Reklama

Przez ostatnie dziesięć lat pracowałam w Niemczech jako opiekunka osób starszych. Kiedy wyjeżdżałam, miałam nadzieję, że w kilka lat odłożę trochę pieniędzy na emeryturę, że potem wrócę i odpocznę. Może wreszcie pożyję dla siebie, nadrobię czas stracony z wnukami. Ale życie miało inny plan.

Pomagałam im

Prawda jest taka, że choć fizycznie byłam w Niemczech, to przez te wszystkie lata byłam tu, w Polsce – w każdej przelanej złotówce, każdej wysłanej paczce, każdej wiadomości. Zdalnie finansowałam remont domu Agnieszki, mojej córki, opłacałam lekcje angielskiego wnuczki i terapię logopedyczną wnuka.

Kiedy jej ojciec – mój były mąż – wylądował w szpitalu, to ja opłaciłam operację. Bez słowa, bez pretensji. Nie narzekałam, bo robiłam to dla rodziny. Teraz miałam wrócić z nadzieją, że wreszcie się zatrzymam, poczuję, że jestem u siebie. Że usiądę przy stole z Agnieszką, pogadam z wnukami, że zapełnię tę pustkę, którą zostawiłam po sobie, kiedy wyjechałam.

Wysiadłam z samolotu późnym popołudniem. Dwie ciężkie walizki stały obok mnie, a ja przez kilka minut wpatrywałam się w ludzi na lotnisku. Było ciepło, lipiec jak zwykle pachniał kurzem i rozgrzanym asfaltem. Spodziewałam się, że Agnieszka i dzieci będą czekać. Rozejrzałam się – nikogo znajomego. Wyjęłam telefon.

– Już jesteś? – usłyszałam jej głos, ale bez radości. – To dobrze. Kuba jeszcze na treningu, Lena z koleżanką na placu. Miałam cię odebrać, ale wypadło mi zebranie w szkole. Weź taksówkę, dobrze? Znasz przecież adres.

Czułam się obco

Znałam. Kazałam kierowcy podwieźć się pod dom, który częściowo sfinansowałam. Widok znajomej fasady nie wywołał we mnie tego, co myślałam, że wywoła. Może to zmęczenie. Agnieszka otworzyła drzwi w fartuchu.

– Wchodź, tylko buty zdejmij, Lena się bawi na dywanie.

Pocałowała mnie w policzek, ale szybko wróciła do stołu. Rzuciłam okiem – sterta dokumentów, kubek po kawie, telefon wciśnięty między papiery. Weszłam dalej, postawiłam walizki pod ścianą. Nikt nie wybiegł z radością. Nie było krzyku: „babcia!”. Cisza. Tylko z pokoju dobiegały dźwięki bajki.

Przez pierwsze dni czułam się jak gość. Wnuki były miłe, ale zajęte swoimi sprawami. Agnieszka biegała między pracą, szkołą a obowiązkami domowymi, ale nie wyglądało na to, by miała dla mnie chwilę. Po trzech dniach rozmowa, której się bałam, wreszcie nadeszła.

– Mamo – zaczęła, nie podnosząc wzroku znad laptopa – przemyślałam to wszystko. U nas jest bardzo ciasno. Wiesz, Kuba dorasta, Lena też potrzebuje przestrzeni. Nie możemy się cisnąć w jednym pokoju. Ale jest rozwiązanie. Możesz się urządzić w piwnicy. Tata zrobił tam kiedyś pokój. Jest okno, da się tam mieszkać. Wstawimy ci łóżko i komodę. Wiem, że to nie pałac, ale przecież i tak szukasz spokoju, prawda?

Wyrzuciła mnie

Słowa ugrzęzły mi w gardle. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wstałam, poszłam po walizki i zeszłam po schodach. Piwnica rzeczywiście była sucha, ale dość ponura, mimo sporego okna.

Nie mogłam spać. Budziły mnie każde kroki, każdy szelest z góry. Ściany były cienkie, nie chroniły przed niczym – ani przed dźwiękami, ani przed myślami. Kolejnego dnia podjęłam decyzję. Wyszukałam w telefonie najbliższy dom dla seniorów. Znalazłam jeden, z miejscem, skromny, ale spokojny. Zadzwoniłam. Mieli wolny pokój.

Nie powiedziałam Agnieszce, że się wyprowadzam. Wzięłam walizkę i wyszłam o świcie. Słońce dopiero wschodziło.

Pokój był niewielki, ale czysty. Na ścianie wisiał obrazek przedstawiający góry. Łóżko stało przy oknie, z którego było widać ogród. Pierwszego dnia siedziałam na brzegu materaca i po prostu patrzyłam. Nie słyszałam żadnych powiadomień z telefonu, nikt nie pukał. Tylko cisza. Na początku wydawała mi się obca, potem jakby znajoma. Zaczęłam jej słuchać.

Nie miałam wyjścia

W jadalni poznałam panią Jolę. Miała rude włosy. Zaczęła rozmowę pierwsza.

– Nowa pani? – zapytała. – Ja tu już czwarty rok. Na początku myślałam, że to wstyd, że w domu dla emerytów wylądowałam. A potem przestałam się przejmować. Przynajmniej nikt tu ode mnie nic nie chce.

Uśmiechnęłam się lekko.

– A pani? – spojrzała na mnie, oceniając, czy warto mówić dalej.

– Przez dziesięć lat pracowałam za granicą. Wróciłam do domu. A potem się z niego wyprowadziłam do piwnicy. A teraz tutaj.

Pokiwała głową, jakby to w pełni rozumiała.

– Dobrze pani zrobiła. Czasem trzeba się wycofać, żeby nie zginąć.

Odnalazłam spokój

Zaparzyłam sobie kawę, usiadłam z nią na tarasie i w końcu wypiłam ją powoli. Bez pośpiechu. Bez ścisku w gardle. Przypomniałam sobie mamę, jak siedziała latem na balkonie z kubkiem herbaty i patrzyła w niebo. Mówiła wtedy: „nieważne co masz, ważne czy umiesz z tym posiedzieć”. Wtedy po raz pierwszy od dawna pomyślałam: to wszystko, nawet jeśli to tylko cisza i kawa – jest moje.

Telefon zadzwonił tydzień po mojej przeprowadzce. Numer Agnieszki wyświetlił się na ekranie. Patrzyłam na niego chwilę, zanim odebrałam.

– Mamo?

– Tak, to ja.

– Gdzie jesteś? – zapytała od razu, bez żadnego wstępu. – Wróciłam wtedy z pracy i nie było cię.

– W pensjonacie. Znalazłam pokój, czuję się dobrze.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam, jak oddycha.

– Dlaczego nic nie powiedziałaś? Myślałam, że coś się stało.

– Stało się – odpowiedziałam. – Zrozumiałam, że już się nie mieścimy w tym samym domu. I nie chodzi o metry kwadratowe.

Nic nie rozumiała

Agnieszka westchnęła.

– Mamo, przecież wszystko robiłaś z własnej woli. Nikt cię nie zmuszał.

– To prawda. Sama podjęłam decyzje. Ale nie znaczy, że chciałam być tylko bankomatem.

Z czasem zaczęłam oswajać przestrzeń. Nie tylko pokój, ale też siebie w tej nowej roli – kobiety bez planów narzuconych przez innych. Zgłosiłam się na zajęcia z pisania wspomnień. Prowadziła je emerytowana bibliotekarka.

Kazała każdemu przynieść zdjęcie z młodości i opisać historię z nim związaną. Przyniosłam fotografię z lat osiemdziesiątych. Stoję na niej w dżinsowej kurtce, z rozwianymi włosami, obok siostry. Mamy po dwadzieścia kilka lat. Zaczęłam pisać: o tym, co robiłyśmy wtedy, jakim cudem obie wzięłyśmy ślub w tym samym roku. Wyszły ze mnie rzeczy, o których nie myślałam od dekad.

W hostelu nikt nie patrzył na mnie przez pryzmat oczekiwań. Mogłam czytać do późna, zasypiać po południu, jeść budyń na kolację. Byłam po prostu jedną z kobiet, które nie muszą już nic.

Byłam szczęśliwa

Po miesiącu Agnieszka zadzwoniła znowu.

– Przyjdziemy jutro, dobrze? Ja i Kuba. Lena ma dodatkowe zajęcia, nie może.

Zgodziłam się. Czekałam w holu, kiedy przyszli. Kuba urósł. Już nie był chłopcem. Kiedyś nazywał mnie „babią”, teraz tylko skinął mi głową. Usiedliśmy na ławce w ogrodzie. Wiatr poruszał liście, a my milczeliśmy. W końcu zapytał:

– Babciu, dlaczego nie mieszkasz z nami?

Popatrzyłam na niego.

– Bo tam już nie było dla mnie miejsca – odpowiedziałam spokojnie. – A każdy człowiek musi mieć swoje miejsce.

Nie zapytał więcej. Wpatrywał się w ziemię, jakby chciał coś zrozumieć, ale jeszcze nie wiedział, jak.

Nie wiem, co będzie dalej. Może przyjdzie samotność, może ktoś kiedyś usiądzie obok i opowie mi swoją historię. Może znów poczuję tęsknotę, która będzie chciała mnie złamać. Ale nie muszę już niczego udowadniać. Nie muszę dźwigać cudzych oczekiwań.

Renata, 65 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama