Reklama

Kocham moją jedyna córeczkę Kasię. To moja perełka, dziecko ze snów. Wymarzone, wychuchane, wygłaskane. Marzę, by moje słoneczko miało najlepsze życie, zdecydowanie lepsze, niż miałam ja. W domu było nas 6. Nie było łatwo, pieniędzy często brakowało, a o nowych ubraniach nawet nie będę się rozwodzić. Obiecałam sobie, że jak sama będę kiedyś miała dzieci, to nie pozwolę im żyć w ten sposób. Zrobię wszystko, by miały lepiej ode mnie.

Zbierałam grosz do grosza, jeszcze zanim Kasia przyszła na świat. Jej ojciec natomiast nie był taki przekonany, by odkładać pieniądze na przyszłość córki. Dopiero, jak wylali go z roboty zrozumial, co się święci i wziął się za oszczędzanie.

Moja kochana rybeńka była najzdolniejsza, najbardziej utalentowana i po prostu najlepsza ze wszystkich uczniów. Wiedziałam, że muszę zagwarantować jej dobrą przyszłość. Dawałam jej pieniądze na balet, na matematykę dodatkową, na hiszpański i rozszerzony angielski. Woziłam ją na dodatkowe zajęcia i odbierałam, gdy przyszedł czas ich końca. Wiedziałam, że to wszystko to jest inwestycja w jej przyszłość, więc nie śmiałabym zajęknąć się słowem.

Kasia zakochała się w językach

Chciała iść na studia lingwistyczne do stolicy. Oczywiście, że się zgodziłam. Po prostu zacisnęłam pasa jeszcze bardziej. Odbierałam sobie od ust, byle odłożyć na nowe buciki, kurtkę i kawalerkę w Warszawie. Przecież nie mogłam posłać mojego dziecka w świat w starych butach i zeszłorocznej katance. Poza tym moje dziecko również uwielbiało się modnie ubierać. Zamawiała sobie ubrania ze sklepów internetowym. No cóż, często paczki musiały być opłacone przy odbiorze, ale przecież nie będę jej wypominać każdego grosza. Płaciłam również za to.

Ważne, żeby czuła się dobrze, a co tam nowy obrus, czy garnki. To poczeka. W końcu jak się chciało mieć dziecko, to trzeba się mierzyć z różnymi wyzwaniami.

Kasia dostała się na studia. Byłam taka dumna, ale i przerażona. Nie wiedziałam, że studia dzienne to jest aż taki koszt! No cóż, ciągle powtarzałam sobie, że to inwestycja. Kasia relacjonowała mi, jak tam jej sie żyje, czasem miała jednak średnie wieści.

– Wiesz mamo, ja to bym poszła gdzies do ludzi, ale... nie stać mnie na to... – powiedziała, zasmucona.

– Jak to nie stać? No to ile potrzebujesz?

– No... potrzebowałabym jakiegos kieszonkowego. Nie dam rady tu pracować i studiować, przecież, muszę się uczyć.

– Oczywiście.

Przecież to nie może być prawda!

Kasia wiedziała, że zawsze dam jej wszystko, co mam. Wykorzystywała to wiele razy, prosząc mnie o pożyczki. Co miałam zrobić? Dawałam, bo obiecala, że jak tylko znajdzie pracę, to wszystko nam odda z nawiązką. No, ale kiedy to moglo nastąpić? Przecież miała dopiero 23 lata, przed nią jeszcze kilka lat studiów. Liczyłam jeszcze, że sie zmotywuje i pójdzie do weekendowej pracy, chociażby na zmywaku i podeśle nam 200 zł. Ale niestety nic z tego. Było jeszcze gorzej.

Ostatnio z moim promyczkiem był utrudniony kontakt. Zaniepokoiłam się, chociaż Kasia zapewniała nas, że wszystko okej. Zbliżały się jej urodziny, więc spakowalismy się z tatą i pojechalismy do niej w odwiedziny. To, co zobaczyłam w mieszkaniu, wołało o pomstę do nieba. Była 14:20, Kasia miała miec wtedy zajęcia, a była w domu.

Siedziała w salonie, przysypiała, na stole leżały papierosy, paczki po chipsach i butelki. Wszędzie śmierdziało starym jedzeniam, a po podłodze walały sie opakowania po danich na wynos. Przecież to nie może być prawda!

– Kaśka! Co ty do cholery wyprawiasz? – wrzasnęłam.

– A... co wy tu robicie – była zmieszana.

– Co to jest za syf? Czemu nie jesteś na uczenilni? Co tu się dzieje?!

– Mamo, bo ja... ja już nie chodzę na studia...

Chyba sobie ze mnie jaja robisz...

– Niestety nie, wyrzucili mnie, ale to dobrze, wiesz? Bo ja się tam nie nadaję. Muszę poszukać swojej drogi i odkryć, kim jestem. Doszłam do wniosku, że tłumacz to nie jest moja wymarzona praca.

Załamałam się

– Co? Całe życie odbieram sobie od ust, żebyś mogła rozwijać się w wybranym kierunku. Płacę za wszystko, bo powtarzałaś, że chcesz pracować z językiem, a teraz ci sie odwidziało? Nie wygłupiaj się!

Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Nowego. Nie tego, który kupilismy jej 2 lata temu.

– Skąd to masz.., – zapytałam z grobowa miną.

– No, kupiłam sobie.

– A za co? Za te pieniądze, które pożyczasz ode mnie na wieczne nieoddanie? Tak cię wychowaliśmy? Dosyć tego! Wracasz do domu, będziesz pracować, dokłądac się do utrzymania, będziesz udzielać korki, aż spłacisz dług, który sobie u nas zrobiłaś! – krzyczałam bez żadnych zachamowań.

Kasia skuliła się w sobie, widziałam, jak jej pewność siebie się kurczy. Spakowała się, ale ja nie miałam ochoty na nią czekać. Wyszłam, trzaskając drzwiami, a za mną dreptał mąż. Zawiodłam się. Tak potwornie się zawiodłam. Odmawiałam sobie przez ponad 20 lat tylko po to, żeby patrzeć, jak moje dziecko pluje mi w twarz. Moje dziecko, które... będzie równiez zaraz miało dziecko...

Barbara, 50 lat,

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama