„Przez 40 lat gotowałam, prałam i sprzątałam. W rocznicę ślubu usłyszałam, że nie ma ze mnie żadnego pożytku”
„Mowę mi odebrało. Nie miałam zielonego pojęcia, jak zareagować. Zrobiło mi się przykro i zamknęłam się w łazience pod pretekstem wyszorowania wanny. Tak naprawdę potrzebowałam miejsca, gdzie mogłabym spokojnie się wypłakać”.

- Listy do redakcji
Za mąż wyszłam bardzo młodo. Byłam zaledwie dwudziestoletnią, niczego nieświadomą dziewczyną, która poza swoim starszym o parę lat Tadkiem świata nie widziała. Chciałam być dla niego jak najlepszą żoną – tak, jak moja mama była dla ojca. Zawodowo niewiele pracowałam, bo Tadek uważał, że to kobiecie nie przystoi. Jego zdaniem powinnam dbać o ciepło domowego ogniska.
To właśnie czyniłam przez cztery dekady. Urabiałam się po łokcie, żeby mojej rodzinie było wygodnie. Doczekaliśmy się dwójki dzieci i to mnie spadł obowiązek ich wychowywania. Tadek nie miał na to czasu, bo dużo pracował. Często było tak, że wychodził z domu rano, a wracał późnym wieczorem. Jednakże bez względu na to, o której godzinie się pojawiał, oczekiwał natychmiast podanego posiłku. Nierzadko przychodził zły, bo ktoś w pracy nadepnął mu na odcisk. Wtedy obrywałam rykoszetem. Zdarzało się, że mówił mi przykre rzeczy, ale zaciskałam zęby i pokornie to znosiłam. W rodzinnym domu wychowano mnie w przeświadczeniu, że jaki by mąż nie był, żona go musi szanować i kropka.
Byłam kurą domową
Odkąd wyszłam za mąż, miałam mnóstwo roboty. Tymczasem obowiązki się tylko piętrzyły, wcale ich nie ubywało. Tadek miał konkretne preferencje, jeśli chodzi o jedzenie, więc gotowanie było całkowicie podporządkowane pod niego. To się oczywiście trochę zmieniło, kiedy na świat przyszły dzieci, niemniej na obiad czy kolację miało być to, co jemu smakuje. Na gotowanie poświęcałam mnóstwo czasu, a do tego dochodziły jeszcze zakupy, sprzątanie, pranie i prasowanie.
Każdego poranka musiała czekać na męża świeża, idealnie wyprasowana koszula. On nie wnikał w to, czy jestem zmęczona, czy może źle się czuję. Przecież „tylko” ogarniam dom, a to nie to samo, co codzienne chodzenie do biura. W ogóle nie zdawał sobie sprawy z ilości i kalibru obowiązków, jakie spoczywały na moich barkach. Były takie dni, że zapominałam, jak się nazywam, a późnym wieczorem dosłownie padałam na twarz kompletnie wyczerpana. Mąż i dzieci mieli prawo do odpoczynku i chorowania, ja natomiast nie. Dla Tadka brak obiadu był czymś nie do pomyślenia. Mogłam mieć gorączkę i czuć się fatalnie, ale to z niczego mnie nie zwalniało. Nikt mnie nie nauczył dbania o własne potrzeby.
Nie buntowałam się
– Kobieta nie może być egoistką, rodzina jest najważniejsza – właśnie to matka wpajała mi od dziecka.
Nie wiedziałam, że w ogóle można funkcjonować na innych zasadach. W tamtych czasach dziewczynki od najmłodszych lat uczono, że mają być posłuszne, usłużne, uśmiechnięte i niesprawiające kłopotów.
Gdzieś w głębi duszy instynktownie czułam, że to wcale nie jest ani normalne, ani w porządku. Nie miałam odwagi przeciwstawić się mężowi w jakiejkolwiek kwestii. Siedziałam więc cicho niczym mysz pod miotłą, pomimo że narastał we mnie wewnętrzny bunt. Zaczęłam się zastanawiać, czy Tadek w ogóle mnie kocha, czy też jesteśmy razem jedynie dlatego, że jest mu tak wygodnie? Sama nie umiałam sobie odpowiedzieć na pytanie dotyczące uczuć, jakimi go darzę. Chyba właśnie wtedy zaczęła się moja transformacja, pomimo że trochę czasu jeszcze upłynęło, zanim zdążyła zamanifestować się w rzeczywistości.
To, co usłyszałam od męża, obnażyło niewygodną prawdę o mnie
Tadek nigdy nie był typem przyjemniaczka rozpieszczającego kobietę kwiatami, komplementami i prezentami. Pamiętam, jak kiedyś go o to zapytałam. Moje koleżanki otrzymywały od mężów piękne bukiety, a ja mogłam im co najwyżej zazdrościć.
– Nie wystarczy ci to, że jestem i zarabiam na rodzinę? – strasznie się wówczas zezłościł, więc już więcej nie poruszałam tego tematu.
Nie na taką niespodziankę liczyłam
Nie spodziewałam się zatem cudów z okazji czterdziestej rocznicy ślubu. Było mi niezmiernie miło, że dzieci pamiętały i zadzwoniły z życzeniami. Tadek nie zamierzał ich składać. To, co mi powiedział, z pewnością do życzeń zaliczyć się nie da.
– Wiesz, z ciebie to w sumie żadnego pożytku nie ma. Tylko w garach siedzisz – stwierdził i jak gdyby nic kontynuował oglądanie telewizji.
Mowę mi odebrało. Nie miałam zielonego pojęcia, jak zareagować. Zrobiło mi się przykro i zamknęłam się w łazience pod pretekstem wyszorowania wanny. Tak naprawdę potrzebowałam miejsca, gdzie mogłabym spokojnie się wypłakać. Przez te wszystkie lata jedynym pocieszeniem były dzieci oraz wnuki – widok ich uśmiechniętych twarzyczek jest absolutnie bezcenny. Tego dnia coś we mnie pękło na dobre.
To mi dało do myślenia
Najgorsze było to, że sama wpędziłam się w maliny i pozwoliłam Tadkowi na traktowanie mnie bez krzty szacunku. Miał moje przyzwolenie na pozostawiający wiele do życzenia sposób odzywania się i postrzegania mojej osoby jako własności i służącej. Doszłam do wniosku, że dłużej tak nie będzie nawet jeśli oznacza to daleko idące konsekwencje. Nikt nie lubi, kiedy ktoś, kto do tej pory zachowywał się jak podnóżek, nagle stawia granice i domaga się ich respektowania. Do wygody, również kosztem drugiego człowieka, łatwo się przyzwyczaić. Otarłam łzy. Łazienkę opuściłam, będąc już inną kobietą.
Tak, jak przypuszczałam, Tadek się wściekł. Były krzyki i awantury, a ja ze stoickim spokojem powtarzałam wciąż to samo.
– Skoro ze mnie nie ma pożytku, to bądź uprzejmy sam się tym zająć – nie dałam się wyprowadzić z równowagi.
Skończyły się obiady z dwóch dań i deserki. Gotowałam na zapas, bo miałam dość zajmowania się tym codziennie. Nie było ciasta co niedziela i prasowania sterty ubrań co parę dni. Raz, kiedy wskazałam mężowi żelazko, zamachnął się, ale mnie nie uderzył. To też mi sporo powiedziało o naszym związku.
Przestałam zamykać się w czterech ścianach i robić z siebie męczennicę. Odkurzyłam stary aparat fotograficzny i zaczęłam pstrykać zdjęcia. Zapisałam się na jogę i kurs malarstwa. Nie wstydzę się pójść w pojedynkę do teatru czy kina, a nawet do kawiarni. Jestem dumna z tego, że to potrafię. Odświeżyłam zaniedbane znajomości i nawiązałam kolejne. Zafundowałam sobie trochę nowych ciuchów i krótką fryzurę, o jakiej zawsze marzyłam. Tadek puka się w czoło i twierdzi, że na starość oszalałam, lecz ja nie czuję się staro – już nie, ponieważ wiem, że na zmiany nigdy nie jest za późno. Dzieci mi dopingują i to jest najważniejsze.
Danuta, 60 lat
Czytaj także:
- „Zostałam wdową i myślałam, że gorzej nie będzie. Okazało się jednak, że mąż miał przede mną gorzki sekret”
- „Cieszyłem się, że będę ojcem, ale przyszło rozczarowanie. Wkrótce okazało się, że w tym ogródku nie ma moich nasion”
- „Uciekłem do kochanki, bo szukałem odskoczni od monotonii. Szybko pożałowałem i zatęskniłem za ogródkiem żony”

