Reklama

Choć właśnie dobiłam do czterdziestki, nigdy nie byłam zakochana. Przez całe życie słyszałam, że mężczyźni są niebezpieczni, a ja mogę liczyć tylko na mamę. I trzymałam się tego kurczowo, bo mama zawsze wiedziała wszystko lepiej. To ona wybierała mi ubrania, mówiła, kiedy mam zjeść i jak długo mogę oglądać telewizję. Nawet teraz, gdy jestem dorosła, to ona decyduje, o której powinnam pójść spać.

Zawsze byłam cicha. W klasie siedziałam w ostatniej ławce — wcale nie dlatego, że chciałam się chować: raczej, żeby nikt mnie nie zaczepiał. Po lekcjach wracałam prosto do domu, gdzie czekała mama z ciepłym obiadem i raportem z sąsiedzkich plotek. Gdy miałam osiemnaście lat i zaproponowałam, że może pójdę na studia do innego miasta, dostała histerii. Dosłownie. Padła na kolana na środku przedpokoju i powiedziała, że jak wyjadę, to ona tego nie zniesie. Autentycznie bałam się, że postrada zmysły, więc zostałam.

Zawsze mówiła, że ojciec nie żyje. Że zginął w wypadku samochodowym, gdy byłam niemowlakiem. Nie miałam żadnych jego wspomnień: tylko niezbyt wyraźne zdjęcie, które mama trzymała w szufladzie. Stał na nim w mundurze wojskowym, z surową twarzą.

„Zginął na służbie” – mówiła mama. Nie lubiła, gdy o niego pytałam. „Po co rozdrapywać rany?” – powtarzała nieustannie, więc w końcu przestałam pytać.

Obecnie pracuję jako księgowa w urzędzie. Zawsze lubiłam liczby, bo są proste, przewidywalne i nie kłamią. W przeciwieństwie do ludzi. Z pracy wracam prosto do domu. Zdarza mi się płakać, gdy po powrocie patrzę w okno. Bo wiem, że to wszystko, na co mogę liczyć. Że tak już będzie zawsze. Mama i ja. Tylko nasze mieszkanie: mój pokój i jej pokój. Czasem myślę, że chyba musiałam przegapić swoje życie. Że ktoś kiedyś coś gdzieś uruchomił i pociąg odjechał, a ja zostałam na peronie. Sama, z walizką, w której mam tylko dobre stopnie, doskonałe CV i brak wspomnień z wakacji.

Ale któregoś dnia… wszystko zaczęło się powoli zmieniać. Właściwie to prawie niezauważalnie. Najpierw pojawił się sąsiad.

Mijaliśmy się coraz częściej

Zauważyłam go po raz pierwszy, gdy wracałam z pracy. W jednej ręce niosłam reklamówkę z mlekiem i chlebem, a w drugiej torebkę, której pasek bez przerwy zsuwał mi się z ramienia. Przed drzwiami naprzeciwko stał mężczyzna z psem. Przyjrzałam się najpierw temu drugiemu. Bokser, całkiem spory, ale spokojny. Mężczyzna rozmawiał z jakimś młodym chłopakiem, który najpewniej pomagał mu znosić kartony. Miał szpakowate włosy, lekko przygarbioną sylwetkę i ciepły głos. Tak go wtedy zapamiętałam.

Tego samego wieczoru zapytałam mamę, czy wie, kto się wprowadził. Siedziała jak zwykle w swoim fotelu, owinięta w koc, z kubkiem herbaty i pilotem w ręce.

— Nowy sąsiad? — powtórzyła pytanie. — Jakiś facet z psem. Pewnie rozwodnik. Lepiej trzymaj się od niego z daleka. Po co ci kłopoty?

Nie odpowiedziałam. Usiadłam w kuchni i zjadłam kolację, próbując nie myśleć o tym, że po raz pierwszy od lat poczułam coś na widok obcego człowieka. Może zdumienie, może ciekawość, a może jedno i drugie. W każdym razie cała moja dotychczasowa obojętność gdzieś uleciała.

Nazajutrz spotkaliśmy się na klatce. On schodził z psem, ja właśnie wracałam z pracy. Zatrzymał się na półpiętrze, spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. Mimo tych siwych pasm, wydał mi się bardzo atrakcyjny.

— Dobry wieczór — powiedział. – Dopiero się wprowadziłem. Mam nadzieję, że mój pies nie będzie nikomu przeszkadzał.

— Nie, na pewno nie — zapewniłam, trochę zaskoczona tym, jak miły był jego głos. — Lubię psy. Tylko… moja mama nie za bardzo.

— Z mamami różnie bywa – mruknął i zszedł niżej, wołając psa.

Od tego czasu mijaliśmy się coraz częściej. Czasem przy skrzynkach na listy, czasem przy śmietniku, a czasem przed blokiem. Mówił mi „dzień dobry” z takim spokojem, jakbyśmy znali się od lat. Zdarzało się, że pytał, jak mi minął dzień albo czy zima w tym roku nie wydaje mi się wyjątkowo mokra. Odpowiadałam krótko, ale zawsze z tym dziwnym uczuciem w brzuchu, którego wcześniej nie znałam.

Któregoś dnia powiedział, że miał żonę, ale zmarła trzy lata temu. Opowiadał o niej bez rozpaczy, ale z czułością. Mówił, że pies pomaga mu przetrwać samotność. Pytał o moją pracę, o to, co robię po godzinach, czy lubię spacery. Nie naciskał i mnie nie osaczał. Po prostu był obok. I to wystarczało, żebym czekała na kolejne spotkanie.

Pewnego wieczoru, gdy rozmawiałyśmy z mamą przy kolacji, wspomniałam o nim. Powiedziałam tylko, że wydaje się miły.

— Miły? — prychnęła oburzona. — Nie zadawaj się z obcymi. Dobrze ci tak, jak jest — skwitowała i spojrzała na mnie z wyrzutem. — Nie zapominaj, jak ludzie potrafią mocno skrzywić. Lepiej mieć święty spokój niż później płakać.

Przytaknęłam, ale w środku aż mnie rozrywało. Czułam, że coś się zmieniło. Jakbym po latach nudnej codzienności znalazła ukryte drzwi do innego świata. I pierwszy raz od dawna nie byłam pewna, czy zamierzam te drzwi zamknąć.

Chciałam uciec

Ta myśl dojrzewała we mnie długo, ale z każdym kolejnym dniem robiła się coraz bardziej natarczywa. Wracałam z pracy, mijałam sąsiada z psem, wchodziłam po schodach i zamiast skręcać do znajomych drzwi, zaczynałam sobie wyobrażać, że idę dalej. Że gdzieś za rogiem czeka na mnie inne mieszkanie — ciche, własne, z balkonem i zasłonami, które wybiorę sama.

W pracy też byłam inna. Koleżanka z biura zapytała, czy coś się stało, bo się częściej uśmiecham. Wzruszyłam ramionami, bo nie umiałam wytłumaczyć, że wszystko i nic. Że wystarczyło parę rozmów na klatce schodowej i spojrzeń przy śmietniku, żeby poczuć, że żyję.

Pewnego wieczoru siedziałyśmy z mamą przy stole. Jadłyśmy zupę pomidorową, jak zawsze we wtorki. Zerknęłam na nią i powiedziałam spokojnie:

— Mamo, chcę się wyprowadzić.

Nie od razu zareagowała. Najpierw upuściła łyżkę, która zadzwoniła o talerz.

— Co takiego? — rzuciła, jakby naprawdę nie zrozumiała.

— Myślałam o tym od dawna — przyznałam. — Chcę spróbować żyć na swoim. Mam trochę oszczędności. Dam sobie radę.

Odłożyła łyżkę na talerz, aż zupa się rozchlapała. Przez chwilę nic nie mówiła. Potem odsunęła krzesło i wstała.

— Czyli zostawisz mnie na starość? — rzuciła, patrząc na mnie z góry. — Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?

— Nie zostawiam cię, mamo — zapewniłam. — Po prostu chcę… mieć własne życie.

— Życie? — prychnęła. — Ty nawet nie wiesz, co to znaczy! Zawsze byłaś słaba. Kto ci będzie robił zakupy? Kto ci ugotuje? Tamten facet ci pomoże?

Zamrugałam w najwyższym zdumieniu.

— Jaki facet? — spytałam niepewnie.

— Nie udawaj głupiej! — warknęła. — Sąsiad. Myślisz, że nie widzę, jak na niego patrzysz?

— Mamo, proszę cię… — jęknęłam.

— Poświęciłam dla ciebie życie — cedziła przez zęby. — A ty? Zostawiasz mnie dla obcego faceta!

Złość, którą zawsze tłumiła pod warstwą zatroskania, teraz wylała się rwącą rzeką. Krzyczała, płakała, wyzywała mnie od niewdzięcznych. A ja chciałam uciec, ale siedziałam. Czułam się, jakbym znowu miała piętnaście lat i powiedziała, że chcę nocować u koleżanki.

I wtedy nagle osunęła się na podłogę.

Zamarłam. Podbiegłam, próbowałam ją podnieść, wołałam. Nie odpowiadała. Jej ręce były zimne i ciężkie. Zadzwoniłam po pogotowie. Lekarze przyjechali szybko. Zabrali ją do szpitala, a mnie kazali czekać na korytarzu.

Siedząc tam, nie potrafiłam już odróżnić strachu od gniewu. Bałam się o nią, ale też byłam wściekła, że znowu wszystko się kończy tak samo. Że kiedy wreszcie chcę coś dla siebie, ona się przewraca, słabnie i rzuca oskarżeniami. Tylko że tym razem to już nie była tylko gra.

Serce biło mi jak szalone

Szpitalne korytarze pachniały środkami do dezynfekcji i zmęczeniem. Siedziałam na krześle z plastiku, z rękami zaciśniętymi na torebce. Czekałam. Lekarz powiedział, że to był zawał, na szczęście lekki. Mama, kiedy spała pod kroplówką, wyglądała na kruchą, niemal bezbronną. Patrzyłam na nią przez szybę i nie mogłam przestać myśleć o naszej kłótni.

Czas ciągnął się w nieskończoność. Spędzałam godziny w poczekalni, czasem rozmawiając z pielęgniarkami, czasem z rodzinami innych pacjentów. Właśnie od dwóch pielęgniarek usłyszałam przypadkiem słowa, po których dosłownie mnie zamurowało.

— Ta, co leży pod czwórką... — zaczęła jedna. — No wiesz, nie? No, to ona opowiada córce, że mąż nie żyje, a przecież dobrze wiadomo, że ją zostawił. Nie mógł z nią wytrzymać. Dusił się biedak.

— Myślisz, że córka nie wie? — zapytała druga.

— A skąd. Ta biedna kobieta żyje w świecie wykreowanym przez matkę.

Od razu wiedziałam, że mówią o mojej mamie. To z kolei sprawiło, że poczułam, jakby ziemia osunęła mi się spod stóp. Po powrocie do sali poprosiłam pielęgniarkę o wgląd w dokumentację, pod pretekstem kontaktu z rodziną. W karcie pacjenta znalazłam nazwisko ojca. Żył. A przynajmniej żył wtedy, gdy mama go zgłaszała jako najbliższego krewnego.

Wyszłam na korytarz z papierami w ręku, a serce biło mi jak szalone. Stałam tam dłuższą chwilę i wpatrywałam się w to jedno nazwisko, jakby od niego zależało moje dalsze życie. Cóż, może i zależało.

Nie miałam już siły

Mama obudziła się późnym popołudniem. Weszłam do sali z bolącym sercem, ale bez łez. Usiadłam przy łóżku i przez chwilę milczałam. Patrzyła na mnie z niepokojem, jakby wiedziała, że coś się zmieniło.

— Mamo — zaczęłam cicho. — Dlaczego kłamałaś?

Zadrżała. Podniosła dłoń, jakby chciała mnie dotknąć, ale zawahała się i opuściła ją na kołdrę.

— Nie wiem, o czym mówisz — próbowała jeszcze.

— Ojciec żyje — stwierdziłam zdławionym głosem. — Mam jego nazwisko. Znalazłam je w dokumentach. Rozmawiałam z pielęgniarką. Powiedziała, że wszyscy tu wiedzą, że cię zostawił.

Jej twarz stężała. Zmrużyła oczy, jakby chciała ukryć w nich coś, co właśnie wypływało na powierzchnię.

— Zrobiłam to dla twojego dobra — oznajmiła. — Nie chciałam, żebyś wiedziała, że porzucił nas jak śmieci. Że wybrał swoje wygodne życie zamiast odpowiedzialności. Był egoistą. Nie nadawał się na ojca.

— Nie mnie zostawił. Tylko ciebie — stwierdziłam spokojnie, ale moje słowa cięły powietrze jak szkło.

— Ja cię chroniłam — szeptała. — Całe życie poświęciłam, żebyś nie skończyła tak jak ja. Sama, zdradzona, bezradna.

— Ale ja nie jestem tobą — przerwałam jej. — Nigdy nie byłam. Zabrałaś mi prawo, żeby się o tym przekonać.

Spojrzała na mnie z wyrzutem, ale w jej oczach czaił się też strach. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej coś więcej niż tylko kontrolującą matkę. Była stara, zmęczona i wciąż uwięziona we własnych lękach.

— Myślałam, że tak będzie lepiej — wyznała. — Jeśli wiedziałabyś, że żyje, chciałabyś go odnaleźć. A on by cię nie chciał. Po co miałaś przez to przechodzić?

Nie odpowiedziałam. Nie miałam już siły. Tylko siedziałam przy jej łóżku, a w środku czułam, jak coś we mnie pęka.

Czy chcę go szukać?

Wróciłam do mieszkania sama. Mama została w szpitalu na obserwacji, a ja pierwszy raz od dawna mogłam zamknąć za sobą drzwi i poczuć spokój. Usiedliśmy z sąsiadem na ławce przed blokiem. On zaproponował spacer, ja odmówiłam. Nie miałam siły, ale chciałam z kimś pobyć. Opowiedziałam mu o szpitalu, nie o ojcu. Milczał — tylko słuchał. I to wystarczyło.

Wieczorem wyjęłam z szuflady stare albumy. Na jednym ze zdjęć mama trzymała mnie na rękach, a obok stał mężczyzna w mundurze. Spojrzałam mu w oczy. Były podobne do moich. Znów pojawiło się pytanie: czy chcę go szukać? W tamtym momencie nie miałam pewności, ale wiedziałam, że kiedyś będę musiała odpowiedzieć.

Ewa, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama