Reklama

W tamtym czasie miałem wszystko, czego wielu facetów może mi zazdrościć. Dwa domy, dwie kobiety, dwa zupełnie różne życia. W jednym pachniało rosołem i świeżo wypranymi ręcznikami, w drugim – perfumami i winem pitym wprost z butelki, o północy. Nikt nie podejrzewał, że prowadzę podwójną egzystencję. Dla jednych byłem przykładnym partnerem, dla drugich kochankiem, który zawsze ma czas, by przyjechać po pracy. Przez trzy lata żyłem w kłamstwie, które dawało mi złudne poczucie spełnienia.

Dom z zupą na stole

– Ciepła jeszcze, zaraz ci naleję – powiedziała Natalia, ledwie zdjąłem buty w przedpokoju. Jak zawsze, pachniało u niej koperkiem i pieczonymi warzywami. I jak zawsze, miała na sobie ten szary domowy dres, z którego śmiałem się, że jest jej mundurem kuchennym.

Usiadłem przy stole, a ona nalała mi zupę. Zupa jak z reklamy – domowa, treściwa, pachnąca. I to nie tylko ona. Ten dom był moim azylem. Po całym dniu pracy, hałasie, przekleństwach majstrów i pretensjach klientów, cisza u Natalii koiła mnie jak sen po bezsennej nocy.

– Jak ci minął dzień? – spytała, siadając naprzeciwko z kubkiem herbaty.

– W porządku. Trochę się pogubiłem z terminami, ale wyrobiłem się. Klientka marudziła, ale dała zaliczkę – odpowiedziałem, nie patrząc jej w oczy.

Nie kłamałem. Po prostu nie mówiłem wszystkiego. Pominąłem fakt, że po drodze zatrzymałem się u Izy na pół godziny. Po prostu, na moment. Na pocałunek. Na dotyk.

Natalia słuchała, kiwała głową, a potem podała drugie danie. Zjadłem wszystko. W tym domu byłem najedzony, miałem wyprane ciuchy, byłem spokojny. I lubiłem to. Lubiłem jej ciepło, rutynę, porządek. Tyle że czasem, gdy patrzyłem, jak szoruje garnek, miałem ochotę się zerwać, wyjść i uciec do świata, gdzie nie pytają, czy piłem herbatę, tylko czy chcę zostać na noc.

Spotkania po godzinach

Iza była moim przeciwieństwem. Paliła papierosy w kuchni, gotowała może raz na kwartał, a łóżko w jej mieszkaniu zawsze wyglądało, jakby właśnie z niego ktoś wyszedł. Zawsze też pachniała tymi swoimi ciężkimi perfumami, które osiadały mi na ubraniach i sprawiały, że przed wejściem do domu u Natalii musiałem wietrzyć kurtkę w aucie.

– Już myślałam, że nie przyjedziesz – mruknęła, kiedy zamknąłem za sobą drzwi. – Masz godzinę czy dwie?

– Półtorej – odparłem, zdejmując bluzę. – Ale twoje półtorej, czyli pewnie zrobi się z tego trzy.

Zaśmiała się i przyciągnęła mnie do siebie. Iza nie pytała, jak minął dzień. Nie interesowało jej, czy jestem głodny ani, czy coś mnie boli w plecach. Liczyło się tylko to, że byłem. Że zamykałem za sobą drzwi i zostawiałem wszystko inne na klatce schodowej.

Po seksie zapalała papierosa i kładła się na brzuchu, odsłaniając mi fragment swojej historii na łopatce – tatuaż z jakimś cytatem po francusku, którego nigdy nie zapamiętałem. Czasem mówiła, że powinniśmy gdzieś razem wyjechać. Że moglibyśmy spróbować czegoś więcej.

– Nie ciągnie cię, żeby w końcu nie musieć się spieszyć? – zapytała raz, bez nacisku, ale spojrzeniem, które mówiło za nią.

– Nie wiem – odpowiedziałem szczerze.

Bo nie wiedziałem. Nie wiedziałem, czy chcę czegoś więcej z Izą. Ale wiedziałem, że nie umiem z niej zrezygnować.

Między dwoma światami

W pracy byłem normalnym facetem. Znałem się na robocie, potrafiłem rozmawiać z klientami i z ekipą, nie przekraczałem terminów. Czasem ktoś pytał, czy mam rodzinę, a ja wzruszałem ramionami.

Mam… coś w tym stylu – odpowiadałem, nie wdając się w szczegóły.

Życie podzieliłem na odcinki. Poranki i wieczory u Natalii, popołudnia czasem u Izy, a weekendy w zależności od humoru – albo grill w ogródku Natalii, albo spontaniczny wypad z Izą do Sopotu czy nawet tylko na spacer po lesie. Każda z nich dawała mi coś innego, obu potrzebowałem.

Natalia dawała mi stabilność. Obiad o tej samej porze, ciche wieczory przy serialu, spokojne noce. Wiedziałem, że mogę na nią liczyć – jak trzeba było coś załatwić, przypilnować, posprzątać – robiła to bez słowa. Iza była jak przeciąg w otwartym oknie. Głośna, impulsywna, czasem chaotyczna, ale przez to pociągająca. Potrafiła zadzwonić w środku nocy i powiedzieć: „Wpadnij. Nie mogę spać. Chcę cię tu teraz”. I jechałem, jak głupi. Wiedziałem, że to nierozsądne, ale i tak skręcałem w jej ulicę.

Nigdy nie mówiłem, że je kocham. Ani jednej, ani drugiej. Może dlatego, że bałem się reakcji. A może dlatego, że sam nie wiedziałem, co to znaczy. Wiedziałem tylko, że nie potrafię wybrać. I że im dłużej trwa ten układ, tym trudniej się z niego wyplątać.

Pierwsze rysy

Pierwsza coś wyczuła Natalia. Nie zrobiła awantury. Nie rzuciła mi w twarz żadnych dowodów. Ale od jakiegoś czasu zaczęła patrzeć inaczej – długo, podejrzliwie. Jakby próbowała we mnie coś rozczytać.

– Dziwnie pachniesz – rzuciła kiedyś niby od niechcenia, podając mi talerz z kolacją. – Zmieniałeś wodę kolońską?

– Możliwe – burknąłem i odwróciłem wzrok.

Kłamstwa zaczęły mnie męczyć. Nie dlatego, że czułem się winny. Bardziej dlatego, że stawały się coraz trudniejsze do utrzymania. Dwie kobiety, dwie wersje mojego dnia, dwa różne telefony. Jeden ukryty głęboko w schowku w aucie. Iza z kolei zaczęła naciskać. Nie otwarcie, nie wprost, ale coraz częściej pytała, czy spędzę u niej noc. Czy zostanę do rana. Czy kiedykolwiek pomyślałem o tym, żeby być z nią… tak na serio.

– Nie jestem żonaty – powiedziałem któregoś wieczoru, próbując ją uciszyć pocałunkiem.

– Ale żyjesz, jakbyś był. To prawie to samo – odparła, odsuwając się.

W tamtej chwili pierwszy raz poczułem, że coś się kończy. Że jeden z tych domów, które sobie zbudowałem, może runąć. I że może nie będę miał siły go odbudować. Ale nie wiedziałem jeszcze, który. I czy tak naprawdę chcę ratować którykolwiek z nich. Wróciłem do domu późno. Natalia już spała. Na kuchennym stole leżał talerz przykryty folią spożywczą. Na serwetce była kartka: „Podgrzej sobie”.

Sekrety nie lubią ciszy

Wszystko posypało się pewnego wtorku. Wyszedłem z mieszkania Izy jak zawsze, cicho, ostrożnie, z myślą, że zdążę do Natalii przed kolacją. Ale nie zdążyłem. Bo po drodze spotkałem koleżankę Natalii. Tę z pracy. I niestety, nie miałem pojęcia, że zna też Izę.

– O, cześć! – zawołała radośnie, widząc mnie wychodzącego z klatki. – To ty tutaj mieszkasz?

– Eee... nie, wpadłem tylko do znajomego – wyjąkałem.

– Znajomego? Przecież to blok Izy... – urwała. Ale wystarczyło. Wiedziałem już, że jest po mnie.

Wieczorem w domu Natalia była cicho. A to nie była jej naturalna cisza. To była ta cisza, która zapowiada burzę. Siedziała na kanapie z kubkiem herbaty, patrząc w ekran telewizora, który i tak był wyciszony.

– Musimy pogadać – powiedziała w końcu. Głos miała spokojny. Zbyt spokojny.

Usiadłem naprzeciwko. Milczałem.

Wiem o Izie. Od jak dawna?

Nie zaprzeczyłem. Nie było sensu.

– Trzy lata – powiedziałem.

Skinęła głową, jakby się tego spodziewała.

– To długo.

– Wiem.

– I co teraz? – zapytała, nie patrząc na mnie. – Wybierasz?

Nie odpowiedziałem. Bo nie umiałem. Nie byłem gotowy. Ale wiedziałem, że coś właśnie się skończyło. Że ten trójkąt, w którym tak wygodnie się rozsiadłem, właśnie zaczął się zamykać.

Spokój, który sam wybrałem

Po tamtym wieczorze nic już nie było takie samo. Natalia nie zrobiła sceny. Po prostu któregoś dnia wróciłem do pustego mieszkania. Zabrała swoje rzeczy i zostawiła tylko klucz na komodzie. Nie napisała nawet jednego słowa. Nie musiała. Wszystko już zostało powiedziane.

Iza początkowo była zachwycona. Myślała, że to dla niej. Że w końcu wybrałem, że zostawiłem stabilność i chcę zbudować coś nowego. Ale po kilku tygodniach zauważyła, że nie jestem obecny. Że mieszkam u niej, ale jestem obok. Ciało było, ale myśli gdzieś daleko. W końcu sama się wyprowadziłem, nie mówiąc jej nawet „do widzenia”.

Zostałem sam. Nie z karą. Nie z żalem. Z ciszą. I w tej ciszy, po raz pierwszy od trzech lat, zacząłem słyszeć samego siebie. To było dziwne uczucie – nie musieć nic udawać, nikogo okłamywać, nie żyć na dwa fronty. Teraz nikt nie pyta, gdzie byłem. Nikt nie czeka z obiadem. Nikt nie dzwoni w nocy. Czasem czuję pustkę, ale częściej… ulgę. Że nic już nie muszę.

Czy żałuję? Nie. Tamte trzy lata to też byłem ja. Tylko zagubiony. Chciałem wszystkiego naraz. I miałem wszystko. Aż w końcu nie zostało nic. Ale dziś mam spokój. I nie muszę już wybierać między dwoma światami.

Damian, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama