskie, co się stało? Pali się? – Przestraszył się, a ja bez słowa podałam mu plastikową płytkę. – Czy to jest to, o czym myślę?

– Tak! W końcu się udało!

Od razu umówiłam wizytę u swojego lekarza, żeby potwierdzić wynik testu. Przyjął mnie jeszcze tego samego dnia. „Piąty tydzień. Przyjmijcie moje gratulacje” – powiedział, gdy wykonywał USG. Byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem, ale Norbert był jakiś taki... nieswój. Odniosłam wrażenie, że jego radość jest nieco udawana. Sama nie wiem, taka jakby wymuszona, ale nie rozmawiałam z nim o tym. Po prostu uznałam, że te informacja spadła na niego jak grom z jasnego nieba i biedaczek jeszcze nie doszedł do siebie.

W kolejnych dniach nie potrafiłam mówić o niczym innym. Temat naszego dziecka nie schodził mi z ust, ale Norbert nie był skory do podjęcia rozmowy. Wreszcie nie wytrzymałam.

– Norbert, co się z tobą dzieje? Sprawiasz wrażenie, jakby wieść o ciąży w ogóle cię nie ucieszyła.

– Oj, przestań. Oczywiście, że się cieszę. Po prostu jeszcze chyba nie mogę uwierzyć, że po pięciu latach w końcu nam się udało.

Uspokoił mnie tym, ale tylko na jakiś czas. Bo w jego zachowaniu nic się nie zmieniło. Zastanawiałam się, jak go o to znowu zapytać, żeby odpowiedział mi szczerze i nie poczuł się urażony. Nie musiałam, bo pewnego wieczoru sam rozpoczął rozmowę.

Powiedział, że nie jest gotowy

– Wiesz co, Martyna? Długo myślałem o naszej sytuacji – zaczął.

– O sytuacji? Dziecko jest dla ciebie sytuacją?

– Oj, nie łap mnie za słówka. Wiesz, co mam na myśli. W każdym razie, myślałem o nas i o naszej córeczce. Wydaje mi się, że chyba nie jestem jeszcze gotowy, by zostać ojcem – wyznał i zanim zdążyłam coś powiedzieć, doprecyzował swoją myśl. – Właściwie to na pewno nie jestem na to gotowy.

– Norbert, kochanie. To naturalne, że się boisz. Każdy przyszły rodzic przez to przechodzi. Ja też się martwię, ale jestem przekonana, że będzie dobrze. W końcu inaczej być nie może, prawda? Razem poradzimy sobie ze wszystkim – pocieszyłam go.

– Rzecz w tym, że ja wcale nie chcę sobie z tym radzić.

– Obawiam się, że nie rozumiem.

– Martyna, dziecko od zawsze było twoim pomysłem. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek tego chciałem. Tak czy inaczej, teraz mam sto procent pewności, że dla mnie to jeszcze nie jest czas na dziecko. Rozumiem, że bardzo tego pragnęłaś. Cieszę się twoim szczęściem, ale ja się wypisuję.

– Jak to wypisujesz się?

– Odchodzę. Nie musisz się o nic martwić. Nie chcę podziału majątku. Zatrzymaj mieszkanie, samochód i oszczędności. Będę łożył na utrzymanie dziecka i ciebie. Zadbam, żeby niczego wam nie zabrakło, ale nie chcę uczestniczyć w wychowaniu.

Ta rozmowa trwała jeszcze kilka godzin. Próbowałam wytłumaczyć mu, że jest jeszcze w szoku i nie wie, co mówi, ale on był nieugięty. Tamtej nocy spał na kanapie. Następnego dnia spakował swoje rzeczy. Powiedział, że gdy urodzę, zajmiemy się rozwodem.

Nie zachował się jak facet. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby tak postąpić? Jeżeli chce rozwodu, dostanie go. Nie zatrzymam go przecież na siłę. Powoli zaczynam godzić się z wizją samotnego macierzyństwa. Nie wiem, co odbiło mojemu mężowi. Wiem natomiast, że dla naszej, a właściwie – dla mojej córeczki muszę być najlepszą matką na świecie. Nie pozwolę, by cierpiała przez niedojrzałość swojego ojca, choć raczej powinnam nazwać go człowiekiem, który ją spłodził. Bo na miano taty trzeba sobie zasłużyć.

Martyna, 34 lata

Czytaj także:
„Chcę wyjechać z dziećmi na ferie, ale mnie nie stać. Dla mnie każde zakupy w dyskoncie kończą się paragonem grozy”
„Znudziło mi się bycie matką. Nie chce mi się już słuchać ciągłego jęczenia i marudzenia moich dzieci”
„Pojechałam z dziećmi na szkolne zimowisko. W dzień przytulałam maluchy, a nocami gorącego nauczyciela biologii”

Reklama
Reklama
Reklama