Reklama

Przez siedemnaście lat byłam tylko ja i ona. Moja córka była całym moim światem – dorastałyśmy razem, uczyłyśmy się siebie, śmiałyśmy i płakałyśmy. Nie miałam czasu na randki, nie szukałam nikogo. Zresztą, nikt się specjalnie nie starał. Miałam już status: „samotna matka”, a dla wielu to był jak stempel na czole. Pogodziłam się z tym. Ale życie lubi zaskakiwać. Kiedy w końcu otworzyłam serce, gdy wreszcie poczułam się znowu kobietą, a nie tylko matką – wydarzyło się coś, co odebrało mi wszystko. Nawet wiarę w moją córkę.

Życie bez marzeń

– Nie wyjdziesz tak! – wrzasnęła Marysia, stojąc na środku przedpokoju z rozczochranymi włosami i groźną miną.

– Dlaczego nie? – westchnęłam, starając się nie przewrócić oczami. – To tylko kolacja. Spotkanie. Nic wielkiego.

– On cię tylko wykorzysta. Tak samo jak tamten! – rzuciła z wyrzutem, odwracając się na pięcie i trzasnęła drzwiami do swojego pokoju.

Patrzyłam przez chwilę w przestrzeń, zaciskając zęby. „Tamten” – tak mówiła o jej ojcu. Mężczyźnie, który zniknął, zanim zdążyłam naprawdę zrozumieć, że jestem w ciąży. Nie wiedział, nie chciał wiedzieć, a ja... miałam zaledwie dwadzieścia lat i nikogo poza sobą. I tym maleństwem pod sercem.

Przez lata robiłam wszystko, by nie zabrakło jej niczego – ani miłości, ani śniadania do szkoły, ani wsparcia, kiedy wracała ze złamanym sercem. O sobie zapomniałam. Nie miałam z kim porozmawiać wieczorami, nie było nikogo, kto by zapytał, jak minął mi dzień. Nawet nie marzyłam. Po prostu żyłam.

Marysia była moją córeczką, moją przyjaciółką i... całym życiem. Ale teraz miała siedemnaście lat. Była bystra, uparta, piękna. I coraz częściej patrzyła na mnie jak na kogoś obcego. Może z zazdrością? Może ze strachem? Sama nie wiedziałam. Tylko jedno wiedziałam na pewno – nie chciałam już dłużej być sama. Nie na zawsze.

Nie spodziewałam się

Poznałam go przypadkiem, jak to zwykle bywa. Stałam w kolejce w piekarni, zmęczona po pracy, z oczami wlepionymi w telefon. Nagle ktoś mnie szturchnął. Odwróciłam się gotowa do zrzędzenia, ale napotkałam jego spojrzenie. Uśmiechnął się przepraszająco i rozłożył ręce.

– Przepraszam, niechcący. Trochę tłoczno, co?

Miał ciepły głos, taki… uspokajający. I uśmiech, który robił coś dziwnego z moim sercem. Długo ze mną nie rozmawiał, ale wystarczyło kilka minut, bym czuła, jakby mówił do mnie ktoś, kogo znałam całe życie. Tydzień później spotkaliśmy się znów – tym razem już z mojej inicjatywy.

– To trochę niezręczne, że tak do pana zagaduję, ale… myślę, że powinniśmy wypić kiedyś razem kawę – wyszeptałam, zaskoczona własną śmiałością.

Kiedy się zgodził, poczułam się jak nastolatka. Przez lata nie miałam żadnego „swojego” życia. Teraz, mając trzydzieści siedem lat, nie byłam gotowa na motyle w brzuchu. A jednak. Nazywał się Jarek. Był dwa lata starszy ode mnie, rozwiedziony, bez dzieci. Mówił spokojnie, ale z humorem. Lubił dobrą kuchnię, nie znosił sportów ekstremalnych. Idealny.

A potem powiedział:

– Wiesz, Aniu, nie chcę się spieszyć, ale bardzo lubię spędzać z tobą czas. Chciałbym cię poznać naprawdę.

I coś we mnie pękło. Bo nikt, naprawdę nikt od lat nie chciał mnie poznać. Mnie – nie matkę, nie urzędniczkę, nie sąsiadkę. Po prostu mnie.

Mężczyzna, który zburzył ciszę

Spotykaliśmy się coraz częściej. Najpierw kawiarnie, potem wspólne spacery, aż w końcu Jarek zaprosił mnie do siebie na kolację. Sam gotował – i robił to świetnie. Zjadłam wszystko, a potem śmialiśmy się, że jestem najwdzięczniejszym gościem, bo nie marudzę przy jedzeniu.

– Bo ja po prostu nie mam siły marudzić – roześmiałam się. – Praca, dom, córka. Cały dzień to tylko: „mamo, mamo”, a wieczorem padam na twarz.

– A kto wtedy mówi „Aniu”? – zapytał, patrząc na mnie poważnie.

Zamilkłam. Bo prawda była taka, że nikt. Nawet ja sama już nie używałam tego imienia. Byłam tylko „mamo”, „pani Anno”, „sąsiadką z trzeciego piętra”. Nikt nie wołał mnie po imieniu tak, jak on to robił – cicho, łagodnie, z troską. Jarek zburzył ciszę, która latami rosła między mną a resztą świata. Czułam się znów widzialna, ważna. Jak kobieta. Nie tylko matka, nie tylko cień ludzi, którymi się opiekowałam.

Powiedziałam o nim Marysi. Spodziewałam się trudnej rozmowy, ale to, co dostałam, było chłodne jak lód.

– Okej – powiedziała tylko i zamknęła się w swoim pokoju. Przez trzy dni nie rozmawiała ze mną ani słowem.

– Nie rozumiem jej – żaliłam się Jarkowi.

 Może się boi, że ktoś cię zabierze? – zapytał. – Przecież przez tyle lat byłaś tylko dla niej.

Przytaknęłam, ale w środku miałam nadzieję, że Marysia po prostu potrzebuje czasu. Nie przewidziałam, że czas nie uleczy niczego – wręcz przeciwnie.

Córka patrzyła spode łba

– Nie wracaj późno. I nie zapomnij, że obiecałaś zrobić mi naleśniki – rzuciła Marysia, zanim zdążyłam zamknąć za sobą drzwi.

Zatrzymałam się. Odwróciłam głowę, ale ona nawet nie spojrzała w moją stronę – siedziała na kanapie z nosem w telefonie. Tak właśnie wyglądała ostatnio nasza relacja. Polecenia, pretensje, milczenie. Jakby chciała mnie ukarać za to, że przestałam być tylko jej.

– Zrobię ci naleśniki jutro – odpowiedziałam spokojnie. – Dziś mam spotkanie. Kolację. Pamiętasz?

– Znowu on? – mruknęła. – Nie przesadzasz?

Wzięłam głęboki oddech, żeby nie wybuchnąć.

– Marysiu, jesteś już prawie dorosła. Mam prawo do swojego życia.

– A ja mam prawo do matki, której nie zabiera facet – odpowiedziała z takim jadem, że przez chwilę naprawdę mnie zatkało.

Zamknęłam drzwi i zeszłam po schodach, czując, jak ściska mi się żołądek. Wiedziałam, że bunt nastolatki to norma. Ale nie sądziłam, że moja córka stanie się tak… chłodna. Jakby szukała każdego pretekstu, by mnie ukłuć. I robiła to coraz celniej.

Wieczór z Jarkiem był cudowny, jak zawsze. Rozmowy, śmiech, delikatne gesty, które sprawiały, że czułam się bezpieczna. Ale gdzieś pod skórą pulsowało napięcie. Bo wiedziałam, że w domu czeka ktoś, kto nie cieszy się z mojego szczęścia. Wręcz przeciwnie – wyglądało na to, że gotuje się w niej coś większego. Tylko nie miałam pojęcia, że ten wybuch nadejdzie tak szybko. I że zaboli aż tak.

Zdrada, która boli najmocniej

To było w niedzielę. Jarek miał przyjść na obiad. Sama go zaprosiłam, chcąc, by wreszcie poznali się z Marysią jak należy – nie na korytarzu, nie w przelocie, nie przez zaciśnięte zęby. Ugotowałam rosół, piekłam ulubione ciasto córki. Chciałam, żeby poczuła, że nie traci mnie – tylko że zyskujemy kogoś jeszcze.

– Tylko się nie narzucaj – rzuciła rano Marysia. – To, że on tu będzie, nie znaczy, że muszę z nim gadać.

– Nie musisz. Ale byłoby miło, gdybyś spróbowała.

Wzruszyła ramionami i zniknęła w łazience. Kiedy Jarek przyszedł, wszystko szło w miarę dobrze. W miarę. Marysia nie odzywała się prawie wcale, tylko patrzyła na niego spode łba. Aż nagle, w połowie obiadu, rzuciła widelec na talerz i powiedziała:

– A wie pan, że moja mama jeszcze miesiąc temu płakała przez innego faceta? Bo był z nią tylko z powodu łóżka? Ciekawe, czy pan też tak skończy.

Jarek spojrzał na mnie zaskoczony. Ja zamarłam. Serce waliło mi jak młot. W jednej chwili miałam ochotę wstać i wrzasnąć. Ale siedziałam. Z lodowatym wzrokiem wpatrzona w córkę, która patrzyła na mnie z niepokojącą satysfakcją.

– Marysia, przeproś natychmiast – powiedziałam szeptem.

– Za co? Powiedziałam tylko prawdę – odparła zimno.

Jarek się nie odezwał. Po pięciu minutach pożegnał się i wyszedł. A ja? Ja siedziałam przy stole, czując, jak coś we mnie pęka. I po raz pierwszy pomyślałam, że może jej nie wybaczę.

Nie wszystko da się naprawić

Tego wieczoru nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem. Marysia zamknęła się w pokoju, a ja siedziałam w kuchni jak ogłuszona. Gapiłam się w pusty talerz, w resztki rosołu i w miejsce, gdzie jeszcze godzinę wcześniej siedział Jarek. Chciałam płakać, ale nie potrafiłam. Czułam tylko tę potworną pustkę. I wstyd. Za nią. Za siebie.

Nie zadzwonił. Nie zdziwiło mnie to. Wysłałam mu wiadomość z przeprosinami. Napisałam, że Marysia ma trudny czas, że nie powinnam go w to wszystko wciągać, że to był mój błąd. Odpisał dopiero następnego dnia:

To nie twoja wina, Aniu. Ale nie jestem gotów walczyć z dzieckiem o miejsce w twoim życiu. Dbaj o siebie.

I wtedy się rozpłakałam. W łazience, na podłodze, jak mała dziewczynka. A potem przestałam mówić do Marysi. Nie z nienawiści. Z żalu. Nie mogłam patrzeć jej w oczy i udawać, że nic się nie stało. Że nie przebiła mnie tymi słowami jak nożem. Po tygodniu zapytała:

– Naprawdę go lubiłaś?

– Bardzo – odpowiedziałam. – I on mnie też.

– To dlaczego cię zostawił?

– Bo mu na mnie zależało. A ty zrobiłaś wszystko, żeby go zniechęcić.

Zamilkła. I nie przeprosiła. Nie wiem, czy kiedyś to zrozumie. Może za kilka lat, kiedy sama się zakocha i ktoś jej to odbierze. A może nigdy. Dziś znów jesteśmy we dwie. Ale to już nie jest ta sama bliskość. Coś się między nami zepsuło. I wiem, że nie wszystko da się naprawić.

Anna, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama